wtorek, 24 grudnia 2013

Życzenia świąteczne

Życzę wszystkim zdrowych i spokojnych Świąt Bożego Narodzenia w gronie rodziny i przyjaciół, radości i humoru przy świątecznym stole oraz samych słonecznych dni 



środa, 18 grudnia 2013

Środa z książką - "Palcie ryż każdego dnia" Marek Hłasko

Mój scaner dzisiaj odmówił posłuszeństwa, a nie mam cierpliwości badać co mu dolega, dlatego dzisiaj cytat z książki,  bez okładki - ta na Lubimy Czytać rozprasza mnie - okładka mojego egzemplarza jest czarno-biała, ascetyczna, nieco toporna, samolot ma żółte skrzydła. Taka jak powinna być. 
"I wtedy Anderson wstał ciężko i podszedł do telewizora włączywszy go; i czekali oboje patrząc na biegnące po ekranie spirale, a potem z ognistych kół i kresek, z morza dźwięków wyłoniła się twarz Boga, wyłaniająca się nad chaosem, który potem zamieniony został w ziemię i na której zapanował chaos przewyższający milionkrotnie, czy też może liczbą, którą znałby tylko Bóg, którego twarz zniknęła już z powrotem w ognistych kręgach, aby niby nie powrócić - twarz pyzatego speakera, który mówił sztywnym, pełnym patosu głosem, podczas gdy żołnierze oblewali benzyną ryż, a kobiety stojące wokół nich płakały i wskazywały na swoje dzieci krzycząc coś w tym swoim ptasim języku, a potem ryż zapłonął, strzelił wysokim i prostym ku niebu, oblewając białym światłem pełne wstydu twarze amerykańskich żołnierzy, stojących z opuszczonymi oczyma i z opuszczonymi karabinami; w milczeniu rozrywanym tylko sykiem płomienia i ostrym, ptasim krzykiem kobiet, a pyzaty speaker mówił: " Dla tych ludzi ryż oznacza pożywienie, a pożywienie dla Wietkongu może oznaczać zwycięstwo".
(str.62,63)
Powieść powstała w latach 1967-1968 w Stanach Zjednoczonych. (...) Liczący 190 stron maszynopis,sporządzony na lichym papierze, zawiera liczne błędy maszynowe. Pewne partie tekstu są prawie nieczytelne wskutek złej jakości taśmy.(...) Redakcja wydawnicza ograniczyła się do poprawienia ortografii i interpunkcji, oraz do ujednolicenia zapisu, tam gdzie zróżnicowanie nie jest znaczące lub gdzie upoważniają do tego sugestie Autora" (...)
Tyle z noty wydawniczej.
Powoli wracam do Hłaski, w jego książkach zaczytywałam się lata temu. Powrót jest pewnym może nie szokiem, ale wytrąceniem z równowagi. Potrzebnym. 

Środa z książką - Klub Ognia Piekielnego


Intrygujący tytuł, nastrojowa okładka, dobre pierwsze wrażenie. To dużo na początek.
Wiktoriański Londyn to specyficzne miejsce akcji, dzielnica Whitechapel tym bardziej. Czas akcji, dwa lata od zakończenia działalności Kuby Rozpruwacza. Ofiara, prostytutka. Kim jest sprawca?
Nadinspektor Thomas Pitt ma twardy orzech do zgryzienia, wszystkie tropy prowadzą do Finlaya Fitz Jamesa, syna bogatego przedsiębiorcy. To jego nazwiskiem jest podpisana odznaka Klubu Ognia Piekielnego. To do niego pasuje opis sprawcy mordującego w wyrafinowany sposób. Nadinspektor z pewną ulgą przyjmuje przyznanie się do winy całkiem innej osoby. 
Dużym zaskoczeniem  dla nadinspektora jest wiadomość o nowym morderstwie. Szczegóły zbrodni pokrywają się. Tylko morderca i osoby prowadzące sprawę były w nie wtajemniczone. Kim jest morderca? Kto należał do Klubu Ognia Piekielnego? Czy Charlotte i Emily zdołają pomóc Thomasowi?
Pieczołowicie nakreślona atmosfera dziewiętnastowiecznego Londynu z jego dzielnicami nędzy i bogactwa, zadufanie w sobie arystokracji  i pogodzenie z losem biedoty. A między tym morderca, który jak zawsze miał swój bardzo osobisty powód by zabijać. Tylko czy było warto?
A książkę warto przeczytać, choćby po to by na chwilę oderwać się od współczesnego świata i jego, jakże czasami miałkich problemów.

sobota, 7 grudnia 2013

Co to za ludzie?

Zazwyczaj nie klnę, ale szlag mnie trafia najjaśniejszy, gdy jakiś zwyrodnialec znowu skatuje zwierzę, przywiąże je w kagańcu do drzewa, wyrzuci z samochodu, powiesi na płocie, bramie... Opowieści o tym co potrafią zrobić tak zwani "ludzie" można mnożyć bez końca. Nie rozumiem co każe im zabijać i jeszcze do tego ze szczególnym okrucieństwem. Czyżby wyżywali się w ten sposób za własne porażki, niepowodzenia, bijąc psa wyobrażali sobie, że biją powiedzmy znienawidzonego kierownika. Nie jest to żadnym usprawiedliwieniem, wręcz przeciwnie. Takie zachowania wskazują na pokłady tłumionej agresji, która w każdej chwili może eksplodować. Dlatego uważam, że wyroki za katowanie zwierząt są nadal niewspółmiernie niskie i zbyt rzadko egzekwowane.
Większość informacji dociera do mnie poprzez facebooka. To dzięki szybkiemu przepływowi informacji jest większa możliwość odnalezienia takiego drania. Można zjednoczyć się tak w poszukiwaniach jak i w pomocy zwierzętom. To właśnie tam działa wiele stron, które zajmują się pomocą takim porzuconym biedom, znajdują im domy, leczą, chuchają i dmuchają by zwierzę doszło do siebie. Są to działania godne szacunku i jak największego poparcia. 
Natomiast ja zastanawiam się jak wygląda u nas wychowanie ludzi, jakie wartości są wpajane, czy naprawdę ciężko zacząć edukację dziecka od nauki, że kota nie chwyta się za ogon, za uszy, że zwierzę to nie zabawka ze sklepu. Rodzina zapatrzona w malca pozwala na wszystko śmiejąc się, że taki zmyślny, a potem zdziwienie, bo przecież nasze dziecko nigdy w życiu by nie skrzywdziło, a przecież już na ich oczach krzywdziło. Z tych dzieci wyrastają skrzywieni psychicznie ludzie, a efekty widać. I tak z pokolenia na pokolenie. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich rodzin, ale dotyczy, niestety.
Idą święta, dlatego apeluję o rozsądek. Nie kupujmy zwierzęcia pod choinkę, jako prezentu, niespodzianki. Oczywiście można adoptować zwierzaka, najlepiej ze schroniska, po wcześniejszym uzgodnieniu i odwiedzinach, zaprzyjaźnieniu się ze zwierzęciem, przemyśleniu za i przeciw. Tak by te święta ale i wiele lat potem były i dla zwierzęcia i dla rodziny piękne i konsolidujące. Nic na hop-siup. Posłużyć się tym co ponoć mamy, czyli rozumem.
Tyle na dzisiaj w sprawie. Napisałam, dalej mnie trafia, Ksawery wieje, a ja mam nadzieję, że nie zabraknie ludzi, którzy chcą i potrafią pomagać zwierzętom.

czwartek, 5 grudnia 2013

Przeczekać wichry

Czekam na Ksawerego.  Niestety boję się burzy, boję się silnego wiatru, takiej zawieruchy, która potrafi wprawić w stan bliski panice. A wieje coraz mocniej. Oczywiście nic to w porównaniu do tego co obejrzałam w telewizji; wywrócone samochody, pozalewane ulice, pozwalane drzewa i słupy telegraficzne. Ludzie ledwo utrzymujący równowagę. I surferzy w Holandii, którzy cieszą się, że wieje. Nie powiem co myślę, oby się im nic złego nie stało. 
W taki czas czuję się wytrącona z równowagi. Wprawdzie staram się robić wszystko po kolei i odhaczać zrealizowane zadania z długiej listy, ale jak tak sobie dmuchnie mocniej, to nawet lista nie pomaga. 
Tak naprawdę powinnam pisać, szybko kończyć książkę, którą lubię pisać, bo jest lekka i zabawna, ale myśli rozedrgane nie pozwalają. Nie chcę brać się za czytanie "Dziewczyny, która igrała z ogniem", to potężny tom, bo wiem, że jak wsiąknę, to nie napiszę nawet jednego własnego zdania. 
Jest pytanie, czego tak naprawdę chcę? 
Spróbuję sobie na nie odpowiedzieć w najbliższym, wolnym terminie. Na razie pozwolę sobie przeczekać te wichry. Niestety nie namiętności.

piątek, 22 listopada 2013

"Duchy, zjawy, upiory" w sam raz na jesienny czas



W zeszłym tygodniu pisałam o "Upiornym narzeczonym", a dzisiaj kontynuuję temat.
 "Duchy, zjawy, upiory", to niewielka książeczka odzyskana z otchłani pudeł zapakowanych po kartonowe czubki, książkami właśnie. W ciągu ostatnich dwóch dni udało mi się rozpakować cztery kartony, część książek zdążyłam już poustawiać na nowych regałach. To znaczy regały są stare, z tak zwanego odzysku, ale w doskonałym stanie, są w stanie utrzymać dowolną ilość książek. Jak to u mnie, przeglądanie, przekładanie, przepakowywanie książek kończy się jednym: wyławiam te, które absolutnie muszę znowu przeczytać. Poukładane na moim biurku wpychają się w kolejkę, wypychają te, które już prawie, prawie brałam do ręki. Jestem w połowie czytania fascynującej "Zbrodni i kawy", naprawdę rewelacja, dlatego wśród "Duchów, zjaw, upiorów" wyłuskałam jedno, moje ukochane opowiadanie, "Upiora z Canterville" Oscara Wilde'a. Mistrzowskie zderzenie amerykańskiego pragmatyzmu z angielską tradycją. Przecież wiadomo, że trzystuletnią plamę krwi najłatwiej zmyć płynem Pinkertona lub zetrzeć pastą Paragona :)
To świetne, jedyne w swoim rodzaju opowiadanie, a na zakończenie, treści nie będę opowiadała, bo żadne streszczenie nie odda jego uroku, wiersz, piękny i mający znaczenie dla przebiegu akcji.

Gdy złotowłosej modły dziewczyny
Odkupią straszne grzesznika winy,
Gdy migdałowe drzewko zmartwiałe
Kwiaty czerwone wyda i białe,
Wtedy powrócą spokojne chwile
I pokój wzejdzie nad Canterville'em.

A poniżej tył okładki i spis treści, wszystko to znakomite opowieści z dreszczykiem.


1. Wilhelm Hauff "Opowieść o statku upiorów"
2. Edward.GE.Bulwer-Lytton "Duchy i ludzie"
3  Friedrich Gerstacker "Germelshausen"
4. Mikołaj Leskow "Zjawa w Zamku Inżynieryjnym"
5. Oscar Wilde "Upiór z Canterville"
6. Herbert. G.Wells "Niewydarzony duch"
7. Stanisław Broszkiewicz "Upiór z Kilmarnock"

czwartek, 14 listopada 2013

"Upiorny narzeczony i inne opowieści z dreszczykiem"

Ostatnio miałam przyjemność udzielić wywiadu Kawiarence Kryminalnej. Marta Matyszczak zadała mi bardzo ciekawe, inspirujące do wyczerpujących odpowiedzi, pytania. Tutaj możecie przeczytać wywiad: http://www.kawiarenkakryminalna.pl/ct-menu-item-2/140-na-jednym-nieboszczyku-się-nie-skończy---wywiad-z-iwoną-mejzą.html
Gdy tak wymieniałam kryminały, które stoją u mnie na półkach, albo leżą w kartonach przypomniałam sobie o jeszcze jednej ciekawostce. Nawet komisarz Ożegalski nie ma tej książki w swoich ( dużo większych niż moje) zbiorach. W książce pisałam,  że komisarz ubolewał nad swoimi brakami w języku angielskim, gdyby znał go biegle to mógłby czytać ulubione książki w oryginale. Komisarz przypomina także osobę Edgara Allana Poe i jego "Zagładę domu Usherów" i wędruje po necie szukając informacji o tym prekursorze noweli kryminalnej, poecie zafascynowanym horrorem.

"Zagłada domu Usherów" to jedno z ośmiu opowiadań zawartych w zbiorze "Upiorny narzeczony i inne opowieści z dreszczykiem". Pozostałe siedem to:

-  "Peter Rugg, zaginiony" - autor William Austin
- "Upiorny narzeczony" - autor Washington Irving
- "Duchy i ludzie" - autor Edward George-Bulwer Earle Lytton
- "Gospoda Pod Dwiema Wiedźmami" - autor Joseph Conrad
- "Miłość i profesor Guildea" - autor Robert Smythe Hickens
- "Żaba" - autor Maurice Renard
- "Warkoczyk" -  A.J.Allan

Lektura jak najbardziej właściwa na listopadowe  wieczory. Nie wiem czy książka była kiedykolwiek wznawiana, ja mam wydanie z 1967 roku, wydawnictwo Iskry.



niedziela, 10 listopada 2013

Planty nad Sołą w listopadzie

Dzisiaj dzień tak piękny, jakby nie listopadowy. Słońce od rana przygrzewa, wiatr zbyt mocno włosów nie rozwiewa. Pogoda doskonała na długi spacer. Cel: Planty nad Sołą, trzeba zobaczyć co się zmieniło, czy dużo ludzi przychodzi.
Idziemy sobie z mamą powoli, spacerowym krokiem, rozmawiamy, mama wspomina kto gdzie mieszkał na Solnej, Klucznikowskiej, a mnie w pamięci majaczy obraz targu rybnego, jeszcze coś tam pamiętam. Te wszystkie wspomnienia akonto nowej książki, pisać zacznę po nowym roku, ale akcja dzieje się jesienią, wiec te krajobrazy w sam raz.
Na Plantach mnóstwo ludzi, dzieci i psy biegają, szaleją ze szczęścia, jest bezpiecznie, jedyny samochód to ten straży miejskiej, patrol sprawdza czy wszystko w porządku.Grupy z kijkami też mijamy, chłopak na rowerze rozwija taką prędkość, że zaczynam się zastanawiać z jakiego materiału ten rower jest skonstruowany. Siłownia pod chmurką  gości zwolenników sportów na świeżym powietrzu. A obok pasie się koń, skubie sobie powoli trawę.
Przystajemy na chwilę, na rzece roi się od kaczek różnych gatunków i łabędzi, podpływają pod kładkę widząc ludzi, łapią co lepsze kąski. Za wysepką dochodzi do bijatyki wśród kaczek, po chwili widzę jak jedna z nich frunie  i dolatuje do następnej wysepki. Hamuje na "piętach" wzburza wodę i rozdzierająco wrzeszczy. Scena kojarzy mi się z nartami wodnymi, nie wiem tylko czy narciarze wodni ( nie mam pojęcia jak się nazywają fachowo)  nie wiem czy też wrzeszczą tak jak kaczki.
Cudny, pełen dobrej energii dzień.
A poniżej zdjęcia z Plant w Oświęcimiu nad rzeką Sołą.















Naprawdę piękny dzień :)

poniedziałek, 4 listopada 2013

Bilans po świętach

Dzisiaj od rana piękna, słoneczna pogoda, wprawdzie zimno, ale jak to ostatnio mówią w telewizji zapowiadając prognozę pogody - rześko. Pracuję przy uchylonym oknie, mózg mi się wietrzy, a wywietrzony mózg bezcenny, do końca listopada powinnam skończyć pisanie książki, a jak dobrze pójdzie, to szybciej. Zza okna dochodzą do mnie sygnały karetki pogotowia i policji, znowu wypadek, mam nadzieję, że nie ze skutkiem śmiertelnym.
Święta trwały 4 dni od 31 października  do 03.listopada i pochłonęły 38 ofiar śmiertelnych, 410 osób zostało rannych, a 1300 osób zostało zatrzymanych za jazdę pod wpływem alkoholu. Przerażające! Z roku na rok to samo, a ludzie nie wyciągają ze statystyk prostych wniosków. 
W czasie tych czterech dni byłam dwa razy na cmentarzu, dla mnie to tak naprawdę żadna różnica i tak co sobotę jestem, by odwiedzić moich bliskich. Przez cały rok sprzątam, zapalam znicze i wspominam, jakoś mieszczę to w zapchanym harmonogramie życia. Mieszczę ponieważ chcę i nie traktuję tych odwiedzin w kategoriach obowiązku i tak zwanego pokazania się. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie każdy ma możliwości, że ludzie pokonują spore odległości by odwiedzić bliskich na cmentarzach, że atmosfera i okazja do spotkania z rodziną. Ale dlaczego tak szybko, na łeb, na szyję, byle się przepchnąć, zaparkować przy samym cmentarzu. Czasami mam wrażenie, że niektórzy najchętniej zaparkowaliby przy samym grobie! I wiem, że zaraz ktoś rzuci argumentem, że ludzie starsi, że trudno im chodzić... ale przecież można przyjechać równie dobrze wtedy, gdy jest mniejszy ruch, w tygodniu. Już nie wspominam o mocno zakrapianych spotkaniach, zawsze się zastanawiam czy rodzina nie widzi, że ten i ów po alkoholu wsiada za kółko? I jeszcze się serdecznie żegnają - w wielu przypadkach na zawsze. A wystarczyłoby zamówić taksówkę, albo przypomnieć proste: " Pijesz - nie jedź, jedziesz nie pij". 
Za tydzień 11 Listopada, też święto. Wprawdzie to święto nie generuje aż tylu wyjazdów, ale na pewno wiele osób korzystając z dodatkowego dnia wolnego i jeszcze niezłej pogody będzie chciało gdzieś wyjechać - by odpocząć. Mam nadzieję, że będą pamiętali, że nieważne jak długo się jedzie, grunt to dojechać - cało i zdrowo.

piątek, 1 listopada 2013

Prababcia Paulina

Rzadko kiedy chodzę na cmentarz pierwszego listopada. Czasami wieczorem, na spacer, gdy liście szeleszczą pod stopami, a różnokolorowe światełka dają wrażenie przytulności i bezpieczeństwa. Zachodzę wtedy do moich bliskich, zapalam świeczki i rozmyślam. 
Nie lubię tych dziennych tłumów, przepychania się, witania pełnym głosem, kordialnych uścisków, męczy mnie to i rozprasza. Najczęściej przychodzę ostatniego października, idziemy z mamą od grobu do grobu, tak jak w tym roku, ze smutkiem, bo tych grobów ciągle przybywa. 
Jutro pójdę znowu, zajrzę jeszcze do cioci, która mnie wychowywała, do kuzyna, który nie żyje od lat - białaczka go zabrała. 
Chciałabym kiedyś pojechać na pewien cmentarz, nie wiem czy jeszcze istnieje, może już zarósł go las. Moja babcia miała cztery lata, gdy straciła mamę.  Prababcia umarła ponoć na zapalenie płuc, w pewien letni gorący dzień lipca 1921 roku. Babcia nigdy nie przestała być półsierotą, tak ten brak Mamy był dla niej dotkliwy i bolesny. Prababcię pochowano na cmentarzyku pod lasem, w Mołduciach, na mogile pradziadek postawił krzyż, szorpaty jak pień drzewa, a tam gdzie sęki wprawił  ametystowe szkiełka, które pięknie odbijały światło. W latach siedemdziesiątych w rodzinne strony pojechały moje ciocie, siostry babci. Wtedy grób jeszcze stał, tylko krzyż był zwalony na ziemię, pokonany pięćdziesięcioma latami zawieruch. Ciocie postawiły go z powrotem. Może jeszcze jest?
Prababcia Paulina była piękną kobietą, pełną uroku i wdzięku. Niewiele mi zdjęć pozostało, ale na każdym jest w tej samej, białej bluzce. I tak myślę, że także w tej bluzce została pochowana.


środa, 30 października 2013

Millennium - Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet



Przy drodze wjazdowej na teren Targów Książki w Krakowie było ustawionych kilka dużych namiotów. W środku mnóstwo książek po kilka, kilkanaście i kilkadziesiąt złotych. Przeglądałam wszystko po kolei pełna nadziei, że trafię na perełkę za parę złotych. Ucieszyłam się ujrzawszy pierwszą część Millennium, niestety tylko pierwszą, ale i tak kupiłam i pochłonęłam w ciągu potargowej niedzieli. Ponad 600 stron przykuło mnie do tego stopnia, że nie myślałam o niczym innym jak o książce, nie byłam w stanie przerwać czytania. Lubię szwedzkie kryminały, a do kryminałów z lat siedemdziesiątych mam sentyment. "Człowiek z Saffle", Śmiejący się policjant" czy "Wóz strażacki, który zniknął" - wracam do nich co jakiś czas. I nie tylko do nich. Już dawno temu obiecywałam sobie, że w końcu przeczytam Millenium, ale zawsze coś innego było ważniejsze. Może to i dobrze, wychodzę z założenia, że czasami trzeba poczekać na odpowiedni czas czytania, gdy nic pomiędzy czytelnikiem a tekstem nie zgrzyta. Może po prostu trzeba do danej książki dojrzeć?
Mikael Blomkvist, dziennikarz niepokorny, współwłaściciel pisma Millenium popełnia bolesny w skutkach błąd. Daje się zwieść podanym bardzo wiarygodnie informacjom, staje przed sądem, niczemu nie zaprzecza, nie broni się. Czeka. Po rozprawie, gdy zna już wymiar kary zostaje zaproszony do starszego człowieka, emerytowanego przemysłowca. Dostaje zadanie do wykonania, musi odnaleźć Harriet Vanger, dziewczynę, która zaginęła ponad trzydzieści lat temu. Poszukiwania bardzo go wciągają i z czasem przeradzają się w śledztwo, którego wynik jest potwornym zaskoczeniem, a jednocześnie logiczną konsekwencją zdarzeń. Mikaelowi pomaga Lisbeth Salander - postać tak nietuzinkowa i zaskakująca, że nie wiem czego się spodziewać przy czytaniu następnych części.
Stosunki społeczne, krytyczna wizja niby bogatej i bezproblemowej Szwecji i jej struktur, bolesne odkrywanie przeszłości. Ta powieść to nie bajka dla grzecznych dziewczynek, to samo życie, brutalne, niebezpieczne, egoistyczne i nieprzewidywalne. Niepokojąco prawdziwe.
Jeżeli jeszcze ktoś nie czytał, niech przeczyta, nawet jeżeli zarzeka się, że na kryminał nigdy w życiu nie popatrzył. Patrzeć nie musi, przeczytać powinien.

wtorek, 22 października 2013

Bigos dla Herberta

Bardzo lubię biały ser i gdy jestem gdzieś z dala od Polski to zaczyna się mój stały problem: brak białego sera. Choćby nie wiem jak wystawne śniadanie stało na stole, to ja i tak po najdalej dwóch dniach zacznę poszukiwania w okolicznych sklepach. Niestety z białym serem, takim jak nasz, w wielu krajach krucho, więc przeżywam jak stonka wykopki i z lekka złorzecząc jem co dają.
Nie wiem czy poczęstunek białym serem jako typowo polskim przysmakiem byłby atrakcyjny dla Duńczyków. Natomiast z całą pewnością pierwszorzędną atrakcję stanowił dla nich gar naszego bigosu.
Zapewne pamiętacie powiązania Alicji i Joanny z Dobroczyńcami. To ich syn Herbert we "Wszystko czerwone" musi, ale to koniecznie, spróbować prawdziwego bigosu. I w końcu próbuje.
Ale najpierw...

Joanna zmęczona wydarzeniami (liczne nieudane morderstwa są mocno wyczerpujące, nawet jak się nie morduje osobiście), udała się do Charlottenlund by spotkać się z koleżanką i oczywiście obstawić gonitwy. O północy, przed domem Alicji uświadomiła sobie, że nie wzięła kluczy do drzwi, a budzić ciemnego domu nie będzie.
 Zauważyła uchylone okno, wlazła, klnąc w żywy kamień zbyt wąską spódnicę i runęła w coś mokrego, oślizłego i lepkiego. Była to farba czerwona, szybkoschnąca, ciężkozmywalna. 
Wszyscy poderwali się na równe nogi, dom pachniał gotującym się bigosem, w chwilę potem pachniał rozpuszczalnikiem, a wokół nadal wszystko było czerwone.
Herbert - prawnik z zawodu, ożeniony z krewną królowej, arystokratką, miał spożywać bigos w mocno zaśmierdłym otoczeniu. By spacyfikować zapachy do całej reszty potraw Zosia dodawała cebulkę - pachnie apetycznie. Na całe szczęście arystokratyczne nosy były zakatarzone i zapachy przebijały się powoli, a bigos smakował upojnie. Na kiszonej kapuście, grzybkach, był rarytasem i sprawił, że Herbert sam z siebie i bez namawiania zaangażował się w spadkowe sprawy Alicji.
Wiadomo, nie ma to jak nasze, swojskie jedzenie :)


Zdjęcie bigosu pobrałam z Wikipedii, takiego w chlebie jeszcze nie jadłam.

środa, 16 października 2013

Środa z książką "Wszystko czerwone"




Po raz kolejny, pewnie nasty czytam "Wszystko czerwone". Dla mnie, tak jak i dla Joanny, alle i red w języku pośrednim między niemieckim a angielskim zawsze znaczyło, że wszystko czerwone. 
Sama Joanna Chmielewska w wywiadach powtarzała, że jest to jedna z jej ulubionych książek. I nie ma się co dziwić. 
To właśnie w tej książce został zamordowany gadatliwy, wiecznie ubzdryngolony Edek.
 To tutaj Paweł otwierał lodówkę i nie patrząc wyjmował z niej co popadnie, na chybił-trafił, a dom Alicji stał się sceną najrozmaitszych, mrożących krew w żyłach zdarzeń. 
To tutaj Kaziu zeżarł pięknie poukładane winogrona specjalnie kupione przez dziewczyny dla Alicji. 
A Paweł maślanymi oczami wpatrywał się w Agnieszkę.
To tutaj...
zawsze ktoś spał na katafalku, a drzwi wiecznie były niedomknięte.
To tutaj padły słowa wypowiedziane przez pana Muldgaarda: "Azali były osoby mrowie a mrowie?" budzące zbiorowy wytrzeszcz oczu i prychnięcia.
Tu pan Muldgaard pytał Pawła  "Czy ta dama to wasza mać?" 
To tutaj Alicję gryzły czerwone mrówki i pojawiał się wściekle przystojny facet w czerwonej koszuli.
To przy okazji Kazia wyszło, że zewłoki nic nie powiedziały, bo nikt tego co mają do powiedzenia nie chciał słuchać.
To tutaj przy Włodzio i Marianne pan Muldgaard odczuwał zadziwienie tym, że: "nader nieordynarny jad spożyły osoby nieżywe".

To tutaj ciocia bliźniaczka lat osiemdziesiąt dziewięć zasnęła z maseczką z truskawek na twarzy i dzięki tej maseczce przeżyła.
 Zawsze stawiałam na naturalne kosmetyki.
Kwiatki też były czerwone, nie wspominając o lampie emitującej czerwone światło.
To tutaj pojawiła się Biała Glista z Bobusiem pod ramię i nie tylko ramię.
To tutaj chroniąc Thorstena  Alicja zszargała opinię Pawła twierdząc, że napluł do słoika z dżemem, który tak lubiła Biała Glista.
To tutaj z usta pana Muldgaarda  padło: "Pan podrapano na głowa i pani Biała Glista, ja takoż proszę, won!"
To jest nie do podrobienia, jedyne i niepowtarzalne, dlatego  kocham "Wszystko czerwone".

A co wy pamiętacie z książek Joanny Chmielewskiej?





sobota, 12 października 2013

Festiwal Literatury Kobiecej w Siedlcach - moje wrażenia

To właśnie w Muzeum Regionalnym  odbywały się ciekawe panele i dyskusje



Sobota już, jak szybko. Dni mi się mylą jak zawsze i jak zawsze usiłuję zrobić więcej niż norma przewiduje. Dopiero dzisiaj doszło do mnie, że tydzień mija od bardzo miłego wydarzenia, a mianowicie Festiwalu Literatury Kobiecej Pióro i Pazur w Siedlcach. 
Gdy dowiedziałam się jakiś czas temu,że mam jechać do Siedlec, to pierwsze co zrobiłam to sprawdziłam lokalizację - było bardzo daleko :( 
Ponad 400 kilometrów, podróż, przesiadki, o nie! Z drugiej strony możliwość spotkania osób, których twarze przewijają mi się na Facebooku, lub tych, których książki czytałam - perspektywa mocno kusząca. Perspektywa przeważyła i w ten sposób podróżując wspólnie z Ewą Bauer, a potem luksusowo - samochodem -  także z Iwonką Grodzką-Górnik, dojechałam do Siedlec. 
Najpierw hotel Arche, przez pomyłkę,ale obsługa bardzo miła, spokojnie i sympatycznie. Potem, już na dwa dni hotel Janusz. Piątek dla mnie ciekawy, w ramach spotkań festiwalowych razem z Saszą Hady odpowiadamy na pytania  zadawane przez Jolantę Świetlikowską. Potem literacki ping-pong - wszystkie obecne na sali pisarki odpowiadają na te same pytania. Odpowiedzi mają być zwięzłe i na temat. Trzeba się sprężać, Ania Fryczkowska pilnuje. 
To był świetny pomysł. Słucham z ciekawością, z takiej krótkiej wypowiedzi można się więcej dowiedzieć o człowieku niż z przydługich mów.
W sobotę pobijanie rekordu świata we wspólnym czytaniu - rekord pobity. Wcześniej uwalnianie książek, zostawiam moją najnowszą "Wyszedł z domu i nie wrócił" . Może trafi do kogoś kogo zainteresuje moje miasto inaczej i ten ktoś przyjedzie, pozwiedza. Chciałabym żeby tak było. 
Potem panele, bardzo interesujące, ale krótkie, czas goni.
Wieczorem Gala, uroczyście, wzruszająco i momentami bardzo zabawnie. 
Na pewno na stronie festiwalu będzie wszystko. 
Nie chciałabym, żeby ta relacja  była tylko takim suchym: wydarzyło się.
Dość ostrożnie podchodzę do ludzi, których nie znam, zachowuję spory dystans. Tego dystansu nie czułam poznając na peronie piątym w Krakowie Ewę Bauer, przegadałyśmy na temat książek, które piszemy i tych, które czytamy całą podróż. A piszemy książki bardzo odmienne, Ewa ze sporym ładunkiem psychologi, ja kryminały z przymrużeniem oka, ale patrzymy na wiele rzeczy bardzo podobnie.
I tyle o sprawach festiwalu, dodam tylko, że nadal podziwiam Mariolę Zaczyńską, to kobieta obdarzona niesamowitą energią, dobrą energią. Nie mam pojęcia jak ona to robi, ale kipi energią, jest wszędzie i wszystko wie. Aż zazdroszczę, ale tak pozytywnie zazdroszczę :)
Jeżeli już dotarłam do jakiegoś miejsca na świecie, to staram się je trochę poznać. W Siedlcach miałam trochę czasu na spacery, zdjęcia poniżej. Pałać Ogińskich i park piękny, bardzo nastrojowo tam. 
Na kawę i naleśniki z jabłkami przysiadłam w Cafe Brama, taka kawiarnio-restauracja w podwórzu. Na zewnątrz ustawione stoliki, przy jednym z nich kilka osób, jeden pan i bodaj cztery panie. Stolik założony zdjęciami, na zdjęciach poustawiane aparaty fotograficzne. Państwo ożywiają się na mój widok i od razu pytają: - zrobi nam pani zdjęcia? 
Oczywiście, że zrobię. Przechodzę przyspieszony kurs obsługi pięciu różnych aparatów fotograficznych. Starsi państwo zjechali do Siedlec z całej Polski, czczą dziewięćdziesięciolecie swego liceum. Wspominają: kto z kim tańczył tango,  która z dziewczyn podobała się chłopakom najbardziej, a która w sposób chyba bardzo zmysłowy, zrzucała z siebie ciuszki tańcząc na stole. Poznaję sposób w jaki  stażysta może zniechęcić wysyłające go na zakupy starsze panie z biura. Pomysł przedni. Słucham zachłannie i myślę, że wykorzystam, w którejś z książek. 
To własnie jest moja festiwalowa wartość dodana. Bo wartość podstawowa to rozmowy o książkach, powroty do Anny Kareniny, Dostojewskiego, Prusa i Mickiewicza. Ta szkolna jakże często znienawidzona klasyka, tak przez pisarki, z którymi rozmawiałam ukochana. Bo no cóż, pisarki piszą i czytają, czytają i piszą bardzo różne, ale na pewno bardzo ciekawe książki.
I mam tylko jedno pytanie: kiedy ja te książki ( chociażby tylko nominowane i nagrodzone) przeczytam :)
A do Siedlec wrócę.



Przypałacowy park

Muzeum Regionalne, piękna figura Jacka

Przed Muzeum Regionalnym, właśnie zakończyliśmy bicie rekordu w czytaniu na głos


Katedra w Siedlcach - robi wrażenie

Pałac Ogińskich, nastrojowo i romantycznie 

środa, 9 października 2013

Środa z książką - Doktor Muchołapski Fantastyczne przygody w świecie owadów


Gdy przeczytałam kilka fragmentów książki Erazma Majewskiego "Doktor Muchołapski fantastyczne przygody w świecie owadów" to wpadłam jak mucha w pajęczą sieć. Książkę mieć musiałam, tak mnie jej treść zafascynowała. Bo kogóż nie zafascynują przygody Jana Muchołapskiego doktora rzeczywistego Wszechnicy Jagiellońskiej, a przy okazji doktora honoris causa uniwersytetów w Oxfordzie, Heidelbergu i Jenie. Człowieka bez reszty poświęconego pracom badawczym nad światem owadów. Poważnego entomologa, który dla nauki jest gotów dosłownie na wszystko, nawet na pozostawanie w stanie kawalerskim. Bo pomyślmy, która panna chciałaby za męża człowieka, który zapomina o własnym ślubie i czas zarezerwowany na tenże ślub spędza na drzewie tropiąc unikatowy okaz łowika.
 I tak już pozostało, a doktor Muchołapski całe swe życie poświęcił entomologii - nauce o owadach. Gdy przez przypadek trafił do niego list lorda Puckinsa ( list maleńki jak ziarenko piasku), Muchołapski nie czekając ani chwili podążył do Londynu, by lorda - ofiarę własnego ekscentryzmu - natychmiast ratować. Niestety, najpierw z przepastnego kufra trzeba było wydobyć drugą flaszeczkę eliksiru Nureddina. Z flaszeczką eliksiru podążył w Tatry, na łąkę, w przestrzeniach której zaginął zmniejszony do rozmiarów muchy lord Puckins. Doktor Muchołapski nie wahając się wypił kilka kropli eliksiru i także zmniejszył się do rozmiaru ważki. W ten sposób rozpoczął przygodę swojego życia.
Czytam o przygodach doktora Muchołapskiego z zapartym tchem, jednocześnie poszerzając moją bardzo skromną wiedzę z dziedziny entomologii. Zaczynam inaczej patrzeć na muchy, pająki i różnego rodzaju i nieznanej mi nazwy żyjątka. Mają swój świat, swoje zwyczaje i takie jak inne zwierzęta prawo do życia - jakże interesującego, gdy się z uwagą przyjrzeć.
 "Doktor Muchołapski"  to książka, której się nie połyka, jeżeli chcemy z jej czytania wynieść dla siebie choćby minimum wiedzy, poświęćmy jej czas czytając codziennie jeden rozdział. Przyjemność czytania będzie trwała dłużej, a  wiedza pozostanie. To także książka dla całej rodziny, nie od rzeczy byłoby przypomnieć zwyczaje wspólnego czytania, treść książki napisanej piękną polszczyzną zainteresuje tak dziecko jak i jego rodzica, a nawet dziadków. A wspólne czytanie zintegruje rodzinę. 
"Doktor Muchołapski  - Fantastyczne przygody w świecie owadów"  został napisany w 1890 roku i nadal jest świetną, wzbogacającą wiedzę lekturą. 
Książka ta otwiera serię "Małe Zeszyty" przeznaczoną dla młodzieży i została opracowana przez Zeszyty Literackie wspólnie z Wydawnictwem Podpunkt. Ilustrowała Emilka Bojańczyk.
Książka została niezwykle starannie wydana. Twarda, solidna okładka przywodząca na myśl książki przedwojenne lub podręczniki, z których niejedno pokolenie miało korzystać i kremowy, wysokogatunkowy papier sprawiają, że już samo przeglądanie książki (piękne ilustracje) staje się przyjemnością. 
Wprawdzie do Mikołaja i do Świąt pozostało jeszcze trochę czasu, ale jeżeli ktoś już zastanawia się nad prezentem, który ucieszy całą rodzinę, to polecam "Doktora Muchołapskiego". 
A do przygód sławnego entomologa, którym lata temu zachwycał się Czesław Miłosz, jeszcze tutaj powrócę. Są fascynujące.
Dla tych, którzy chcieliby poznać Doktora Muchołapskiego podaję stronę :https://www.facebook.com/doktor.mucholapski?fref=ts

wtorek, 8 października 2013

Joanna już tutaj nie mieszka

Wiadomość o śmierci pani Joanny Chmielewskiej przyjęłam z niedowierzaniem, tak jak głupi żart nieusprawiedliwiony datą pierwszy kwietnia. Niestety to była prawda, bardzo smutna prawda dla wielbicieli Jej talentu, dla ludzi zakochanych w Jej książkach. Pamiętam jak kilka lat temu umarła Alicja, czułam się tak jakbym straciła kogoś bliskiego, bo Alicja była autorytetem w kwestiach ogrodowych, na przykład. I tak dyskutując w domu czy wysadzać cebulki, czy nie, powoływałam się na przykład Alicji, która cebulek nie wysadzała. Miała ich, bagatela, w swym ogrodzie trzy tysiące. 
Każdy gorszy, zły, albo i tragiczny dzień ratowałam lekturą książek pani Joanny. Skoro Lesio jakoś poradził sobie z problemami i księgową Matyldą, to i ja jakoś wybrnę z kłopotów. Skoro poradziła sobie pani Joanna, to cóż, kobiety muszą sobie radzić. I smutno mi i żal bardzo, że już nigdy nie będę czekała z niecierpliwością na nową Chmielewską. Ale jeszcze nie raz posłucham i przeczytam wywiady z Nią - pełne ciepła, energii i tej stawiającej na nogi ironii. 
Nie wiem ile razy jeszcze przeczytam "Lesia", "Całe zdanie Nieboszczyka", "Romans wszechczasów", "Boczne drogi", "Depozyt", i wiele, wiele innych. Nie sposób wymienić wszystkie, wszak jest ich ponad sześćdziesiąt. Ale wiem, że zawsze będą ze mną.

środa, 25 września 2013

Środa z książką - "Cień gejszy"


Na "Cień gejszy" 'polowałam" od czerwca. Cały czas wypożyczony, niedostępny. Byłam szczęśliwa, gdy dwa tygodnie temu w czasie kolejnej wizyty w bibliotece ujrzałam książkę Ani Klejzerowicz na półce z kryminałami. Oczywiście od razu przytuliłam do chudej piersi i już spokojnie wybierałam następne pozycje do czytania. Przeczytałam szybko, zbyt szybko i już teraz wiem, że przeczytam drugi raz, a zapewne i trzeci, i za każdym razem odnajdę w książce coś nowego, innego. Jedno tylko stale będzie mi towarzyszyło - nieuchwytny cień gejszy. 
Gdańsk współcześnie i Japonia, 1905 rok. Dwa jakże odległe światy, ale jak interesujące. I teraz i lata temu giną ludzie. Ludzie, którzy mogliby żyć wiele lat, gdyby nie otarli się o sprawy związane z dużymi pieniędzmi, wpływami i władzą. 
Nie będę przybliżała treści książki, by nie psuć przyjemności czytania. To książka dla  osób zainteresowanych nie tylko historią Japonii, ale też historią relacji Wschód-Zachód. Dla rozmiłowanych w sztuce, i dla tych, którzy lubią przy czytaniu co jakiś czas zamykać oczy i obserwować poczynania bohaterów, którzy w wyobraźni ożywają  i zostają z nami na dłużej niż czas czytania.
Bardzo polecam.

19 września 2014, "Cień gejszy" zawitał do mojego domu i zostanie już w nim na zawsze. 16-ego września miała miejsce premiera drugiego wydania książki.
Podążajcie za cieniem gejszy - warto.

wtorek, 24 września 2013

Mamy jesień

Czas leci nieubłaganie a ja mam tyle zaległości, że sama nie wiem od czego zacząć. Bo życie to nie Facebook, nie Internet tylko codzienna praca zawodowa, pielenie ogrodu, porządki w domu. Cieszę się, że moja praca zawodowa nie polega na siedzeniu 8 godzin w jednym miejscu, bo znając siebie zapewne bym nie wytrzymała. A tak całkiem miło mi się pracuje.
 Ogród, cóż zarośnięty teraz chwastami, trawę trzeba pielić i uczynić wysiłek aby wyjść z domu. Jak już wyjdę, to nie mam ochoty na powrót. Tylko czasu ostatnio zbyt mało było, a pracować w ogrodzie najlepiej w południe, a nie gdy się człowiek wygrzebie, tak po siedemnastej ;) 
W domu też trzeba zabrać się za porządki. Ze sporym zdumieniem śledziłam pełne podniecenia  relacje na temat śmieci i ich odbioru. U nas od lat jest stosowana segregacja śmieci, ludzie mają już wyrobiony nawyk i nikt z tego problemu nie robi. Dostajemy informację kiedy odbiór śmieci "zwykłych", kiedy segregowanych, kiedy wielkogabarytowych, kiedy chemii. Ponieważ jutro odbierają śmieci wielkogabarytowe, wczoraj spędziłyśmy czas na czyszczeniu kątów ze starych odkurzaczy ( nieczynnego na pewno nie naprawię zwłaszcza, że zniszczyłam go odkurzając beton), dekoderów, ( nie miałam pojęcia, że mam ich tyle, to efekt zmian sprzętu w ramach abonamentu), drukarki ( tylko jedna, za to dziwnie uszkodzona, sprężyna mi z niej wyskoczyła w czasie drukowania i nie chciała się dać włożyć z powrotem). Poza tym myszy do komputera, od lat nie korzystam z myszy przy laptopie, antena taka na duży telewizor, od dawna nieczynna i radia. Czynne jak najbardziej,może się komuś innemu przydadzą. Zapakowałyśmy wszystko elegancko, zaraz się miejsce zrobiło na regały, które przywiozę w czwartek i w końcu wyjmę książki z pudeł. Oczywiście zaraz zacznę odkładać te, które koniecznie muszę przeczytać i sterta zacznie się chwiać.
Już nie wspominam o pracach związanych z recenzowaniem, przeczytane książki czekają na swoją kolej, a ja muszę się sprężać, bo tyle ich czeka na swoją kolej.
A tak naprawdę najchętniej z kubkiem gorącego kakao zaszyłabym się w jakimś przytulnym kącie i czytała... czytała. Przed chwilą znowu zaczął padać deszcz. Mamy jesień.

niedziela, 15 września 2013

"Wyszedł z domu i nie wrócił" premiera 20 września :)

Dzisiaj garść informacji o mojej nowej książce. Powoli zbliżamy się do dnia premiery, czyli 20 września. Jednocześnie książka będzie miała swoją promocję w Galerii Książki w Oświęcimiu. Cieszy mnie to bardzo, ponieważ z naszą biblioteką kapitalnie się współpracuje, a ludzie przychodzą do niej dlatego, że chcą, a nie dlatego, że muszą. Swoją drogą jestem bardzo ciekawa kto przyjdzie na spotkanie :)
 Pisanie tej książki sprawiło mi wiele radości, włożyłam w nią wiele emocji starając się pokazać moje miasto inaczej niż pokazuje się je zazwyczaj. Książka powinna zaciekawić także tych, którzy w kryminałach szukają różnych ciekawostek, informacji, a nawet zaskoczeń. Bo oczywiście intryga kryminalna też jest, jak to w kryminale ;)
Ucieszyłam się bardzo, że "Wyszedł z domu i nie wrócił" został Książką miesiąca serwisu Zbrodnia w Bibliotece http://www.zbrodniawbibliotece.pl/kronikakryminalna/3442,ksiazkamiesiaca-wyszedlzdomuiniewrocil/

Zapowiedź książki także na stronie Wydawnictwa Oficynka: http://www.oficynka.pl/katalog/wyszedlzdomuiniewrocil/

I jeszcze jedno:) Możecie wygrać jeden z pięciu egzemplarzy "Wyszedł z domu i nie wrócił". Na stronie http://www.facebook.com/KsiazkaZamiastKwiatka  do 24 września trwa konkurs. Czekam na Wasze opisy tras jesiennych spacerów. Dokąd się wybieracie: do lasu, w góry, nad jeziora, a może o siódmej rano ćwiczycie kondycję na ścieżce zdrowia?  A może spacer w muzeum, niekoniecznie prawdziwy, może wirtualny. Spacer wgłąb dobrej książki... to nie musi być w spacer dosłownie :) Czekam na Wasze opowieści :)
A na koniec zdjęcie, musiałam je zrobić ;)

Ja obok Janusza Głowackiego na tablicy z ogłoszeniami w naszej bibliotece. I tak na każdym piętrze i na drzwiach wejściowych. Po prostu niesamowite! A Janusz Głowacki w Oświęcimiu już 27 września, o godzinie 17 tej odsłonięcie jego tablicy w Alei Pisarzy (jedyna taka aleja w Polsce) a potem spotkanie autorskie.
Zapraszam na oba spotkania.

środa, 11 września 2013

"Wyszedł z domu i nie wrócił" - premiera 20 września :)

Już za dziesięć dni ukaże się moja nowa książka. Czekam z niecierpliwością na premierę i z ciekawością na reakcje czytelników :) 
Trochę odpoczywam, porządkuję papiery, chowam wszystkie związane z podwójnym nieboszczykiem. A na początek niespodzianka : "Wyszedł z domu i nie wrócił" książką miesiąca serwisu Zbrodnia w Bibliotece 
link: www.zbrodniawbibliotece.pl/kronikakryminalna/3442,ksiazkamiesiaca-wyszedlzdomuiniewrocil/


Oświęcim, Stare Miasto, zabytkowy cmentarz parafialny - miejsca pełne tajemnic, to teren akcji mojej najnowszej książki - kryminału z przymrużeniem oka :)
Ciekawa jestem który z bohaterów najbardziej przypadnie Wam do serca, są bardzo nietypowi :)
Pozdrawiam
Iwona

wtorek, 3 września 2013

Poker z rekinem :)

Nie mogę rozstać się z Darią  Doncową i z pewnym przygnębieniem myślę, że kupiłam tylko cztery tomiki. Tyle tylko było. "Manikiur dla nieboszczyka" skończyłam i płynnie przeszłam do "Pokera z rekinem". 
Tam to się dopiero dzieje, a dzieje. Eulampia już prawie zadomowiona u Katii, wczesnym rankiem odbiera zagadkowy telefon od pewnej kobiety. Kobieta twierdzi, że została zamordowana i rzeczywiście, gdy Eulampia rzucając wszystko spieszy jej pomocą,  w mieszkaniu znajduje zwłoki kobiety. Eulampia wiedząc, że nieboszczce  nie pomoże w popłochu opuszcza mieszkanie. Zwłaszcza, że na głowie ma już jedną sprawę do rozwikłania. Jest to sprawa zniknięcia pewnej młodej kobiety, żony człowieka bogatego. Kobiety, która w trakcie prowadzonych przez Eulampię poszukiwań, staje się coraz bardziej tajemnicza, a przyczyna jej zniknięcia nadal nieznana. Lampa z właściwym sobie urokiem i beztroską bada sprawę i mota tropy. Gdy dostaje zlecenie od bogatego producenta filmowego by odnaleźć prawdziwego zabójce kobiety z mieszkania, ani przez moment nie przypuszcza w co się pakuje. 
Wszyscy płaca w dolarach kolosalne kwoty, zbliżają się święta, a rodzinie potrzebne są pieniądze. Nikt nawet nie pomyśli o sprzedaży obrazów z kolekcji ojca Eulampii, czy pozbyciu się daczy na wsi. 
Książki Doncowej z Eulampią w roli głównej czyta się świetnie. To zgrabnie napisane historie kryminalne, które pomimo całkiem przekonujących morderstw, dają odrobinę oddechu i wypoczynku.
 Oraz uśmiechu :)

sobota, 31 sierpnia 2013

Ostatnia noc sierpnia




Tekla od rana przygotowywała się do pracy. Do nowej pracy. Miała dwadzieścia dwa lata, od dwóch lat samodzielnie mieszkała i pracowała, jakoś sobie radząc. Pracę na poczcie w Nowojelni wspominała dobrze, ale jednak praca w sądzie to nie praca na poczcie, a właśnie od pierwszego września miała rozpocząć pracę w sądzie w Baranowiczach. Już wybrała sukienkę, tę w której były z siostrą w ruinach zamku Giedymina, beżowa, jedwabna, z okrągłym kołnierzykiem i krótkimi rękawami. Dwa rzędy szylkretowych guzików i pasek z takąż klamrą doskonale zastępowały biżuterię, której Tekla nigdy nie miała. Chciała wyglądać elegancko i profesjonalnie, by nie zawieść wymagań takiego pracodawcy. Sukienka już wyprasowana wisiała na drzwiach szafy, na podłodze, na sznurkowym chodniczku stała para beżowych czółenek. Tekla wzrokiem generała ogarnęła skromniutki pokój i jeszcze raz sprawdziła zawartość nowej torebki: dokumenty, świadectwo maturalne, wytarty pugilares, który dostała od babci Julii, biedna już od czterech lat nie żyła, a ileż to zamieszania z tą jej śmiercią było! Życie zresztą też nielekkie miała!
Tekla westchnęła, żałując w duszy babcię i postanowiła od razu umyć włosy. Zanim zagrzeje wodę, zanim umyje, zanim zakręci na wałki, nie od dziś, nawet umiejętnie czesała włosy jak Smosarska. Te piękne fale wymagały pracy i cierpliwości. 
Coś tam ludzie przebąkiwali o wojnie i nawet niektórzy rozbili zapasy, ale przecież któż rozpoczyna wojnę w pierwszy dzień szkoły, w pierwszy dzień jej pracy. Nie zwracała uwagi na to gadanie, musiała myśleć o sobie i swojej przyszłości. Rano szybko się wyzbierała  i pobiegła do sądu. Pracować. Nie przypuszczała ani przez moment, że jej praca potrwa niespełna dwa tygodnie, a pierwszą i jedyną czynnością będzie wypisywanie więźniów. Zapłacili jej sporo pieniędzy, wystarczyło na utrzymanie i na uprząż dla konia, ojciec zaraz kupił porządną, nie do zdarcia. I prawda, służyła długo. A Tecia? Musiała pożegnać się z pracą w sądzie i rozpocząć pracę w centrali telefonicznej.
Zaczęła się wojna.

piątek, 30 sierpnia 2013

Kawiarenka Książka Zamiast Kwiatka -zapraszamy :)

Dzisiaj na stronie mojego bloga pojawił się nowy link, specjalny bo prowadzący do Kawiarenki Książki Zamiast Kwiatka. Jakiś czas temu znalazłam się w składzie Zespołu Redakcyjnego KZK, sprawia mi to przyjemność i trudną do przecenienia frajdę oraz jest ilustracją powiedzenia, że na nowe doświadczenia w życiu nigdy nie jest za późno. 
Gdyby mi ktoś rok temu powiedział, że wydam książkę, ba! że nie skończy się na jednej, a siłą rozpędu będę przechodziła od jednej do drugiej, że w czasie wolnym będę robiła to co lubię najbardziej, czyli pisała i czytała, to bym się w czółko poklepała. Takie rzeczy w życiu się nie zdarzają. A jednak... 
Dlatego dzisiaj zapraszam do odwiedzania strony naszego bloga. Blog jak każdy jest budowany od podstaw, z każdym dniem przybywa mu treści, i mamy nadzieję, że będzie przybywało odwiedzających, zwłaszcza, że nie wszyscy mają konta na Facebooku, gdzie strona ma swoją bazę i licznych fanów. Na blogu można przeczytać wywiady z pisarzami, recenzje książek, felietony z życia wzięte Małgosi Kursy. Można też wejść na blog i poprzez blog wejść na czaty z pisarzami, które co piątek prowadzone są na stronie KZK na Facebooku.
I jeszcze, a propos czaty: dzisiaj czat z Vincentem V. Severskim autorem "Nielegalnych" i "Niewiernych".
Prawdziwy agent wywiadu będzie odpowiadał na pytania czytelników. Na żywo, komentarz za komentarz :)
Zapraszam.

środa, 28 sierpnia 2013

Ciemno, zimno i do domu daleko... Manikiur dla nieboszczyka

a w domu czeka Daria Doncowa:)
Dni teraz coraz krótsze, słońce i owszem wychodzi spoza ciemnych chmur, ale jesień czuć już w ogrodzie i w kościach coraz starszych. Zimno nadchodzi, gospodarze ściągają opał do piwnicy, a po mojej ulicy z furkotem jeździ samochód dostawczy składu opału. Do takich dni trzeba się przyzwyczaić i przejść w nie w miarę płynnie. Szybciej zapalać światło, pić czekoladę na dobry nastrój i czytać pogodne książki. 
W zeszłym tygodniu robiłam zakupy w Kauflandzie, bodaj w piątek. Po stoisku ze słodyczami, które minęłam usiłując nie patrzeć na te zastępy czekolady, nie widzieć ukochanej chałwy orzechowej i chrupiących wafelków Prince Polo, jako następne ulokowane jest stoisko z książkami, w sumie jeszcze prasa i książki. Ale akurat to mniejsze wypełnione było tanimi książkami w wersji pocket, czyli kieszonkowej po prostu. Gdy zobaczyłam "Manikiur dla nieboszczyka" za 4.99, to nie było zmiłuj, kupiłam. Szybko przeczytałam, a w poniedziałek pobiegłam sprawdzić czy jest więcej Doncowej. Było, dlatego jestem szczęśliwą posiadaczką "Pokera z rekinem", "Słodkiego padalca" i 'Przesyłki dla kameleona".
"Manikiur dla nieboszczyka" to świetny kryminał, który wprawdzie bazuje na przypadkach i zbiegach okoliczności, ale one ( przypadki) zdarzają się naprawdę dużo częściej niż jesteśmy sobie w stanie wyobrazić.Młoda kobieta Eufrozyna, harfistka z zawodu, wiedzie leniwe życie u boku bogatego męża. Mąż utwierdza ją w przekonaniu, że jest chora i nie nadaje się do niczego. Przypadek sprawia, że tenże  mąż pokazuje swe prawdziwe oblicze i biedna niedojda zamiast zrobić karczemną awanturę ucieka z domu. Chce popełnić samobójstwo.
Nie wyszło.  Eufrozyna wpadła pod koła samochodu, rozlatującego się Żiguli, prowadzonego przez Katię. Ocalała. Potem Katia została porwana, a już wtedy Eulampia musiała wyrwać ją z rąk porywaczy.Oraz nauczyć się wyprowadzać i karmić psy, koty, ropuchę Gertrudę oraz liczną rodzinę Katii. Musiała nauczyć się sprzątać i gotować. I radzić sobie w życiu bez pomocy innych. 
Świetnie się czyta, książka zdecydowanie dla zwierzolubów nie tylko lubiących kryminały.
A to co zdarzyło się Lampie można skwitować powiedzeniem: "Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło".
 Czego wszystkim w życiu powszednim życzę

niedziela, 25 sierpnia 2013

Myśli z gazety

Robię porządki w papierach. Zazwyczaj porządki zbiegają się z intensywnym poszukiwaniem "czegoś" zdjęcia, karki sprzed lat, przepisu Dziadka na tort makowy, albo moich notatek, które położyłam tak  żeby były pod ręką, a one... przepadły. Babcia mówiła w takich sytuacjach, że diabeł nakrył ogonem i z pewnym naciskiem w głosie zwracała się o pomoc do świętego Antoniego.
Na razie nie znalazłam tego, czego szukam. Ale znajdę, zapewne wtedy jak przestanę szukać.
W zamian na stole leży kilka wycinków ze starych gazet, a w nich MYŚLI. Ponieważ boję się, że za chwilę te myśli odfruną w inne rejony mojego domu, przepisuję je dla pamięci. Zwłaszcza, że myślę podobnie tylko nie potrafię tego tak jasno wyrazić.

Ludzie bardziej cenią swoje mniemania niż rzeczywistość.
Monteskiusz

Autorów sądzą ich dzieła.
Cyprian Kamil Norwid

Artysta, który przejmuje się sądem potomnych, nie może być wolny.
Pablo Picasso

Doświadczenie jest jedynym korektorem praw.
Tytus Liwiusz

Najlepszy mikroskop nie przyczyni się do rozwoju nauki, gdy się go trzyma w szafie.
Ludwik Hirszfeld

Ten, kto nie pamięta przeszłości, będzie skazany na to, że ją przeżyje powtórnie.
George Santayana

Między duchem a materią pośredniczy matematyka.
Hugo Dionizy Steinhaus

Warunkiem porozumienia się jest wspólność słownika, zwłaszcza słownika myśli i uczuć.
Karol Irzykowski

Pieniądze są tylko środkiem, by móc przestać myśleć o pieniądzach.
Luis Aragon

Świat zwykł pod niebiosa wychwalać ludzi przyzwoitych i hojnych, li tylko dlatego, że na ich zgubie żyje.
Ivo Andric

Są tacy, którzy umieją tasować karty, ale nie umieją w nie grać.
Franciszek Bacon

Każde doskonałe dzieło sztuki jest moralnym postępem ludzkości.
Ludwik van Beethowen


środa, 21 sierpnia 2013

Środa z książką - "Ludzie dobrej woli"

Od czasu do czasu przypominam na blogu o książkach, które z różnych względów są ważne. "Ludzie dobrej woli" to: "Księga pamięci mieszkańców ziemi oświęcimskiej niosących pomoc więźniom KL Auschwitz". Pod redakcją Henryka Świebockiego wydana przez Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau Towarzystwo Opieki nad Oświęcimiem. Dla wielu z nas, żyjących w Oświęcimiu, to pozycja ważna i dobrze, że powstała. Ostatnio dość często do niej zaglądam, przypominam sobie nazwiska ludzi i historie z nimi związane. Gdyby nie ryzyko jakie podejmowali ci ludzie wielu więźniów by nie przeżyło. 
Nie sposób opowiedzieć taką książkę, a wymienienie nazwisk jednych krzywdziłoby drugich, wszyscy są bardzo zasłużeni i wszyscy narażali życie, dlatego niejako w zamian historia, której nie ma w książce, a zdarzyła się naprawdę.

Mój pradziadek Jan Matyja z zawodu był murarzem. Przed wojną pracował jako żandarm w Magistracie, zajmował się między innymi dokarmianiem ubogich mieszkańców Oświęcimiu, były to działania prowadzone z ramienia urzędu. Ale pradziadek umiał wszystko, naprawiał instrumenty muzyczne, a nawet je konstruował, naprawiał zegary, grał w orkiestrze i właśnie murował. Jak przyszła wojna i wysiedlenia mieszkańców Oświęcimia  pradziadek z prababcią i dziećmi zostali w mieście. Jako murarz musiał iść do pracy w obozie i murować po kolei co kazali. Szedł tam na cały dzień, a gdy wracał do domu to nigdy nie opowiadał co tam widział. Na początku mógł chodzić do obozu w czapce, a pod czapką przynosił zazwyczaj chleb dla pracujących więźniów. Na przerwę obiadową wychodził poza bramy obozu, ciocia przychodziła z manierką, pradziadek zjadał i wracał  do pracy. Właśnie wtedy esesmani nakryli jednego z więźniów jak podnosił chleb z rowu. Kazali ustawić się w szeregu pracującym tam ludziom; więzień miał wskazać kto dał mu chleb. Zatrzymał się przy pradziadku, długo się przyglądał, kazał zdjąć czapkę, włożyć ją  z powrotem, potem przeszedł kilka kroków dalej i wskazał kogo innego. Ten człowiek nie przeżył. 

wtorek, 20 sierpnia 2013

Motto


Ludzie bardziej cenią swoje mniemania niż rzeczywistość.


Do przemyślenia, Monteskiusz wiedział co pisze :)

niedziela, 18 sierpnia 2013

Trawa bywa różowa

Jakiś czas temu obejrzałam program w telewizji o zabijaniu w dzieciach wyobraźni. Mądry program to był, stawiający na edukację poprzez zabawę i rozwijanie wyobraźni. Jedna z osób, być może przedszkolanka opowiadała o tym jak dzieci malowały przyrodę. Malowały drzewa, kwiatki, zwierzęta, i co tam im przyszło do głowy. Jak to dzieci, nie pod kreskę, z fantazją. Jedno z dzieci namalowało różową trawę. Przyszła mama i zamiast pochwalić inwencję  swojego dziecka powiedziała: "a dlaczego namalowałeś różową trawę, przecież trawa jest zielona. Musimy to poprawić."Wzięła zieloną kredkę i zamalowała różową trawę.
 Popatrzyła na rysunek z punktu widzenia człowieka dorosłego, poważnego i zasadniczego. A przecież dla niektórych ludzi trawa przez całe życie mieni się kolorami tęczy. To ci, którym otoczenie pozostawiło swobodę wyboru i nie przykrawało ich do szarej rzeczywistości. I nie myślę  tylko o malarzach, pisarzach, kompozytorach, czy projektantach mody, czyli zawodach w których wyobraźnia i umiejętność patrzenia inaczej ma znaczenie. Myślę też o innych  twórczych zawodach. Powiedzmy szewc, który szyje buty, to jest ktoś całkiem inny niż szewc, który zszywa rozdarcia i montuje fleki. Widziałam buty szyte przez szewca, takie małe cuda pięknie wykończone, dopasowane, tu skóra, tam zamsz, tu obszycie bez którego ten but wyglądałby zupełnie inaczej. To trzeba kochać. Albo kaflarz. W piątek oglądałam kafle pochodzące z XVI wieku, w gablocie sobie leżą u nas na zamku. Piękne, zielona emalia pokrywa wzory, a to jeździec na koniu, a to herb księstwa oświęcimskiego. Artystyczna robota. Niedawno podziwiałam kafle wykonywane współcześnie, też piękne były.
A ulice nasze pełne ludzi. Śpieszą się ci ludzie, biegną, nie zwracamy na nich uwagi i nagle zaskoczenie, wśród tłumu widzimy kogoś innego. Może to kobieta w fantazyjnym kapeluszu na rudych włosach, a może młoda dziewczyna w powłóczystej  spódnicy wyglądająca jakby zeszła z dziewiętnastowiecznego obrazu. Jest inna, zapiera dech w piersiach. Potem przez kilka dni o niej pamiętam, zaintrygowała mnie. Miała odwagę ubrać się inaczej. Bo inny nie oznacza gorszy. Innemu nikt w dzieciństwie nie zamalował różowej trawy na zielono.
A program przypomniał mi się za sprawą "Zeszytu z aniołami" Moniki Madejek. Koniecznie muszę przeczytać tę książkę dla dzieci. Nie mam wprawdzie dziesięciu lat, ale coś czuję, że to lektura w sam raz dla mnie.

czwartek, 15 sierpnia 2013

Zapraszam do czytania - wywiad ze mną na blogu: Pasje i fascynacje mola książkowego :)

Piękną pogodę dzisiaj mamy, w sam raz na spacery, do których wolny dzień zaprasza. Rano poderwałam się na równe nogi, nie było jeszcze siódmej a nad głową słyszałam niespotykany łomot. Po chwili przypomniałam sobie, że to nie sąsiedzi demolują okolicę, tylko ptaki wydziobują smakowite kąski z zakamarków rynien, blachodachówki, onduliny i czym kto ma dach pokryty. Podążyłam na piętro by sprawdzić czy dobrze myślę i przegoniłam chmarę łobuzów, przeniosły się na sąsiedni dach i na latarnię. Nikt by nie uwierzył z jaką zajadłością, jak głośno może niezbyt przecież wielki ptaszek ( sroka, kawka) uderzać dziobem w czyszczoną powierzchnię.

poniżej link do wywiadu :) odpowiadałam na pytania zadawane przez blogerki :)
to ogromna przyjemność odpowiadać na tak fajne, ciekawe pytania, dziękuję.
zapraszam do czytania.

środa, 14 sierpnia 2013

Środa z książką - "Strategia wiewiórki" - W świecie zwierząt znajdziesz receptę na życie.


Świat zwierząt i ich zachowania - ciekawe, inspirujące, mądre po prostu.
Obserwuję ptaki, z kuchennego okna mam widok na ogród, na drzewa, widzę jak radzą sobie wróble, jest ich bardzo dużo w tym roku, jak wydziobują nasiona wśród traw, jak panoszą się wśród rozchodników i dopraszają o jedzenie. Siadają na sztachetach płotu rzędem i pokazują mi jaka z nich zdyscyplinowana gromada, a jednocześnie prowokują do myślenia o nich. 
Sroki o swoje dopominają się z wrodzoną im bezczelnością i wdziękiem. Kawki, szpaki, nawet dudek i nietoperze ukryte pod załomkami dachu - oni wszyscy muszą  sobie radzić w życiu. Tak samo dwie wiewiórki trenujące refleks psa - czekają aż drzewa zaczną spadać orzechy - źródło zapasów mają niejako pod łapką. 
Warto przeczytać tę książkę, by dowiedzieć się więcej o zwyczajach zwierząt i by dowiedzieć się więcej o nas.
Poniżej fragment tekstu - każdy rozdział podsumowują Rady Wiewiórki:

" Pozwól się pociągnąć delfinowi przez spokojne wody! Przywyknij do uważnego stylu życia, powstrzymując się w pracy od wykonywania kilku zadań naraz: podczas rozmowy telefonicznej świadomie odwróć się od monitora. Tak czy owak, nie możesz równocześnie odpowiadać na e-maile. Sprawy, które zacząłeś doprowadzaj do końca i zamykaj drzwi, kiedy chcesz, by nikt ci nie przeszkadzał.Również w domu poświęć więcej uwagi twojemu skupieniu, jedzenie będzie cię bardziej zachwycać, jeżeli wyczujesz smakiem jakiego oleju twoja partnerka dodała do sałatki. A przyjaciółka ucieszy się, jeżeli również po dziesięciu minutach będziesz rejestrować to, co ci opowiada. Zwracaj uwagę na swoich bliźnich i spróbuj ich naprawdę słuchać, nie tylko jednym uchem. 
Delfin potrafi odczytać nawet najbardziej zakamuflowane niewerbalne komunikaty, gdy skoncentruje się na jakimś człowieku. Niech jego głośne klikanie obudzi cię ze snu!"

wtorek, 6 sierpnia 2013

Zdjęcia z Oświęcimia - Planty

Dzisiaj zdjęcia, o których pisałam wczoraj, nie wszystkie, ale komputer tak mi się grzeje i wolno chodzi, że aż się boję by się nie zepsuł. Upał doskwiera wszystkim: ludziom, zwierzętom i sprzętom. Miło byłoby pomoczyć nogi w Sole, albo chociaż popatrzeć na zdjęcia. Woda przezroczysta i dzisiaj idąc przez kładkę przechyliłam się i dostrzegłam srebrzyste rybki żwawo pływające. Mój wujek łowił kiedyś w Sole brzany, trocie i ukleje. Nie wiem,które przetrwały:)





Piękna wieża z kościoła Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny

Muzeum Zamek w Oświęcimiu - widok od strony Plant

Oczywiście Soła

Planty


Motyle fruwające pod stopami :)

Widok wieży kościelnej od strony Plant

Nadal Planty

I mój cień, jaka woda przezroczysta !

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Moja nowa książka "Wyszedł z domu i nie wrócił" :)


Dzisiaj w godzinach dopołudniowych spacerowałam nad Sołą, poszłam na Planty opisane w "Wyszedł z domu i nie wrócił". Zrobiłam mnóstwo zdjęć miejsc opisanych w książce. Spacer Plantami jedyny na takie upały, mnóstwo ludzi przechadzało się, odpoczywało siedząc na ławce, albo mocząc nogi w Sole. Chciałam koniecznie sfotografować kaczki pływające blisko brzegu, niestety zwietrzyły niebezpieczeństwo popularności i szybko odpłynęły :)
Zdjęcia będą jutro, dzisiaj, po raz pierwszy publicznie okładka do mojej nowej książki, która ukaże się już we wrześniu, czyli za miesiąc.
I już jutro, przy okazji zdjęć trochę więcej o książce i miejscach, w których toczy się akcja.
Pozdrawiam :)

sobota, 3 sierpnia 2013

Ostatnia Wielkanoc Imperatora




Z niecierpliwością, a nawet utęsknieniem czekałam na drugą, nie ostatnią, część "Antykwariusza". Gdy przyniosłam wymarzoną książkę do domu najpierw sprawdziłam kto tłumaczył, nadal Jan Cichocki, mogłam być spokojna o ciągłość stylu co przy tej książce niezmiernie ważne. Pierwsze zdania stanowiły ciągłość do ostatnich w Antykwariuszu, tak jakbym po prostu przełożyła następną kartkę.www.inkella.blogspot.com/2013/04/sroda-z-ksiazka-antykwariusz-aleksander.html
 Musiałam znaleźć odpowiednią ilość czasu by czytać prawie bez przerwy, wiedziałam, że nic zaplanowanego wcześniej nie zrobię, książki nie odłożę. Nie zawiodłam się, a moje zauroczenie Smolinem tylko wzrosło.
Nadzieje Smolina na wydobycie pancerki pełnej złota wzrastały z każdą minutą, Kot Uczony doskonale przygotował wszystko by operacja powiodła się. Plany były jak trzeba i sprzęt i ekipa gotowa na wszystko, bo któż by taką okazję przepuścił. Nawet prasa, z czołową jej reprezentantką Ingą miała zaplanowane swoje pięć minut. Ale o tym w trzeciej części. 
Gdy pracownicy Smolina skwapliwie wypełniali swe codzienne obowiązki związane z handlem antykami, on podążył śladem  maleńkiej kolekcji, którą chciał sprzedać jakiś chłopek mieszkający na obrzeżach wielkiego Szantarska, a nawet dalej. I zaczęły się kłopoty, nie zdradzę jakie, bo odebrałabym przyjemność czytania. Jest i ucieczka i strzelanina i przechadzka przez dzikie ostępy. Jest wszystko co w dobrej powieści sensacyjno-przygodowej być musi. 

Jest fantastyczny tekst, który chłonęłam zazdroszcząc pomysłu i pióra, że zacytuję: ... 
" Wyjął portfel, zastanowił się jakie w tym niedźwiedzim kącie mogą być ceny taniego alkoholu, wyciągnął pięćdziesiątkę. Pomyślał i dodał jeszcze jedną. Uprzedził życzliwie, ze znajomością rzeczy: 
- Wiktorze Nikanorowiczu, bardzo pana proszę, tylko bez denaturat, dobrze? Mamy jeszcze przed sobą poważne negocjacje biznesowe.
- Rozumiem, proszę być pełnym ufności! - Gospodarz wyrwał mu setkę. - Spirytusu technicznego nawet sam nie bardzo szanuję, bez szkody dla organizmu może go używać jedynie element lumpenproletariacki, natomiast inteligentnemu człowiekowi wystarczy wino i owoce". (201 s.)
My się dzisiaj skupimy na motywie przewodnim książki, czyli ostatniej Wielkanocy imperatora,  cara Mikołaja II i jego rodziny. Ostatnia Wielkanoc przypadała na rok 1917, a przygotowania do niej zaczęły się dużo wcześniej, mistrz Faberge otrzymał od cara specjalne zamówienie na siedem jajek, car nigdy ich nie otrzymał. 
W Petersburgu na Wielkiej Morskiej 24  mieściły się warsztaty mistrza i salon wystawowy, i wreszcie apartamenty rodzinne. Faberge sygnował swe wyroby, ale prace wykonywało u niego około pięciuset mistrzów, z których tylko nieliczni posiadali osobiste znaki, pozostali wykonywali pracę czysto techniczną. Najpierw w głowie projektanta rodził się pomysł,  jednym z nich była Alma Phil, to własnie ona wymyśliła wzór słynnej śnieżynki. Pomysł przyszedł jej do głowy, gdy patrzyła na wzory tworzone przez mróz na szybach. Jaja Faberge to także praca wytwórców, emalierów, zdobników.
W książce znajdziecie mnóstwo informacji na temat słynnych jajek, mistrza Faberge i jego pracowników, a wszystko po to by rozwikłać tajemnicę i zaginione cudeńka odnaleźć. Czy się to uda? Co jeszcze się wydarzy i o co tak naprawdę toczy się skomplikowana gra? "Ostatnią Wielkanoc Imperatora" trzeba koniecznie przeczytać, oczywiście najpierw sięgnąwszy po "Antykwariusza".
A na koniec zdanie, które wpisałam sobie do osobistego notesu:
 " Smutno, ale co robić, mądrość życiowa na tym polega, żeby wiedzieć kiedy  trzeba się wycofać, a kiedy, nie bacząc na nic, przeć do przodu"( 272s.)
Piękne, prawda?