środa, 30 stycznia 2013

Środa z książką - Lesio


Kto nie zna "Lesia " dwa palce do góry. Przyznać się:)
Jak ktoś nie zna, to dobrze radzę, niech się zapozna. "Lesio" to jedyne lekarstwo na taką pogodę jaka "dopisuje" przez ostatnie dni.
Mój "Lesio" pożyczony, dlatego sięgnęłam po okładkę do internetu. Na hasło Lesio pojawiła się cała mnogość obrazków związanych, związanych pośrednio, bądź podpinających się pod Lesia,  na przykład kocur o wdzięcznym imieniu Lesio:)
Wybrałam te z hasłem: różowe słonie na hohonie. Nawet nie mogę sprawdzić w książce, czy piszę prawidłowo, ale pamiętacie jak Lesio w stanie lekkiego upojenia substancją wysokoprocentową, wędrował ulicami swego miasta i nagle, bez ostrzeżenia, spotkał różowego słonia. Potem spotkał milicjanta. I tak razem patrzyli na tego słonia, a Lesio był przekonany, że ma zwidy, bo słoń tańczył spowity różową poświatą - od światła neonowego. A potem Lesio zorientowawszy się, że nie jest tak źle nawiał milicjantowi o litosiernych zapędach - władza wymyśliła sobie, że bezpieczniej będzie jeżeli obywatel przekima w żłobku, a nie we własnym domu.
A Kasieńka i ta gęś, która się biedaczka nie chciała upiec. Tyle bieganiny, starań i nic. Twarda jak stara podeszwa. I waza rozbita u stóp małżeńskiego łoża.
A trucie kadrowej Matyldą przy użyciu, jakże przyjemnym lodów, chyba Bambino. Bardzo dobre to były lody. 
A pościg przed pociągiem i zrzucanie garbu i zniszczenie budzika babci. Czy to była babcia Karola, czy Janusza?
I tak można w nieskończoność, a jak się oplotkuje Lesia to można się przerzucić na "Dzikie białko" - prawie cała załoga w pełni sił twórczych i umysłowych. Chociaż z tymi umysłowymi to się może rozpędziłam.
Zachęcam wszystkich do sięgnięcia po klasyki pani Joanny Chmielewskiej. Ja mam swoje TOP 10 książek, tych najlepszych z najlepszych i wiem, że w każdych okolicznościach zdadzą egzamin. Czasami trudno się śmiać. Czasami, a nawet bardzo często, chce się płakać. Mamy dość, dosyć tego wszystkiego. Żołądek podchodzi do gardła, w głowie się kręci, a my szukamy ucieczki od dziś. 
Moja propozycja: nie uciekajmy w alkohol, narkotyki i inne bliżej mi nieznane używki. Uciekajmy w książki. To jedna z nielicznych, sensownych dróg.
Pozdrawiam czytających:)

niedziela, 27 stycznia 2013

człowiek się uczy

Dzisiaj dopisałam na pasku bocznym linki do nowych recenzji. Muszę przyznać, że każdą opinię, każdą recenzję czytam wnikliwie i po kilka razy. Za każdą jestem bardzo wdzięczna, jakakolwiek by nie była. Uczę się.
Pisanie i w końcowym efekcie napisanie książki nie niosło za sobą żadnych konsekwencji. Wielu ludzi pisuje sobie do szuflady przez całe lata, zapisuje pomysły na książki, na "zaś". W taki właśnie sposób traktowałam moje ewentualne pisanie. Kiedyś, na emeryturze, jak czas pozwoli. Bo jak tu zacząć, jakie to pierwsze zdanie ma być? I jak, przede wszystkim znaleźć czas, siły i wenę na napisanie całej książki? Bo przyznam szczerze, przez dwadzieścia lat pisania kawałeczków do szuflady kończyłam w najlepszym wypadku na trzydziestej stronie. Trzeba było sporej mobilizacji by napisać całą książkę. Gdy już  napisałam, to dałam ją do czytania osobom bliskim. Z wszystkimi błędami, przecinkami w połowie odstępu między wyrazami. Z tymi wszystkimi zdaniami złożonymi, układającymi się piętrowo jak weselny tort. Stasia, ołówkiem stawiała kropki, dzieliła zdania, budząc moje święte oburzenie: no bo to takie ładne zdanie było! Mama korygowała tok rozumowania słownie i poprawiała końcówki. Kobieta, której nie znałam osobiście, przeczytała książkę na zasadzie pożycz dalej, zadzwoniła do mnie i zwróciła uwagę na specyfikę użytej trucizny. Ale to było już po wydaniu ebooka, wiec nie mogłam dokonywać zmian. Końcowa wersja "Wszystkich grzechów nieboszczyka" to efekt długiej i nie ukrywam tego, ciężkiej pracy. 
Gdy wprowadzałam ostateczne korekty i  w finale, po redakcji wydawnictwa wiedziałam, że już nic nie mogę zmienić, czułam ulgę. Należę do osób, które - jak moja mama się śmieje, jakby mogły, to by książkę od początku napisały.Na zasadzie, poprawek, sprawdzania, korekty, tego  nigdy dość.
 Miałam ogromne szczęście i przyjemność współpracy z wydawnictwem Oficynka i z jego alfą i omegą panią Jolantą Świetlikowską. Takiej  współpracy  nad pierwszą książką mogę życzyć każdemu. 
Nie mam pojęcia jak potoczą się dalsze losy "Wszystkich grzechów nieboszczyka". Mam cichą nadzieję, że Nieboszczyk spełni swoje zadanie; został napisany i wydany po to, by czytelnik po ciężkim dniu, sterany pracą i zmęczony codziennymi obowiązkami mógł odpocząć przy lekkim kryminale. By na parę godzin przeniósł się w inny świat. 
 Czas na inne wyzwania. 
Zapraszam do czytania recenzji, są bardzo wnikliwe. Dla mnie jest to naprawdę bardzo ciekawe w jaki sposób można odebrać moją książkę, co wysunąć na pierwszy plan. Naprawdę przeżywam spore zaskoczenia. 

sobota, 26 stycznia 2013

Bliscy odchodzą

Odszedł wujek Wiesiek.
 Miał najpiękniejsze niebieskie oczy jakie widziałam  i niezmierzoną wyobraźnię. Odszedł nagle, chociaż wydawałoby się, że do śmierci jeszcze Mu daleko.
 Kochał kwiaty, zwierzęta i życie.
Mam nadzieję, że znajdzie spokój na łąkach niebieskich.








piątek, 25 stycznia 2013

Kryminalny piątek - Elfy i Arthur Conan Doyle

Trudno w to uwierzyć, ale sam Arthur Conan Doyle dał wiarę istnieniu istot tak zwiewnych i niematerialnych jak elfy. Przedstawiono mu fałszywe dowody.
W 1918 roku dziesięcioletnia Frances Griffiths napisała w liście do przyjaciółki: "Wysyłam ci dwa zdjęcia(...) jedno ukazuje mnie nad strumykiem z kilkoma elfami".
Frances mieszkała ze swą kuzynką i jej rodziną w  Cottingley, na skraju miasta Bradford, w hrabstwie York. Kuzynka nazywała się Elsie Wright. To ona zrobiła Frances kilka zdjęć pożyczonym od ojca aparatem fotograficznym starego typu, ze szklanymi płytami zamiast kliszy.
Na szklanej płycie widać było dookoła głowy Frances jakieś białe smugi, ale nie zrobiły one wrażenia na panu Wright. Dziewczynki twierdziły, że często bawią się z elfami nad strumykiem. Na dowód Frances zrobiła następne zdjęcie twierdząc, iż widać na nim Elsie z gnomem. Gnom był mocno niewyraźny i niedoświetlony, dlatego państwo Wright nie uwierzyli w opowieści dziewczynek.
W 1919 roku pani Wright pokazała zdjęcia na zebraniu Towarzystwa Teozoficznego w Bradford. W 1920 roku zdjęcia trafiły do rąk wybitnego teozofa Edwarda Gardnera, który przekazał odbitki profesjonalnemu fotografowi, by ten je wyretuszował i "obrobił". Na poprawionych odbitkach widać elfy unoszące się  przed Elsie, oraz Frances z pokracznym gnomem.
Co ciekawe w autentyczność fotografii uwierzył sam Arthur Conan Doyle, który  po śmierci syna stał się fanatykiem spirytyzmu. Uwierzył do tego stopnia w autentyczność zdjęć, że opublikował je w artykule dla magazynu "Strand" w grudniu 1920 roku.

W 1921 roku dziewczynki zrobiły następne trzy zdjęcia z elfami, które zostały opublikowane też w "Strandzie", a potem w książce Arthura Conan Doyla The coming of the Faires (Nadejście elfów), w 1922 roku. Wieść o elfach z Cottingley rozprzestrzeniała się tak szybko, że w 1926 roku Elsie musiała wyjechać do Stanów Zjednoczonych. Tam też było o niej głośno.
Przez długi czas nikt nie mógł dociec w jaki sposób elfy znalazły się na zdjęciach dziewczynek.  Odkryto, że Elsie pracowała przez jakiś czas w zakładzie fotograficznym, poza tym miała zdolności artystyczne i namalowała również obraz przedstawiający elfy nad strumykiem. W 1978 roku amerykański iluzjonista "zdumiewający Bandi" wykazał podobieństwo elfów z fotografii z elfami stanowiącymi część ilustracji do książki wydanej w 1914 roku "Książka dla księżniczki Marii". Zespół specjalistów pracujących w "New Scientist" komputerowo powiększył fotografie i  okazało się, że elfy wiszą na cienkich nitkach.
Dopiero w 1983 roku Elsie i Frances wyznały, że zdjęcia są sfałszowane, a postaci elfów wycięły z kartonu.

Źródło: Brian Innes "Fałszerstwa i oszustwa" - Elfy z Cottingley.
Zdjęcie pochodzi ze strony: D.Simanek/Conan Doyle

czwartek, 24 stycznia 2013

Granice rozsądku

Jak to się kiedyś inaczej żyło - tak sobie pomyślałam i westchnęłam przeciągle. Odstąpiłam od zmagania z Facebookiem, strona Nieboszczyka jakaś dziwna, ja jako administrator nie mogę wejść, nie widać wszystkiego co powinno być widoczne, a przecież niczego nie zmieniałam, bo nawet bym nie umiała. Moja osobista strona też dziwna, własnych znajomych nie mogę wszystkich wyświetlić i tak sobie pomyślałam, że po kiego grzyba mi to wszystko? Żyłam przed Facebookiem to i po też wyżyję. Z braku czasu nawet na Google plus nie mam czasu zaglądać, bo jak zaglądałam to dwie godziny nie moje. A robota sama się nie zrobi, oj nie. Oczywiście, że musimy iść do przodu, ale czy wszyscy? 
Dla mnie niekoniecznie.
Z wszystkich swoich aktywności wybieram tę, która sprawia mi przyjemność i rozwija mnie i moje umiejętności, czyli pisanie bloga. Nad resztą muszę się bardzo poważnie zastanowić. Doba ma 24 godziny, ani mniej, ani więcej. Trzeba spać i trzeba pracować,wykonywać czynności domowe, jeść. Fajnie jest książkę przeczytać.
 U siebie spostrzegam uzależnienie od mało istotnych informacji. Jestem ciekawa, dlatego wchodzę w różne strony, sprawdzam, czytam. Fakt, że dzięki temu dowiaduje się różnych rzeczy, z których istotne to: co się dzieje w świecie kotów, który psiak znalazł rodzinę, co nowego w klubokawiarni Kicia Kocia i ewentualnie nowości z rynku kryminalnego. Do tego akurat Facebook nie jest potrzebny, wszystko jest na bieżąco w sieci. Reszta na pewno też.
Bo czasu, czasu za mało. I oczy wysiadają. I tak naprawdę to my urządzamy sobie nasz własny, mały świat. A reszta? Reszta to iluzja obcowania.
Kiedyś nie było komórek, komputerów, nie mówiąc o laptopach. I było dużo mnie samochodów, a ludzie czytali dużo więcej książek i gazety też czytali. Niekoniecznie, takie z prawie samymi obrazkami i fingowanymi romanso-rozstaniami. Przekrój się na ten przykład czytało, i było w nim co czytać. A teraz... 
Komputer, internet to przyjaciel, ale w granicach rozsądku. Bardzo łatwo przekroczyć te granice.

środa, 23 stycznia 2013

Środa z książką - Sędzia Di i nawiedzony klasztor


Sięgając po książkę Roberta van Gulika nie przypuszczałam, że oto rozpoczynam długą przygodę z sędzią Di, jego przybocznymi i jego licznymi żonami. Oraz oczywiście sprawami, które sędzia rozwiązuje. 
Sędzia Di jest nazywany chińskim Scherlockiem Holmesem i jest w tym dużo racji. Tak jak i jego europejski kolega śledztwo opiera na dedukcji i niezwykłej spostrzegawczości.
Przygody sędziego Di nie są li tylko wytworem wyobraźni autora.
Jak przeczytałam we wstępie do książki, w 1940 roku van Gulik natrafił na anonimową osiemnastowieczną powieść detektywistyczną. Oczywiście chińską. Trwała wojna, nie czas był na pisanie i tłumaczenie książek, ale van Gulik należał nie tylko do miłośników, ale także do znawców Chin i ich fascynującej historii. 
W 1949 roku po raz pierwszy w Tokio ukazała się opowieść w trzech epizodach, pod tytułem "Dee Goong An", w której pojawił się sędzia Di. Sędzia Di to cesarski sędzia pokoju o rozlicznych uprawnieniach śledczych, badający niewyjaśnione, tajemnicze sprawy. Wyznawca nauki Konfucjusza. Do nawiedzonego klasztoru sędzia trafia przez przypadek, oto w czasie przeprawy przez niższe partie gór na południowym obrzeżu Han-yuan rozpętuje się burza, pioruny uderzają naokoło, a w wozie, którym jedzie sędzia trzeba wymienić ośkę - pękła. Najbliższym miejscem, w którym można się schronić jest Klasztor Porannych Obłoków. Klasztor Taoistyczny. 
Opat klasztoru nie pała entuzjazmem na widok gości, ale jest dobrze wychowanym chińczykiem, więc robi dobrą minę do złej gry i gości ich po pańsku.Oto fragment:
..."Sędzia nieufnie spoglądał na zimną smażoną rybę, którą opat nałożył mu na talerz. Miska z kleistym ryżem i rodzynkami również nie wyglądała zachęcająco. Sędzia nie miał apetytu. Żeby ukryć swój brak entuzjazmu, zauważył: - Wydawało mi się, że w klasztorach taoistycznech nie podaje się żadnych ryb ani mięsa.
- Ściśle przestrzegamy klasztornych zasad - odparł opat z uśmiechem. - Wyrzekamy się wszelkich alkoholi. Mój kielich do wina jest napełniony herbatą. Jednakże pański, oczywiście, nie! Dla naszych szacownych gości czynimy ten jedyny wyjątek. Ale ściśle przestrzegamy diety wegetariańskiej. Ta ryba sporządzona jest z sera sojowego, a to co wygląda jak pierś kurczęcia, zostało uformowane z mąki z dodatkiem oleju sezamowego.
Sędzia Di poczuł konsternację. Nie był smakoszem, ale lubił przynajmniej wiedzieć co je. Zmusił się, by skosztować mały kawałeczek ryby z sera sojowego, i omal się nie udławił. Na widok wyczekującego spojrzenia opata szybko powiedział:
- Doprawdy przepyszna. Macie tu doskonałych kucharzy!
Szybko opróżnił kielich, ciepłe wino ryżowe było niezłe. Atrapa ryby żałośnie łypała na niego pomarszczonym okiem, które w rzeczywistości było suszoną śliwką"...
Książka smakowicie napisana, z ogromną wiedzą na temat kultury i obyczajów Chin, a wiedzy nigdy za dużo, zwłaszcza podanej w tak przystępny sposób. Już teraz wiem, że z książkami van Gulika  na długo połączy mnie sympatia i, oczywiście ciekawość tego co się będzie jeszcze działo w sędziowskich rewirach.
A z wiadomości praktycznych: by zniknął uciążliwy ból głowy musimy:
 Po pierwsze kupić pomarańcze, potem wyszorować ich skórkę, wytrzeć, obrać. Pomarańcze zjeść, a pokrajaną na paski skórkę wysuszyć. Gdy rozboli nas głowa, bierzemy garść suszonych skórek, moczymy w gorącej wodzie, żeby trochę zmiękły po czym jeszcze mocno ciepłe układamy na kawałku materiału, najlepiej lnianego. Obwiązujemy czoło tak by ciepłe pomarańcze ułożyły się na czole i odpoczywamy.
Dzisiaj kupiłam kilo pomarańczy, jak wypróbuję działanie to podzielę się wrażeniami.
A książki z serii o przygodach sędziego Di szczerze polecam.



poniedziałek, 21 stycznia 2013

informacyjnie o książce :)

Dzisiaj informacyjnie o książce.
Dość długo " Wszystkie grzechy nieboszczyka" były nieosiągalne w mieście Oświęcimiu, moim rodzinnym. Ale wszystko, jeżeli się chce, można zmienić. 
Na pewno  książkę można kupić w księgarni Logos przy ulicy Mickiewicza. Jeżeli nie będzie, to miłe panie na pewno zamówią, ponieważ Nieboszczyk jest dostępny we współpracujących z księgarnią hurtowniach. 
Jeżeli ktoś mieszka poza Oświęcimiem, albo nie ma ochoty na pójście do księgarni, to można ją kupić w księgarniach internetowych: w Empiku, w księgarni Zbrodni w Bibliotece, w księgarni Pętla Czasu. 
Do niedawna była w Weltbildzie, teraz czyszczą magazyny i książka widnieje jako produkt niedostępny, ale co ciekawe, nadal jest przez Weltbild reklamowana w internecie. 
Nie powiem, miło jest wejść na jakąś stronę i zobaczyć znajomą okładkę.
Miłego czytania:)

niedziela, 20 stycznia 2013

sirota internetowa :)

Ja  to jestem taka sirota internetowa, że głowa boli. A jeszcze jak się z czegoś ucieszę, to mi się wyłączają resztki myślenia matematyczno logicznego i amen. A ucieszyłam się i to bardzo. 
Na stronie Gildii Literatury ukazała się kolejna recenzja książki. Przeczytałam ją z autentycznym zaciekawieniem i wzruszeniem. Uczę się pisania, tak jak każdy dobry rzemieślnik uczy się swojego zawodu i wiem, że pomysł na książkę to nie wszystko. Trzeba się dobrze przygotować, wszystko sprawdzić i przeczytać swój własny tekst dziesiątki razy.  Nauczyć się całej masy rzeczy. Odświeżyć dawno zapomniane wiadomości ze szkoły. Nie rozstawać się z różnego rodzaju słownikami.
Ale radość, gdy ktoś mi mówi, że mu się podobało, że poleca książkę dalej, że jest ciekawy jak potoczą się losy bohaterów Nieboszczyka ( oczywiście oprócz tych, których zdążyłam uśmiercić), ta radość przebija wszystko. No i radość z kolejnej recenzji, która mogłaby być spełnieniem marzeń każdego początkującego autora.
Wiem, że jeszcze nie raz i nie dwa zostanę oblana wiadrem lodowatej wody, ale dzisiaj jest dzisiaj, a jutro? Jutro dopiero nadejdzie.
A dlaczego sirota? Bo dwa razy i oczywiście źle wpisywałam link do recenzji na Facebooku. Ten został sprawdzony i działa prawidłowo:))   http://www.literatura.gildia.pl/tworcy/iwona-mejza/wszystkie-grzechy-nieboszczyka/recenzja

sobota, 19 stycznia 2013

Skromniej, ciszej...

(...) - "Większość sztuczek sprawia wrażenie łatwych, gdy się je umiejętnie wykonuje! - zauważył Tao Gan z uśmiechem. - Ale w istocie wymagają bardzo długiego ćwiczenia! W porządku, nie brakuje ani jednego kawałeczka. Jutro skleję ten spodek i będzie go można używać całymi latami!
- Co sprawia, że jesteś taki skąpy, Tao Gan? - zapytał sędzia Di. - Wiem, że masz pokaźne dochody, a nie posiadasz rodziny ani nie ciążą na tobie  żadne zobowiązania. Nie grozi ci bieda, wiec nie musisz żyć tak oszczędnie.
Tao Gan spojrzał na niego zawstydzony. Powiedział nieśmiało:
- Niebiosa obdarzyły nas wieloma dobrymi rzeczami, proszę pana! Mamy dach nad głową, który daje nam schronienie, pożywienie, którym się karmimy, ubrania, które okrywają nasze ciała. Wciąż się boję, że któregoś dnia, patrząc, jak lekkomyślnie to wszystko trwonimy, przekonani, że nam się to należy, Niebiosa się rozgniewają. Dlatego nie potrafię wyrzucić niczego, co mogłoby się jeszcze jakoś przydać..."
Fragment pochodzi z książki Roberta van Gulika " Sędzia Di i nawiedzony klasztor"

Nic dodać, nic ująć.
Pozdrawiam:)

czwartek, 17 stycznia 2013

Sprawy techniczne:)

Nagromadziło mi się spraw technicznych, a prawda jest taka, że uwielbiam pisać, ale wpisywanie tych wszystkich linków, nakierowań i innych cudów idzie mi jak po grudzie. Najgorsze jest to, że nawet jak coś zrobię, to i tak potem nie pamiętam jak to szło. Ale efekt końcowy, czyli wpisanie ostatnich recenzji o książce można zobaczyć na pasku bocznym. Zapraszam do czytania i dzielenia się ze mną i czytelnikami bloga swoimi uwagami:)
Także na pasku bocznym umieściłam linki do księgarni internetowych, w których można zakupić książkę. Oczywiście można ją kupić także w wielu innych księgarniach, ale te wpisałam żeby były pod ręką. Przy okazji okazało się, że Weltbild, który pokazywał Nieboszczyka w swoich reklamach robi sprzątanie w magazynach i liczba dostępnych książek zmalała z 10 000 do bodaj 1365. Malutko, ale w związku z likwidacją działalności w Polsce chcą wysprzedać to co mają na stanie. Szkoda Świata Książki, który kojarzy się swoim czytelnikom z solidną ofertą.
Poza tym, ale to już dotyczy mojego Wydawnictwa, czyli Oficynki, zaczynamy głosowanie w plebiscycie złoty kościej 2012. Ta urocza nazwa wskazuje na ścisłe związki z kostnicą, dlatego link to: http://www.kostnica.com.pl . Ja głos oddałam na znakomite "Morderstwo na mokradłach" w kategorii kryminał, "Halloween" w kategorii horror, na "Schodząc ze ścieżki" w kategorii okładka, "Korona śniegu i łez" - to już fantastyka, kategoria thiller "Obywatel", i oczywiście wydawnictwo Oficynka.
Nasze typy, oczywiście każdy może wybierać co mu w duszy gra, wysyłamy mailem, na podany poniżej adres: http://www.kostnica.com.pl/kosciej.htm. Przewidziana nagroda, jedna, ale za to porządna:)
Miłego czytania i głosowania:)

środa, 16 stycznia 2013

Środa z książką - Klub Dantego


Matthew Pearl napisał niezwykłą książkę. Wciągającą i oszałamiającą, zmuszającą do porzucenia wszystkich aktualnie wykonywanych prac. Przykuwającą uwagę i zostającą z czytelnikiem na długo.
Boston 1865 roku, życie po wojnie secesyjnej wraca powoli do normy. Wydawca bostoński J.T. Fields wraz ze znamienitymi poetami bostońskimi zamierza wydać pierwsze, amerykańskie tłumaczenie "Boskiej komedii" Dantego. Niestety na drodze do celu zaczynają piętrzyć się trudności. Nie dość, że Korporacja Harwardzka nie aprobuje języków nowożytnych, a tłumaczenie Dantego z włoskiego uważa za wybryk, który należy ukarać, to jeszcze w Bostonie dochodzi do serii oficjalnie nie mających ze sobą nic wspólnego morderstw. Oficjalnie,  ponieważ nieoficjalnie wiadomo, że ich wspólnym mianownikiem jest "Boska komedia". A w zasadzie tekst  jej tłumaczenia. 
Morderstwa zostają popełnione tak, jakby morderca wiedział, który sonet jest aktualnie tłumaczony. 
Członkowie Klubu Dantego muszą do walki z mordercą zaangażować swój intelekt. A mózgi to nie byle jakie.  Przywódcą grupy jest znany i bardzo popularny poeta Henry Wadsworth Longfellow. Współpracują z nim: Olivier Wendell Holmes, James Russell Lowell oraz pan Fields. W wykryciu zbrodniarza pomaga także pierwszy ciemnoskóry bostoński posterunkowy Nicholas Rey.
Praca nad odkryciem mordercy idzie wolno, pisarze powoli orientują się, że sprawcą serii morderstw musi być ktoś, kto jest blisko nich, ma z nimi kontakt, a jest w jakimś stopniu niewidoczny.
Mattheaw Pearl bardzo sprytnie ukrył mordercę trzymając go przez całą książkę na widoku. Dał nam wyraźne wskazówki byśmy sami mogli go odkryć. Na końcu przedstawił motyw kierujący mordercą, który sam także jest ofiarą.
Książka która kryminałem i jest i nie jest. Dla mnie to zaleta tego gatunku. Kryminałem jest, bo wiadomo, zbrodnia goni zbrodnię, sprawca sprytnie zaciera za sobą ślady. Dreszcz chodzi nam po plecach. Jednocześnie "Klub Dantego" to świetna książka obyczajowa, z bogato nakreśloną panoramą Bostonu. Pełna drobiazgów obyczajowych i subtelności epoki, przerywanych brutalnym opisem pełzających czerwi, co ma  niebagatelny związek z zakończoną wojną secesyjną.
Książka nie tylko dla miłośników kryminałów, ale także dla tych, którzy po prostu lubią dobrą literaturę. A piszę w ten sposób dlatego, że często słyszę zdanie: "kryminał, nie to nie dla mnie. Ja nie czytam kryminałów".  I taki charakterystyczny grymas ust. Akurat szufladkowanie przy kryminałach mija się z celem, ponieważ kupując lub wypożyczając kryminał otrzymujemy często wartość dodaną, czyli: fantastyczny opis epoki, tło historyczne. Książkę  z wątkami biograficznymi, plastyczne opisy przyrody i życia zwierząt, czy ekscytujący  zapis obyczajów wilkołaków. 
Akurat są lub w innych rejonach kraju będą ferie.Grypa sieje postrach i trzeba trochę poleżeć. Ciemno się szybko robi i nic się człowiekowi nie chce. W takich okolicznościach  "Klub Dantego" na pewno się sprawdzi.
I nie tylko w takich :)

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Starość

Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy ma swoich zwolenników i przeciwników. Po słynnych słowach Jurka Owsiaka dotyczących eutanazji zawrzało, a co poniektórzy zaczęli wycofywać swoje poparcie dla Orkiestry. Niektórzy zaczęli się nawet ślinić z radości, na myśl, że idea Orkiestry i sama Orkiestra nie wytrzyma krytyki i słupki poparcia finansowego oraz emocjonalnego pójdą w dół. No to sobie niektórzy pogadali. 
Bardzo się cieszę, że Jurek Owsiak rozpoczął dyskusję o naszej, polskiej starości. O życiu w ciężkich warunkach, czekaniu na wizytę u kardiologa rok. Powiedzcie mi co pomoże kardiolog za rok przy rozwijającej się wieńcówce? Chyba żeby prywatnie, a na prywatnie nie każdy ma. Poza tym dlaczego, skoro pracował, płacił, jako emeryt też płaci. Zaklęty krąg niemożności.
 O ile dziećmi zajmują się u nas różne organizacje, i chwała im za to, o tyle o ludziach starych nie mówi się prawie nic. Ot, czasami właśnie kolejki w przychodniach, albo optymistyczne relacje z codzienności stulatka, który jeszcze potrafi zaparzyć sobie herbatę. 
Mogłabym pisać ogólnikami i oburzać się na wszystko co się da, tak ogólnie. Ale to byłoby przelewanie z pustego w próżne. Napiszę o czym innym i to będzie z brutalnego życia wzięte.

Babcia Tekla, o której na tym blogu często wspominam żyła ponad dziewięćdziesiąt lat. Babcia bardzo długo trzymała formę i nie wymagała jakiejś szczególnej opieki, oprócz tego co standardowe czyli: prania, sprzątania, przygotowywania posiłków. Oprócz tego babcia długo była bardzo samodzielna i doskonale sobie radziła. Ale cóż, z wiekiem postępowała skleroza, która z czasem przerodziła się w Zespół Otępienia Starczego. Nie w Alzheimera, ten występuje wcześniej. Potem babcia złamała nogę w udzie i musiała przejść operację i wszczepienie endoprotezy. Jako dziewięćdziesięciolatka. Zostałam uprzedzona, że po operacji trwającej prawie cztery godziny szare komórki ulotnią się z babci mózgu z prędkością światła. Chirurg wiedział co mówi.
Po przywiezieniu  do domu ze szpitala spionizowanej babci  załamałyśmy ręce, bo kartoteka swoje, a babcia swoje. Ze świeżo wszczepioną protezą, mocno nadpobudliwa babcia chciała wstawać., ale mogła tylko leżeć. Nie poddałyśmy się  i dzięki kuzynce, która zajęła się rehabilitacją babci  wyszłyśmy na prostą. Na dwa miesiące. Potem zaczęło się wszystko od nowa, a babcia przestała chodzić na amen. Znowu stała się nadpobudliwa, cały czas pytała  o bliskich zmarłych, duchy zaczęły chodzić po pokoju, przestała nas poznawać. Zaczęła się denerwować na nasz widok. Nie chciała jeść, przyjmować lekarstw.Nie wspominając o odrzucaniu pampersów, i chronicznej bezsenności. Było nam bardzo ciężko. Nie przespana noc przechodziła w dzień, a w dzień trzeba było iść do pracy, gotować obiad, poprać, posprzątać cokolwiek i oczywiście dbać o babcię. Karmić, myć, przewijać, przebierać, walczyć z odleżynami, które po pobycie na płucnym wystąpiły ze zdwojoną siłą. W domu babcia miała materac przeciwodleżynowy, maści, opatrunki, specjalne plastry na odleżyny, masaże. Po dziesięciu dniach w szpitalu była katastrofa, mimo że chodziłam do babci dwa razy dziennie, na zmianę z mamą, masowałam, karmiłam, przebierałam i, nie chodziłam z pustymi rękami. Ta naiwność człowieka, że jak kupi kawę, czekoladki, to ktoś się zajmie...
Babcia umierała długo. Ile razy słyszę o dawanych jeszcze na koniec kroplówkach, żeby przedłużyć jeszcze o tydzień życie, komuś z kogo to życie już uciekło i cierpi pogrążony w malignie, to zastanawiam się komu jest potrzebne przedłużanie życia na siłę. W momencie, gdy już widać plamy opadowe. Babcia całe szczęście miała dosyć rozsądną lekarkę, ale to nie norma.
Gdy problemy z ZOS się nasiliły, a ja biegałam od apteki do apteki, sama bliska obłędu, poradzono mi wizytę u psychiatry. Byłam tak wykończona, że nie namyślając się długo wykręciłam numer do znajomego lekarza. Wiem, że nie każdy tak ma, ja miałam szczęście.
Na następny dzień w czasie wizyty lekarz wytłumaczył mi, że mając w domu osobę tak chorą jak moja babcia cała rodzina jest chora. Przepisał leki dla babci, codziennie wieczorem, telefonicznie, zdawałam mu relację z reakcji babci na leki.  Lekarz opowiadał mi, że w Niemczech rodziny, w których występują przypadki chorób otępiennych, bo tych chorób jest cała gama, te rodziny mają obowiązek wziąć dwa tygodnie urlopu w roku od zajmowania się osobą chorą. Wtedy taka osoba trafia do szpitala na przystosowany oddział. Chodzi o to, żeby opiekunowie nie zamieniali się w zbyt szybkim tempie we wraki ludzkie. Znam przypadki, gdzie dzieci opiekowały się rodzicami przez wiele lat, a potem, po ich śmierci, same umierały dość szybko. Tak miały wycieńczony organizm. U nas się nie oddaje babci do szpitala, bo zaraz mówią, że rodzina sobie bimba - chce odpocząć, taka fanaberia.
Opiekowałyśmy się babcia do końca. 
Kompletnie wycieńczone organizmy regenerowałyśmy prawie trzy lata, uprzedzone przez lekarkę, że "dochodzenie do siebie" mniej więcej tyle potrwa. 
Byłyśmy bardzo zżyte z babcią i miałyśmy jakie takie warunki by się nią opiekować, ale nie każdy tak ma. Chciałabym żeby było więcej przyzwoitych domów opieki, domów spokojnej starości, lekarzy geriatrów i w ogóle lekarzy, którzy orientowaliby się w schorzeniach starego człowieka i diagnozując dziewięćdziesięcioletniego staruszka, w jeszcze niezłej kondycji widzieli, że drżenie rąk, to objaw starości, a nie Parkinson, zapominanie co się na obiad jadło, to nie Alzheimer tylko starość lub właśnie otępienie starcze. To po prostu starość, ten cholerny sks.
A każdy z nas jak dożyje to też będzie stary - nie ma zmiłuj.

sobota, 12 stycznia 2013

Przeczekuję

Już nie staram się walczyć z techniką - przeczekuję.
 Od pierwszych dni nowego roku stale coś się psuje. Sprzęty są znużone, a ich cierpliwość na wyczerpaniu. Rozumiem strajk pieca gazowego -  ma piętnaście lat i najlepsze za sobą. Rozumiem, że klamka może wylecieć, wprawdzie nie wiem jak to zrobiła, ale jej prawo. Humory drukarki trochę mnie zdenerwowały. Kwestia tuszu, który akurat się skończył, a ja nie wiedziałam czy drukarka uprzejmie podejmie pracę, czy znowu odmówi posłuszeństwa. Na wszelki wypadek odpisałam numer tuszu do drugiej drukarki, zdecydowana zakupić, bo przecież nie kupię trzeciej drukarki, nie miałoby to najmniejszego sensu. Tuszu nie było, więc problem rozwiązał się sam. Na chwilę.
Tak naprawdę dobiła mnie wczoraj zbiorowa odmowa pracy telefonu i internetu. A było to tak:
Skończyłam poprawianie książki, odesłałam i odetchnęłam z ulgą, pełne siły kierując do walki z narastającym przeziębieniem. Leczę się nie chodząc do lekarza. bo znając własnego pecha od lekarza przywlokłabym jakiś trudno usuwalny wirus i padła odłogiem. A tak, krajem piekła, krajem nieba jakoś sobie poradzę. Postanowiłam trochę odpocząć, poczytać. Sięgnęłam po rewelacyjny "Klub Dantego" i przyspawało mnie do kanapy. Amen, świat wokół przestał istnieć. Do momentu. Z błogostanu wyrwał mnie sygnał telefonu. Poderwałam się mało przytomna, podbiegłam i odebrałam. 
Nagrany głos zaproponował mi zapoznanie się z horoskopem. "Jeżeli chcesz poznać swój horoskop naciśnij jeden"... Nie chciałam. Odłożyłam słuchawkę. Tknięta niedobrymi wspomnieniami podniosłam ją by usłyszeć jak pani proponuje naciśnięcie kolejnej cyferki. Wyłączyłam telefon z gniazdka; a nuż przełączą mnie gdzieś tam i będę buliła jakąś nieosiągalną dla mnie kasę. Telefon sam z siebie warknął i zamilkł. Podłączyłam wszystko z powrotem i koniec, zdechło. 
Późnym wieczorem zrezygnowana poszłam wydrukować książkę, mama będzie czytać, aż się boję, drukarka szła ładnie, tylko co dwadzieścia stron przystawała, przerywała i nie drukowała jednego zdania na kartce. Wybiórczo, na chybił trafił,  taka fanaberia.
Około północy internet i telefon wrócił do normy.
No i czym się denerwować, skoro rzeczy same się naprawiają;)
A o "Klubie Dantego" więcej napiszę w środę. Jeżeli ktoś czytał "Przeminęło z wiatrem", "Rhetta Butlera" i inne książki z czasów wojny secesyjnej i  czasów po wojnie, to się zachwyci. Boston, bramini, Longfellow i praca nad pierwszym, amerykańskim przekładem Dantego. Ze wskazaniem na Piekło. 
Piękna książka.

środa, 9 stycznia 2013

Środa z książką - Stuhrowie - Historie rodzinne


Ogromną wdzięczność  czuję do pana Jerzego Stuhra, wybitnego przedstawiciela nie mniej wybitnej rodziny, za spisanie tych  zwykłych i niezwykłych  historii rodzinnych.
Pamiętam program sprzed lat o odkrywaniu swoich korzeni. Reporter i badacz-genealog podążając historycznym tropem doszli do Austrii, do małego domku, w którym mieszkają dalecy krewni  krakowskich Stuhrów.
Program był początkiem drogi, a efektem finalnym, dla nas czytelników, książka niezwykła. O podróży młodych małżonków Leopolda Stuhra i Anny z Thillów Stuhrowej z Dolnej Austrii do rozbudowującego się Krakowa. Rok 1879- w Krakowie mnóstwo się dzieje, rządzi prezydent Józef Dietl, budują wodociągi, powstaje Akademia Umiejętności, parki miejskie. Leopold  zakłada restaurację, w której serwuje sznycel po wiedeńsku i kapustę z grzybami. Ciężko pracuje by nabyć prawo swojszczyzny...

I inna bardzo bolesna historia Oskara Stuhra - wuja Jerzego.
Mały fragment zapisków prowadzonych przez Oskara Stuhra poniżej:
"Rozeszła się wieść w obozie, że wracam do Krakowa jako jeden z pierwszych z nowopowstałego obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Mnóstwo towarzyszy boleści i cierpień zgłaszało się do mnie ze zleceniami i prośbami do ich rodzin. Starałem się wszystko dobrze zapamiętać, przede wszystkim adresy i numery domów, bo żadnych notatek nie można było mieć przy sobie(...) .Nie mogłem się pogodzić z faktem, że nadchodzi chwila zwolnienia. Przeciwnie natarczywie męczyły mnie myśli, że będę istotnie rozstrzelany, gdyż mało prawdopodobne wydawało mi się, abym ja tylko sam opuszczał obóz, pozostawiając w nim moich kolegów, których winy, przynajmniej pierwszych stu zakładników z Krakowa, były te same, jak i moje."
Wstrząsające wspomnienia.
Książka - lektura obowiązkowa. Wpływ historii kraju na życie jednostki żyjącej w tym kraju.
Historie rodzinne - to książka pięknie wydana.  Mamy okazję spojrzeć na pieczołowicie dobrane zdjęcia, musnąć dłonią wysokiej jakości papier, a zrobiwszy sobie przerwę w czytaniu założyć stronice czymś co rzadko dziś spotykamy, jedwabną zakładką stanowiącą integralną część książki.
Chce się czytać....

poniedziałek, 7 stycznia 2013

"Wszystkie grzechy nieboszczyka" w Gazecie Krakowskiej


Dobrze mi się tydzień zaczął:)
Gazeta Krakowska w naszym dodatku Gazeta Małopolska zamieściła informację o mnie i o "Wszystkich grzechach nieboszczyka". 
Cieszę się bardzo, zwłaszcza że to mój "gazetowy pierwszy raz".

pozdrawiam wszystkich serdecznie

niedziela, 6 stycznia 2013

Urodziny wujka


Nie mogłam się powstrzymać i zrobiłam zdjęcie kwiatuszka. Kwiatuszek to wyjątkowo duże Anturium zwane złośliwie językiem teściowej:)
W sobotę brat mojego dziadka,  wujek Tadek obchodził dziewięćdziesiąte urodziny.
Pani kwiaciarka, niezastąpiona Michasia, stwierdziła, że dla mężczyzny w tym wieku nadaje się jeden kwiat, ale za to porządny. Pięknie go przybrała, opakowała, wczoraj było w miarę ciepło, więc  nie martwiłam się, że kwiatek zmarznie. Gorzej było jak zawiało i szarpnęło pakunkiem. Bałam się, że go do domu nie doniosę, ale skończyło się dobrze. 
Wujek jest świetnym starszym panem, z poczuciem humoru, nadal wrażliwym na piękno tego świata. Mam nadzieję, że spokojnie dożyje stu lat, a może, by jak żartowaliśmy wczoraj "skubnąć" trochę ZUS, pożyje dużo dłużej? 
Tego Mu życzę:)

czwartek, 3 stycznia 2013

Alibi - opowiadanie kryminalne

Dzisiaj na stronie:http://zbrodniawbibliotece.pl/kryminalki/3182,iwonamejzaalibi/ ukazało się moje opowiadanie kryminalne - zapoznawcze. Tak jak dla ludzi są organizowane wieczorki zapoznawcze, tak dla książek mamy opowiadania zapoznawcze. W opowiadaniu Alibi spotykamy się z komisarzem Kazimierzem Jodłą, patologiem Romanem Ziębińskim i aspirantem Tomkiem Kulikiem. To oni oderwani od sylwestrowej zabawy będą musieli sprostać wyzwaniom i ... 
Zapraszam do czytania i zgadywania o czyje tak naprawdę alibi chodziło:)

mroczno;)

Pierwszy wpis w nowym roku.
No i tak. Ponuro jest niesłychanie, ciemno, mroczno i pomroczno.  Plik spraw do załatwienia rośnie z godziny na godzinę, a mnie z godziny na godzinę coraz bardziej boli głowa. Wiatr wieje i przemieszcza rzeczy wokół domu. Lodowaty deszcz zmieszany z odrobiną śniegu bije w zamoknięte do imentu okna, odbija się od aluminiowego parapetu. Nieprzyjemnie jest, obco i wrogo. Całe szczęście, że mogę chociaż przez chwilę poczytać nadesłane maile. 
Potem muszę wyjść i na samą myśl o wychodzeniu robi mi się jeszcze gorzej, ale jak pomyślę, że gdy wrócę to siądę do przeglądania 'Nieboszczyka" w celu wyszukania co smakowitszych fragmentów, a potem te fragmenty systematycznie będę umieszczała na Facebooku, na  stronie osobistej "Wszystkich grzechów nieboszczyka", to czuję się zdecydowanie lepiej.
Nic nie trwa wiecznie, nawet pogoda taka jak dzisiaj :))