środa, 23 lipca 2014

Bo mój dziad w Monte Carlo...

"W Lesiu działał straceńczy duch, ale także kolejka wypitych w barze rybnym klinów. Panująca wokół atmosfera nasunęła mu na myśl różne skojarzenia. Oczyma duszy ujrzał salony gry, stosy banknotów na stołach, rozpalone twarze, usłyszał brzęk złota, okrzyki krupierów... Monte Carlo!...
- Mój dziad fortunę w Monte Carlo...! - pomyślał dumnie.
Myśl jednak urwała się nagle, w żaden sposób nie umiał się zdecydować na jakiś czasownik. Co też ów dziad z fortuną w Monte Carlo zrobił?... Stracił?... Przepuścił? Roztrwonił?... Równie dobrze mógł zyskać. Trochę niemiłe było także to, że w ogóle nie mógł sobie przypomnieć żadnej fortuny w rodzinie, nawet sięgając pamięcią do pradziada."
Budynek Casino Monte Carlo - zdjęcie Wikipedia

Kiedyś przyznałam się, że "Lesiu" jest tą książką, do której wracam często i z upodobaniem. Na smutki, na dołek, na załamanie pogody i złośliwość ludzką czytanie "Lesia" działa na mnie jak najlepszy antydepresant.
W latach, gdy po raz pierwszy ukazała się książka, rozważania Lesia Kubajka związane z pozyskaniem bądź utratą fortuny w Casino Monte Carlo musiały brzmieć nieco egzotycznie, acz na pewno kusząco. Dlatego zawsze chciałam zobaczyć Monte Carlo i chociaż raz usłyszeć rien ne va plus!

I skorzystałam z pierwszej nadarzającej się okazji. A potem planując wyjazdy do Hiszpanii ( nie byłam taka hej do przodu, by podróżować z samochodem lub z plecaczkiem i gdzie oczy poniosą) zawsze sprawdzałam, w którym kraju przypada czas dłuższego, trwającego sześć godzin postoju. Wybierałam, co oczywista Monaco. Dzięki takiej taktyce udało mi się zwiedzić naprawdę wiele miejsc, a nie tylko popatrzeć na nie z daleka. Z tych wymarzonych czeka jeszcze Muzeum Napoleona ulokowane w budynku pałacu - boczne wejście, ale od frontu i z daleka widoczne.
Zmiana warty przed pałacem książęcym.  Zdjęcie zbiory własne

Ale wracając do sprawy, czyli do hazardu.
Wracałyśmy z koleżankami z Hiszpanii zmęczone podróżą i wszechobecnym upałem, a mijając Niceę marzyłyśmy o kawie w Monte Carlo i wypoczynku w parku. Gdy przyjechaliśmy, kierowca zatrzymując się byśmy tylko wysiedli, odjechał na z góry upatrzone pozycje (opłaty za parking bardzo wysokie, bardziej opłaciło mu się zawrócić i zrobić sobie przerwę na terytorium Francji), a my spacerowym krokiem podążyłyśmy w kierunku nadbrzeża portowego. Kawiarenki zaczynały przyjmować pierwszych gości, kelnerzy krzątali się zapraszająco wokół rattanowych stolików i foteli, więc wybrałyśmy miejsce z widokiem na piękny jak z filmu o Bondzie jacht (biała skóra, mahoń, złote wykończenia odbijające promienie słońca) i zamówiłyśmy kawę. Chwilo trwaj...
Widok na port. Zdjęcie zbiory własne.



Ciszę przerwała Stasia.
- Nigdy w życiu bym nie przypuszczała, że będę piła kawę w Monte Carlo! Nigdy, a już na pewno nie wtedy, gdy przywoziłam ciuchy z Turcji i ten dywan złożony na cztery, bo ze zrolowanym nie wsiadłabym do autobusu. A potem pociąg... Kilka dni jazdy, trzeba było sobie radzić, a tu bach, widok jak z filmu, samochody jak z filmu, palmy i kasyno!
Na słowo kasyno ożywiłyśmy się wszystkie i postanowiłyśmy sprawdzić czy dopisze nam szczęście w grze. Pogmerałyśmy w portmonetkach i zrobiłyśmy zrzutkę przeznaczając na zdrożne uciechy całe trzydzieści franków. Rzecz działa się w czasach, gdy jeszcze obowiązywały franki. Powoli dopiłyśmy kawę, uroczy kelner zrobił nam pamiątkowe zdjęcie i poszłyśmy w kierunku majestatycznego Casino Monte Carlo.
Było jeszcze zamknięte, a druga kawa bezpośrednio po pierwszej wydawała się nam przesadą dlatego postanowiłyśmy zaczekać w pobliskim parku.
Ławeczka przy bocznym wejściu do kasyna. Zdjęcie zbiory własne.

Wokół kłębił się tłum, wycieczki z Japonii - żółte parasolki, niemieccy turyści, nowobogaccy Rosjanie okupujący stoliki w Cafe de Paris. Ulicą przejeżdżały samochody marzeń - Ferrari, Porsche, odkryte dachy, błysk czerwieni, wszystko działo się tak szybko, że trudno było zrobić zdjęcie i nie wpaść pod któryś z nich.
Wreszcie portier otworzył drzwi, a my weszłyśmy do jaskini hazardu. Niestety zamiast krupiera we fraku i stołów do ruletki czekały na nas stanowiska do gry na jednorękich bandytach :) Wprawdzie w historycznym otoczeniu - egzotyczne drewna, kryształowe żyrandole i bordowy plusz, ale to już nie było to. Niemniej miałyśmy do stracenia trzydzieści franków i straciłyśmy je co do centyma, słysząc za plecami brzęk wsypujących się do kubełka monet. Ktoś wygrał
Zdjęcie pochodzi ze strony Johnny Jet.com.  W czasach gdy byłam w kasynie trzeba było przy wejściu oddać aparaty fotograficzne.


CDN...





sobota, 12 lipca 2014

Najprostsze jest najlepsze

Gdybym kiedyś musiała udać się na bezludną wyspę, miałabym dylemat. Bo wiadomo, jak bezludna wyspa to jedna książka, a nie pięć, dziesięć, pięćset i w górę. Rozwiązaniem byłby czytnik, ale czytnik to nie książka, to sprzęt służący do określonego celu - czytania. 
Prowadzę takie nieco abstrakcyjne rozważania ponieważ, gdy już przewertuję w pamięci mnóstwo tytułów, patrzę na książki, które leżą na ławie. Zawsze są ze mną, od lat. Jedna to "Jak przestać się martwić i zacząć żyć" Dale'a Carnegi  jedyny poradnik jaki czytam, z roku na rok utwierdzając się w przekonaniu, że dobrze wybrałam, a druga książka, a tak naprawdę książeczka mała, różowa to "Prawa Murphy'ego" Artura Blocha.  Tak więc nie zabiorę Biblii, ani "Mistrza i Małgorzaty", czy "Przeminęło z wiatrem", ani żadnej innej literatury powszechnie uważanej za ponadczasową, tylko takie niepozorne co nieco z życia, które sprawia, że nadal się uśmiecham i mam dystans do wielu spraw.
 Prawa Murphy'ego pojadą ze mną dokądkolwiek na gapę.

I tak przy okazji:

Mało znane siódme prawo Newtona:
Bezpieczniej jest mieć ptaka w ręku niż nad głową.

Prawo Kerr-Martna
1. Zajmując się swoimi własnymi problemami,  ludzie są ekstremalnymi konserwatystami.
2. Zajmując się problemami innych ludzi, są ekstremalnymi liberałami.

I na koniec komentarz Churchilla o człowieku:

Człowiek czasami potyka się o prawdę, ale w większości przypadków podnosi się i idzie dalej.

Trudno się nie zgodzić.