poniedziałek, 10 listopada 2014

Babcia Tekla i ja

Dzisiaj dzień na wspominki.

W 1990 roku dziadek Józef był już ciężko chory i wymagał stałej opieki. W domu z dziadkiem i całą masą obowiązków zostawała babcia. Przygotowywała dziadkowi śniadanie, pomagała wstać, podawała laskę, którą się podpierał. Karmiła psa, kury i króliki, które jeszcze w tamtym czasie hodowała. Gotowała dla wszystkich obiad. Obie z mamą pracowałyśmy i ponad dziewięć godzin nie było nas w domu. Po przyjściu z pracy pomagałyśmy, bo jeszcze w ogrodzie trzeba było posadzić, opielić, skosić, w domu posprzątać, a potem wieczorne dyżury przy dziadku, bo z tygodnia na tydzień było coraz gorzej i laska służyła dziadkowi do uderzania w ścianę żeby nas przywołać, gdy nie było którejś w pobliżu. To był bardzo ciężki, wyczerpujący czas.
Wtedy też udało mi się zmienić pracę i zostałam akwizytorem, na dzisiejsze czasy trochę dziwnym, ale tak wtedy było. Pracowałam w Spółdzielni i dla tejże Spółdzielni zbierałam zamówienia na tak zwaną "chemię". Kolędowałam od sklepu do sklepu i spisywałam listę pobożnych, sklepowych życzeń. Na przykład sklep chciał sto butelek szamponu brzozowego  i dwa kartony mydła bobas, nie wspominając o brzozówce do picia, spirytusie salicylowym, czy denaturacie - to niebieskie to przez watkę, babciu :)
Wszystko spisywałam po czym sklep i tak dostawał towar z rozdzielnika. Bez sensu. Do miejscowości docelowych docierałam autobusami i pociągami. Od dobrej organizacji i rozkładu jazdy zależało ile czasu poświęcę na pracę. W jednym dniu byłam w Andrychowie i Wadowicach, w innym w Cieszynie i Skoczowie, zawadzając o Ustroń, a i jeszcze Żywiec. Rozkłady jazdy miałam w małym palcu, a i autobusy wtedy częściej kursowały. Ale nie w tym rzecz co robiłam, tylko w tym, że czas pracy miałam zmienny i wracałam do domu o różnych porach. Często przyjeżdżałam, a w kuchni nie było śladu obiadu. a babcia cały czas zajmowała się dziadkiem. Rozumiałam to i dzięki tym sytuacjom nauczyłam się gotować szybkie obiady.
Któregoś dnia wróciłam dużo wcześniej. Wchodzę do kuchni, a tu moja babcia siedzi przy stole, przygarbiona lekko i nieobecna - czyta. Nawet nie zauważyła kiedy weszłam. Dopiero gdy podeszłam bliżej podniosła na mnie roześmiane oczy. Była w całkiem innym świecie. Popatrzyłam na tytuł, był to "Sposób na Alcybiadesa" Edmunda Niziurskiego.
Przysiadłam na krześle i trochę zdziwiona zapytałam:
- Dlaczego akurat Alcybiades? Przecież to młodzieżówka!
Babcia odpowiedziała, że Alcybiades przypomina jej ukochanego nauczyciela z lat szkolnych, łacinnika z gimnazjum w Słonimie i czytając po prostu wraca do szkoły, siedzi w klasie i słucha, jego ciepłego głosu przypominającego uczniom, że "si tu vales, bene est ego valeo". Zmartwienia znikają...
Cieszę się, że wtedy wcześniej wróciłam.
Babcia Tekla całe życie uwielbiała  czytać. Nie tylko książki, ale także prasę. Wiedziała co się dzieje w świecie, który minister jeszcze urzęduje, który odszedł do przeszłości, albo na inny odcinek, a ja tego nie zauważyłam. Pasjonowała się Kosmosem i marzyła o prawdziwej lunecie, by móc spoglądać w gwiazdy. Mam nadzieję, że jej niebo ma regały zastawione dobrą literaturą i święty Piotr odnawia prenumeratę "Polityki" i "Gazety Krakowskiej".
Babcia Tekla wierzyła w niebo więc i ja nie wątpię, że po bardzo ciężkim życiu trafiła tam gdzie warto zostać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz