wtorek, 23 grudnia 2014

Ostatnia wigilia dziadka Józefa

Kupiłam choinkę, mała jest i sztuczna, ale po latach pustki w choinkowym kącie znowu zabłysną światełka. Kiedyś było inaczej...
Choinka zawsze była prawdziwa, z lasu przywoził ją wujek Marian, albo dziadek kupował gdzieś po drodze na trasie Katowice-Oświęcim i wnosił do domu pachnącą żywicą i zimą. Baniek na choinkę nie mieliśmy dużo i nazywaliśmy je bombkami. Kilka sztuk malowanych ręcznie, które jako dziecko dostałam od taty, mieniące się kolorami tęczy szklane sople i owinięte w barwny, też błyszczący papier cukrowe patyczki. A oprócz tego całego dobra kraszonego włosem anielskim, a w chwili posuchy prawdziwą watą pozorującą kupki śniegu wśród gałęzi, obwieszaliśmy choinkę czekoladkami, cukierkami, batonikami i nawet wśród tych słodyczy trafiała się duża czekolada. Na okrasę małe jabłuszka i pierniczki, jeżeli zdarzył się rok, że ktoś z domowników, najczęściej babcia, miał ochotę na wycinanie pierniczków. Całość przyozdabiały światełka w kształcie świeczek na klamerki.
Kiedyś dostałam prawdziwe bombki, to znaczy reszta też była prawdziwa, szklana, nie tak jak teraz chińsko-plastikowa, ale te bombki zostało zrobione specjalnie dla mnie. Były cztery, srebrzysto się mieniły i gdy przeglądałam się w nich jak lustrze zniekształcały w zabawny sposób moje odbicie. Każda z tym bombek była inna, magiczna.  Mam je do dzisiaj.
W 1990 roku wiadomo było, że dziadek jest już bardzo chory i ani transport koniaku, ani dolarowe koperty nie pomogły w leczeniu. Trzeba było, nie żeby pogodzić się z nieuniknionym, ale przyjąć do wiadomości, że ta wigilia może być ostatnia. Rodzina uradziła, że tym razem w komplecie, i tak niepełnym, spotkamy się przy stole. Choinkę kupiłam wcześniej na targu, wybujała była, pachnąca, nieco naturalnie krzywa. Tym razem bez słodyczy obwieszających gałęzie, ale też pięknie przystrojona. Biały obrus, sianko pod nim suszone wcześniej i potrawy te co zawsze tradycyjne. Opłatek i rodzina nieco sztucznie składająca sobie życzenia. Bo jakże tu zdrowia życzyć, skoro choroba w domu. Jak się zachować by nie urazić, przykrości nie sprawić. Dziadek z ledwością siedział przy stole i zamglonymi oczami spoglądał na dzieci. Nawet nie wiem czy je wyraźnie widział, zmęczony tym zgiełkiem, bo osób może i nie dużo było, ale więcej niż zazwyczaj. Mama rozchorowała się, co było do przewidzenia, wcześniej bez hamulców rzucając się w porządki świąteczne. Babcia po raz drugi sprawiła karpia, wcześniej to było zadanie dziadka. Smażyłam te karpie połykając łzy, bo jak tu wszystko ogarnąć, gdy mąka sypie się wokół półmisków, jajka rozbełtane, w kuchni gorąco, a dzwonka karpia jak na złość nie chcą się opiec równo i apetycznie. A może powód był dużo bardziej prozaiczny, nigdy nie lubiłam karpia i ten wigilijny, tradycyjny, ledwo przechodził mi przez gardło. Od następnego roku w wigilijne menu wprowadziłyśmy, już w trójkę, filety z mintaja, urozmaicane, ale tylko w latach prosperity, sandaczem. Wystarczyło. 
A wracając... to była bardzo krótka wigilia, wszyscy, tak po latach myślę, rozeszli się do siebie z pewną ulgą i poczuciem spełnionego obowiązku.
Dzisiaj policzyłam, że dziadek drugiego marca 2015 roku miałby sto lat, jego ojciec, a mój pradziadek dożył osiemdziesięciu siedmiu, trzy dni przed śmiercią rzucając palenie, co było sygnałem, że zachodzą zmiany. Dopóki pamiętamy, nasi bliscy są wśród nas i tylko pamięć chroni ich przed zapomnieniem. Ja pamiętam.









niedziela, 7 grudnia 2014

Cmentarz parafialny w Oświęcimiu cdn.


Spaceruję pomiędzy grobami, aparat fotograficzny w pogotowiu, przystaję, czytam  o ludziach, którzy dawno temu odeszli. Ile informacji można zawrzeć na granitowej płycie. Jakie pole dla wyobraźni.










czwartek, 4 grudnia 2014

Marcin Pałasz "Elf i pierwsza gwiazdka"


Już w trakcie czytania "Sposobu na Elfa" wiedziałam, że z przyjemnością przeczytam wszystkie książki które wyjdą spod pióra czy klawiatury Marcina Pałasza. Nie dość, że zakochałam się w Elfie, który momentami przypominał mi moją Stellę, ze wszystkimi jej narowami, kaprysami i uprzedzeniami - też była dzieckiem schroniska, to jeszcze Marcin Pałasz urzekł mnie nienachalnym poczuciem humoru, lekkim poprowadzeniem fabuły i zmysłem do konstruowania niebanalnych, zapadających w pamięć postaci. Marcin Pałasz ma już swój rozpoznawalny styl, a atmosfera jego książek  ma w sobie ciepło i życzliwość dla świata, znane mi z powieści Joanny Chmielewskiej skierowanych do młodzieży. Janeczka, Pawełek i Chaber z "Nawiedzonego domu" mają w moim przekonaniu fantastycznych następców.


Wujek Stefan skorzystał z rzuconego mimochodem zaproszenia i całkiem niespodziewanie przyjechał do Wrocławia. Na Dużego spadł obowiązek odszukania wuja w okolicach Parku Szczytnickiego i dowiezienia go wraz z osobą towarzyszącą do Biestrzykowa,  gdzie cała rodzina miała się spotkać przy wigilijnym stole. Takie były założenia.
Jeszcze zanim wyjechali Elf pokazał, że wie do czego służą drzewa, a Duży zaszył się w kuchni by pokazać, że potrafi upiec wszystko. 
I pojechali, by w spokoju i radości przeżywać święta. Ale wyszło trochę inaczej. Zabawnie, sensacyjnie i nietypowo. 
Wujek Stefan zachowujący się jak doktor Jekyll i pan Hyde w jednym kruchym ciele, przygotował pisanki i rozprawił się z gryzoniami wzbudzając uzasadniony niepokój wśród bliskich.
Elf zachował daleko idącą ostrożność w kontaktach z Tarją, a babcia Halinka zaskoczyła wszystkich.
Nie wiedziałam, że te śledzie aż tak śmierdzą, ale teraz wiem, że lepiej ich nie kupować, nawet pod pretekstem próbowania egzotycznych potraw i zdobywania nowych doświadczeń (moja kulinarna korzyść :)
I chociaż te święta zaczęły się nietypowo, a każda godzina przynosiła zmiany w planach to na pewno były to piękne, niepowtarzalne święta dla Elfa, Erki, Bletki, Majki, Maliny,  Zuzi, kotów i całej wypatrującej pierwszej gwiazdki rodziny.
Namawiam wszystkich do zaprzyjaźnienia się z Elfem i jego rodziną. Na pewno będzie to przyjaźń trwała, ale też pełna niespodzianek i zaskoczeń. Liczę, że  spotkamy się jeszcze nie raz w różnych, trudnych teraz do przewidzenia okolicznościach. 
I oczywiście polecam serdecznie :)

Marcin Pałasz "Elf i pierwsza gwiazdka"
204 strony, 2014 rok
Wydawnictwo Skrzat