poniedziałek, 22 stycznia 2018

Dzień Dziadka czyli dawno temu...

Dziadka Józefa nie ma już z nami 27 lat. To szmat czasu, ponad połowa mojego życia. Nieraz jestem zła na siebie, że kiedyś gdy mogłam, gdy dziadek żył, nie zadawałam pytań.
Pradziadek Jan Matyja zdjęcie z 1914 roku
 Miałam swoje sprawy i nie byłam zbyt dociekliwa, a dziadek Józef nie należał do wylewnych. Małomówny, powściągliwy, nie dzielił się z nami wspomnieniami. Oczywiście nie zawsze tak było, pamiętam spotkania rodzinne i dziadka opowiadającego ze swadą, wspominającego dawne czasy. Ale i tak zazwyczaj zanim dziadek podzielił się z nami dostateczną ilością szczegółów, do gry wchodził pradziadek Jan  zwany w rodzinie Dziadkiem Obiadkiem - dlatego, że codziennie, punktualnie w południe przychodził ze swojego domu do stojącego w sąsiedztwie domu syna i odbierał od synowej a mojej babci, garnuszki z obiadem. Był punktualny jak szwajcarski zegarek. I właśnie Dziadek Obiadek zawsze miał najwięcej do opowiedzenia przy stole, aż po chwili, ktoś z dorosłych się reflektował i zwracał uwagę: tata da spokój, przecież dzieci słuchają! 
Pradziadek miał co wspominać, przeżył obie wojny, w pierwszej światowej brał udział, druga srodze go doświadczyła, a mnie podsłuchującej wtedy gorliwie, po latach kojarzył się z bohaterami "CK Dezerterów". Trzeba przyznać, że umiał snuć barwne, a nawet nieco pikantne opowieści.

Wracając do dziadka Józefa. 
Dziadek Józef Matyja przy pracy w ogrodzie 1985
To właśnie z dziadkiem szłam do ogrodu żeby pielić, przekopywać i siać. Miałam miniaturową łopatę, mini grabki i wiaderko, oraz mnóstwo zapału. Jako pięciolatka dzielnie towarzyszyłam dziadkowi, a to przytrzymując coś, a to podając. Nauczyłam się też wbijać gwoździe w deski, tak żeby palce pozostały nienaruszone. Jako kilkunastolatka większość czasu spędzałam na czytaniu, a dziadek co jakiś czas tracił cierpliwość i poganiał żebym szła i coś w ogrodzie pomogła, bo inaczej garba dostanę i wzrok stracę. Szłam, ale z pewną pretensją, bo przecież czytam! Ale to dzięki tamtym latom lubię pracę w ogrodzie i nie tylko w ogrodzie. 

Dziadek piekł najlepsze ciasta świata. 
Wcześniej w domu piekła babcia, ale babcia stosowała przepisy tradycyjne i ograniczała się do drożdżowego. 
A dziadek... 
Podobno któraś z pracownic dziadka skarżyła się, że jej keks nie wyszedł. A w zasadzie zakalec jej wyszedł, a bakalie były wtedy na wagę złota. Dziadek zainteresował się problemem, poprosił o przepis. W niedzielę upiekł. Keks wyszedł doskonały, a dziadka zachęciło to do wypróbowania swoich sił. Beneficjentami dziadkowego talentu byliśmy my, domownicy. Doskonałe torty, keksy, babki, serniki, kremówki z budyniem, ciasta ucierane. Te masy, te zapachy wydobywające się z prodiża! Kto teraz używa prodiża?  
Miałam swój mały udział w tworzeniu tych pyszności ponieważ znakomicie ubijałam pianę, bez żadnych dodatków, na sztywno. Tak że mogłam odwrócić miskę i piana się nie wylała, nie wypadła. Ubijałam trzepaczką, żadnych maszyn.
Gdy skończyłam osiemnaście lat czasami siadywaliśmy z dziadkiem przy kieliszeczku wina dla zdrowotności, albo nalewki przez dziadka przygotowanej. 
Zdarzało się, że dziadek wyjmował z barku coś specjalnego, na przykład prezent od kolegi z Francji pastis czyli likier anyżowy. Nadal mój ulubiony.  
Dzisiaj myśląc o moich dziadkach wypiję kieliszek pastis żeby uczcić ich pamięć. Zostawili mi po sobie dobre, pełne ciepła wspomnienia.


Jan i Wiktoria oraz Józef Matyjowie przed domem przy ulicy Chrzanowskiej 1954 rok 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz