Doba ma tylko 24 godziny. Niby to dużo, ale nie zawsze. Od kiedy pamiętam żyję z kalendarzem w ręku i najczęściej tydzień naprzód mam czas zaplanowany. Oczywiście nie godzina po godzinie, chociaż takie dni się też zdarzają, ale mniej więcej wiem co mnie danego dnia czeka. Zdarzają się niespodzianki i wtedy plany biorą w łeb. Zdarzają się też takie dni, tygodnie, a nawet jak ostatnio miesiące, że nie mogę nadążyć. Termin goni termin, książki do przeczytania na już ułożone w stosy, czekają. Teksty do napisania, ułożone w głowie, wybiórczo ponotowane czekają na wolne godziny. A ja przecież cały czas pracuję. I tak naprawdę lubię ten bieg, ten wir, ten stan ciągłej gotowości, lubię być potrzebna i zapracowana :)
Dopiero dzisiaj powoli organizuję sobie pisarskie życie. W zeszłą niedzielę dostałam pytania do wywiadu. Poniedziałek i wtorek nie miałam ani chwili wolnej, siadłam w środę wieczorem. Napisałam, zadowolona, zostało mi jedno pytanie, telefon, następny telefon, zobaczyłam wygaszony ekran, zamknęłam komputer. Usnęłam spokojnie. W piątek ocknęłam się, że muszę dokończyć i wysłać, otwieram i nie ma ani jednego zdania. Wysłałam dzisiaj co pięć minut zapisując tekst.
Mam nauczkę. Moja Babcia zawsze mówiła " Śpiesz się powoli". Warto pamiętać.
Mi kalendarz daje przykre uczucie, że coś cały czas kontroluje moje życie i cały czas do czegoś dążę, ale w sumie to nie wiem do czego. Lubię krótkoterminowe, acz intensywne zadania, tydzień tak wściekłej harówki, że w niedzielę późnym wieczorem nie mam siły już kompletnie na nic, więc siadam i sama sobie przybijam w myślach piątkę, że "poszło zarąbiście" ;).
OdpowiedzUsuńTak, usunięcie niezapisanego tekstu to jedno z najbardziej irytujących sytuacji.