czwartek, 13 listopada 2014

Sandały dziadka Józefa

Styczeń 1945 roku w wyzwolonym mieście, mój Oświęcim sprzed lat. Ta wystawa zdarzyła się  jakiś czas temu, ale w sposób nierozerwalny łączy się ze wspomnieniem o moim dziadku.
Niewielka sala, kameralnie, nie przeładowana eksponatami. Zdjęcia budzące wspomnienia, bardziej z opowieści dziadków niż z własnych wrażeń. Przemieszczamy się od gabloty do gabloty z koleżanką i z jej mężem próbując odtworzyć gdzie stały budynki z fotografii, bo kto jeszcze pamięta o starej drukarni w narożnej kamienicy czy sklepie żelaznym. Trochę wspomnień, jakieś stare rachunki. Swoją drogą jak to jest, że rachunek ze sklepu po roku nie nadaje się do odczytania, druk wyblakły jakby go nie było, a rachunek sprzed siedemdziesięciu lat nadal czytelny.
Wzruszył mnie widok ebonitowego telefonu z tarczą, też mam taki, pamiątkę po dziadku, pracowniku telekomunikacji, dla którego to był telefon służbowy zamontowany w 1946 roku. 
Oglądając, czytając i wspominając doszliśmy do gabloty z odznaczeniami i różnymi pamiątkowymi drobiazgami. Stała wśród nich raportówka wojskowa, skórzana, w dobrym stanie. Brązowa skóra, wyglansowana w niczym nie przypominała tych skór, z których teraz robione są torby, buty, etc. Była porządna. Teraz rzeczy ze skóry pękają na załomkach, wycierają się i szybko wyglądają brzydko i staro. Rzeczy sprzed lat nadal trzymają fason. Tak oglądając  element wyposażenia wojskowego przypomniałam sobie o sandałach mojego dziadka.

Dziadek Józef lubił porządne rzeczy, z dobrych materiałów, dobrze uszyte. Nie taki płaszczyk, na sezon, dwa, czy na dzisiaj modne ubranko. Jak już się coś kupiło, wyłożyło całkiem spore pieniądze, to potem się nosiło, nosiło... czasami aż do znudzenia. 
Pamiętam, jak dziadek po przejściu na emeryturę kupił sobie brązowe skórzane sandały, eksportowy Chełmek. Porządna skóra, porządna podeszwa. 
Służyły Mu długo nie defasonując się i nie przybierając innych niż brązowa barw.
Gdy w kwietniu 1991 roku dziadek zmarł, było jasne, że w ostatnią drogę pójdzie ubrany w brązowe sandały, szary garnitur i niebieską koszulę - ulubiony letni zestaw, tak żeby czuł się dobrze i swobodnie.
Lata płynęły.
Trzeba było wyremontować grobowiec. Kto miał grób z lastriko to wie co oznacza szorowanie przedświąteczne. Faza wstępna szpachelka i usuwanie narosłego mchu, zawsze żal mi było bo to bardzo ładnie wygląda, taki spatynowany mchem grobowiec, ale cóż było robić, potem nawadnianie, szorowanie i wcieranie różnych past. Dzień z głowy. Postanowiliśmy zrobić remont, ubrać grób w granit i zaoszczędzić ręce. 
Przebudowę grobowca nadzorowałam osobiście przychodząc dzień w dzień na cmentarz. Jak już została ściągnięta góra z grobowca panowie mnie zawołali, bo jak ma ta piwnica wyglądać i co dalej. Oczywiście pierwsze co zrobiłam to zajrzałam do wnętrza grobu. Na betonowej posadzce leżała trumna z wklęsłym i trochę nadgryzionym przez czas i wilgoć wiekiem. W środku leżały doczesne szczątki mojego dziadka. Przy trumnie zobaczyłam brązowe sandały, trochę podniszczone, ale w całości.
A więcej o sandałach mojego dziadka w "Wyszedł z domu i nie wrócił". 

poniedziałek, 10 listopada 2014

Babcia Tekla i ja

Dzisiaj dzień na wspominki.

W 1990 roku dziadek Józef był już ciężko chory i wymagał stałej opieki. W domu z dziadkiem i całą masą obowiązków zostawała babcia. Przygotowywała dziadkowi śniadanie, pomagała wstać, podawała laskę, którą się podpierał. Karmiła psa, kury i króliki, które jeszcze w tamtym czasie hodowała. Gotowała dla wszystkich obiad. Obie z mamą pracowałyśmy i ponad dziewięć godzin nie było nas w domu. Po przyjściu z pracy pomagałyśmy, bo jeszcze w ogrodzie trzeba było posadzić, opielić, skosić, w domu posprzątać, a potem wieczorne dyżury przy dziadku, bo z tygodnia na tydzień było coraz gorzej i laska służyła dziadkowi do uderzania w ścianę żeby nas przywołać, gdy nie było którejś w pobliżu. To był bardzo ciężki, wyczerpujący czas.
Wtedy też udało mi się zmienić pracę i zostałam akwizytorem, na dzisiejsze czasy trochę dziwnym, ale tak wtedy było. Pracowałam w Spółdzielni i dla tejże Spółdzielni zbierałam zamówienia na tak zwaną "chemię". Kolędowałam od sklepu do sklepu i spisywałam listę pobożnych, sklepowych życzeń. Na przykład sklep chciał sto butelek szamponu brzozowego  i dwa kartony mydła bobas, nie wspominając o brzozówce do picia, spirytusie salicylowym, czy denaturacie - to niebieskie to przez watkę, babciu :)
Wszystko spisywałam po czym sklep i tak dostawał towar z rozdzielnika. Bez sensu. Do miejscowości docelowych docierałam autobusami i pociągami. Od dobrej organizacji i rozkładu jazdy zależało ile czasu poświęcę na pracę. W jednym dniu byłam w Andrychowie i Wadowicach, w innym w Cieszynie i Skoczowie, zawadzając o Ustroń, a i jeszcze Żywiec. Rozkłady jazdy miałam w małym palcu, a i autobusy wtedy częściej kursowały. Ale nie w tym rzecz co robiłam, tylko w tym, że czas pracy miałam zmienny i wracałam do domu o różnych porach. Często przyjeżdżałam, a w kuchni nie było śladu obiadu. a babcia cały czas zajmowała się dziadkiem. Rozumiałam to i dzięki tym sytuacjom nauczyłam się gotować szybkie obiady.
Któregoś dnia wróciłam dużo wcześniej. Wchodzę do kuchni, a tu moja babcia siedzi przy stole, przygarbiona lekko i nieobecna - czyta. Nawet nie zauważyła kiedy weszłam. Dopiero gdy podeszłam bliżej podniosła na mnie roześmiane oczy. Była w całkiem innym świecie. Popatrzyłam na tytuł, był to "Sposób na Alcybiadesa" Edmunda Niziurskiego.
Przysiadłam na krześle i trochę zdziwiona zapytałam:
- Dlaczego akurat Alcybiades? Przecież to młodzieżówka!
Babcia odpowiedziała, że Alcybiades przypomina jej ukochanego nauczyciela z lat szkolnych, łacinnika z gimnazjum w Słonimie i czytając po prostu wraca do szkoły, siedzi w klasie i słucha, jego ciepłego głosu przypominającego uczniom, że "si tu vales, bene est ego valeo". Zmartwienia znikają...
Cieszę się, że wtedy wcześniej wróciłam.
Babcia Tekla całe życie uwielbiała  czytać. Nie tylko książki, ale także prasę. Wiedziała co się dzieje w świecie, który minister jeszcze urzęduje, który odszedł do przeszłości, albo na inny odcinek, a ja tego nie zauważyłam. Pasjonowała się Kosmosem i marzyła o prawdziwej lunecie, by móc spoglądać w gwiazdy. Mam nadzieję, że jej niebo ma regały zastawione dobrą literaturą i święty Piotr odnawia prenumeratę "Polityki" i "Gazety Krakowskiej".
Babcia Tekla wierzyła w niebo więc i ja nie wątpię, że po bardzo ciężkim życiu trafiła tam gdzie warto zostać.

sobota, 1 listopada 2014

Cmentarz parafialny w Oświęcimiu

Dzisiaj zapraszam na spacer dróżkami cmentarza parafialnego w Oświęcimiu. 
Przez kilka lat fotografowałam pomniki i szczególnie ciekawe epitafia. Robiłam to dla siebie, żeby nie zaginęło. Tak szybko wszystko się zmienia, w jakiejś chwili może się okazać, że grobu już nie ma, wyremontowany, napis zniknął.