piątek, 31 maja 2013

Tydzień Słowackiego - podróż z Julem (6)

... Nocowaliśmy w oberży i z rana widzieliśmy wschód słońca, czysty, żadnej mgły: przepaści, błyszczące jezioro, cała Szwajcarya  pod nami, widna, jasna - a jaka cichość! Taki sam widok mieliśmy jeszcze  z góry Righi. Na tę górę wchodzą wszyscy podróżni; widok z niej rozleglejszy, ale mniej piękny; góry śniegowe w oddaleniu nie przerażają wielkością swoją rozumu, a nawet imaginacyi człowieka: można z niej patrzeć na Szwajcaryę  bez przerażenia, a ja patrząc o wschodzie słońca, mimowolnie płakałem; nie wiem dlaczego, ale mi żal  było ludzi... Z góry Faulhorn przechodziliśmy znowu do czarujących dolin Oberhassli; byłem w Rosenlaui, prześliczne widziałem lodowce, byłem w lodowych gmachach pod sklepieniami błękitnego kryształu; u nóg moich ogromne przepaści i potok lody podrywał; ze ścian gmachów, w których stałem, kropliste od słońca padały deszcze. 
Jak to smutno pomyśleć, że ty, moja mamo, z tych krótkich opisów nie będziesz sobie mogła wystawić miejsc, gdzie twój syn był, gdzie myślał o tobie. Obrazy, które sobie twoja imaginacya utworzy, będą może piękne, ale nie będą tymi samymi obrazami, które teraz ja widzę we wspomnieniach. Czyż ludzie nie wynajdą kiedy jakiego środka, któryby lepiej niż pismo i malarstwo wystawiał przedmioty? Dziwna i głupia myśl. Byłem po raz czwarty jeszcze na śniegach Grimsel, po raz czwarty nocowałem w zimnej oberży, przechodziłem śliczną drogę św. Gotharda, widziałem na niej sławny most dyabła, nareszcie po 9-dniowej podróży przybyliśmy do Lucerny, gdzie na nas nasze damy od 7 dni czekały, a przybyliśmy tam przez najpiękniejsze jezioro 4 kantonów. Byłem w kaplicy Wilhelma Tella; łódka nasza zatrzymała się przy skale, na którą bohater wyskoczył, Gesslera na jezioro odepchnąwszy; kaplica ta, tylekroć restaurowana, znajomą ci mamo, być musi. Wreszcie przez Berno wróciłem do domu; zastałem tam pełno cudzoziemców i może to z tej przyczyny wojaż zostawił mi jakiś ponury smutek i tęsknotę, bo z ciszy gór wszedłem nagle w gwar ludzi, którzy się na chwilę poznają, aby się znów rozłączyć i zapomnieć o sobie; gwar zimny, nie bawiący, nie dowcipny, nie rozumny, ale ów zwyczajny gwar świata...

Kaplica Wilhelma Tella w Szwajcarii, autor Aleksander Potocki (1776-1845) źródło Cyfrowa Biblioteka Narodowa. 

Środa z książką - Niespodziewany trup


W Kraśniku zawsze coś się dzieje, zwłaszcza w powieściach Małgorzaty Kursy. Znakomita to reklama dla tego niewielkiego miasta położonego w województwie lubelskim i mam nadzieję, że doceniona. Tym razem to redakcja lokalnej gazety i okoliczny bank stają się centralnym punktem zdarzeń. Otóż w Kraśniku ma miejsce napad na bank. Napad jest jak najbardziej prawdziwy, rabusie unoszą ze sobą sporą kwotę pieniędzy wykazując się jednocześnie dobrym sercem i nie robiąc krzywdy nikomu. Mniej więcej w tym samym czasie pani redaktor charakteryzująca się wybujałym ego i ambicjami  jak stąd do Krakowa traci życie. Policja łącznie z prokuraturą przystępuje do wykonywania swych podstawowych obowiązków, zespół redakcyjny też nie zamierza siedzieć z założonymi rękami. A dziadek Patrycji Ewy gotuje smakowite obiady dla córki i wnuczki. 
 Małgorzata Kursa skromnie mówi o sobie jako o  autorce czytadeł. Myślę, że określenie jest jak najbardziej trafne przynajmniej w moim rozumieniu, dotyczy książek, które  dobrze się czyta, książek, które poprawiają nastrój i lepiej działają na nasz organizm niż tabletki na uspokojenie. 
W "Niespodziewanym trupie" trochę w tle mamy  lekką nutę kryminalną, oraz - co najważniejsze - mnóstwo obserwacji zachowań nie tylko typowo małomiasteczkowych: układy, układziki, wzajemne popieranie się i lansowanie, wreszcie sceny z cmentarza, które mogą wydawać się wręcz absurdalne. Nic bardziej mylnego, niestety sama byłam świadkiem różnego rodzaju przepychanek cmentarnych i uczestniczenia w uroczystościach nie ze względu na ich charakter, a na osobę zmarłego, łącznie z pchaniem nosa do otwartej trumny. Ludzie niestety tak mają, zwłaszcza niektórzy, że dominującą w nich cechą jest ciekawość, którą chcą zaspokoić za wszelką cenę. 
Książkę przeczytałam z uśmiechem na twarzy, a zdarzyło mi się też kiwać ze zrozumieniem głową, tak się wczułam w sytuację niektórych osób. A zaraz potem mama wyciągnęła rękę i przepadła na dwa popołudnia, właśnie kończy czytać. 
I przekleństwo jest cudne, gratuluję pomysłu.
Polecam do czytania tym, którzy potrafią  chociaż  na moment wrzucić na luz, nabrać dystansu do siebie i do otaczającej ich rzeczywistości, zaparzyć kubek dobrej herbaty lub kawy, może być czekolada i na parę godzin przenieść się w świat książki gdzie miłość czasami się budzi, a przyjaźń i życzliwość wobec ludzi to zachowania normalne i nawet stara Majewska niczego nie jest w stanie zepsuć. 


czwartek, 30 maja 2013

Tydzień Słowackiego - podróż z Julem (5)

To do niej Słowacki pisał swe piękne listy - Salomea z Januszewskich Słowacka

...Góra Jungfrau, śniegiem pokryta, stoi jak olbrzym biały. Druga dolina Grindelwald, jeszcze piękniejsza, bo do niej wpływają dwie rzeki lodów; lody te aż do jej głębi dochodzą i promienna ich białość ślicznie odbija się wpośród muraw, drzew i kwiatów. Nigdy mi się nic podobnego nie śniło. Tam widziałem z gór spadające lawiny. Huk, podobny do piorunu, rozlega się po dolinie, ile razy bryła śniegu oderwie się z czoła gór. Matko moja, wystaw sobie, że najpiękniejsze słońce oświecało to wszystko, że wstawaliśmy o wschodzie, że oddychaliśmy wonią zroszonych kwiatów. Matko moja, jakieby to były czarujące wspomnienia, gdybym je sobie kiedy między wami mógł przypominać i o przeszłości marzyć!
Weszliśmy na Faulhorn, gdzie mało jeszcze było podróżnych. Oberża na tej górze jest najwyższem mieszkaniem w Europie. Wojażerowie chcąc patrzeć na okolicę, muszą wychodzić z domu kołdrami okryci; mróz nam dopiekał, ale też jaki widok! O zachodzie słońca mgły nas owiały i staliśmy na szczycie góry jak na pokładzie płynącego do nieba okrętu; słońce czerwone było od nas niżej na niebie, a jeszcze miało drogę do przebycia nim zaszło.Za nami z mgły wychodził ogromny szereg gór śniegowych, niktby w godzinie nie obliczył ich szczytów, a wszystkie były czerwone od słońca, ogniste..

Faulhorn ( źródło Wikipedia)
.


Zwróćcie uwagę na przepiękny, poetycki opis Alp. Przejeżdżałam wiele lat temu drogą wśród Alp położoną, nad ranem, ziąb niesłychany i widok zapierający dech w piersiach, potoki górskie we mgle, jakby zastygłe, zamarznięte, otoczone kropelkową mgłą. Urzekające w swoim pełnym prostoty i surowości pięknie.

środa, 29 maja 2013

Tydzień Słowackiego - podróż z Julem (4)

...Na zielonej równinie pod tą górą  leży sławne wodami miasteczko Lueche; żadne opisy nie odmalują wam zieloności szmaragdowej, którą widać w dolinie, tych domów białych, które po niej są rozsypane, tej góry żółtego koloru, tych gazowych chmur, które się wieszają po jej szczytach. A ja to wszystko widziałem. I znów po trzech godzinach drogi stąpaliśmy po gołych skałach, gdzieniegdzie śniegami pokrytych... i znów nic nie widać było, tylko skały, śnieg, czarne jezioro i niebo. Po zejściu z tej góry, na drugiej stronie znaleźliśmy jeszcze piękniejszą okolicę, jeszcze piękniejsze drzewa i kwiaty, i kaskady srebrne z gór spadające i prześliczne szalety. O matko! ileż razy w tych pięknych miejscach myślałem o tobie, ileż razy cisnął się do moich ust refrain Goethego:

Czy znasz ten kraj? znasz go, o moja miła?
Tam byłby raj, gdybyś ty ze mną była.


Po trudach pieszej podróży przyjemnie nam było siąść do łódki i przepłynąć jeziora Thun, Brienz, do sławnej Giesbach; gdym patrzył na nią przychodziła mi na myśl Zofiówka, a potem łańcuch myśli rozciągał się dalej, do Wierzchówki, byłem w Julinkach i chciałem głośno wołać zmarłych po imieniu. Po odwiedzeniu kaskady Giesbach, damy nasze, zmęczone i przerażone podróżą po przepaścistych górach, rzuciły nas i pojechały inną drogą do Lucerny, my zaś chłopcy, trochę smutni z rozłączenia się, trochę weseli z odzyskanej wolności, poszliśmy pieszo przez góry; tu dopiero wojaż nasz zachwycającemi nas zaczął karmić dolinami; Lauterbrunn i Grindelwald nic podobnego nie mogą mieć w naturze. W Lauterbrunn spada ze skał wysoka na 800 metrów kaskada  Staubbach, woda jej nigdzie się prawie o skały nie odbija, ale przez sam lot z takiej wysokości zamienia się na wstęgę mgły białej i leci na dolinę...
wodospad Staubbach ( źródło Wikipedia)

wtorek, 28 maja 2013

Tydzień Słowackiego - podróż z Julem (3)

Nie będzie ciebie mamo moja, interesował wojaż, wyszczególniający tylko miejsca popasu i noclegu; opiszę ci więc tylko niektóre bardziej zajmujące miejsca. Trzeciego dnia naszej podróży wędrowaliśmy do klasztoru św.  Bernarda. Wszyscy mężczyźni szliśmy pieszo dzień cały drogą, przez Napoleona wykutą; z obu stron ogromne góry, rzeka płynie przepaścią pod nogami, chaty nędzne, ludzie ubodzy. O wschodzie słońca spotkaliśmy w górach pogrzeb biednego człowieka. Kilkoro ludzi w łachmanach i ksiądz stanowili cały orszak, a śpiew pogrzebowy nie mógł przewyższyć szumu potoków. Mamo moja, jak ci ludzie wydawali się mrówkami! O godzinie piątej wieczorem wjechałem na mule w krainę śniegów, potem między skałami w ciemnem, mglistem powietrzu ukazał się klasztor. Ksiądz gwardyan w czarnym habicie stał na ganku, pies ogromny leżał na dziedzińcu jak z marmuru wykuty, za klasztorem błyszczało oprawione w skalistym brzegu czarno-ołowianego koloru jezioro. Spaliśmy w celach zimnych jak lodownie.Refektarz wygląda jak salon światowy, a siedzące koło kominka towarzystwo śmiechem i żartobliwą rozmową odstrasza wszelką myśl wzniosłą i smutną. Blizko klasztoru stoi mały domek gdzie składają się znalezione w śniegach trupy.Okropny to widok! W różnych pozycyach  zmarli siedzą, leżą, jedni do szkieletów podobni, drudzy czarną skórą powleczeni... okropny widok, mamo moja! Stamtąd weszliśmy znowu w uśmiechającą się krainę wiosny: po dwóch dniach podróży stanęliśmy u stóp góry Ghemi! Trzy godziny jechać na nią trzeba na mułach, a tak jest stercząca, że nie do góry, lecz do muru gładkiego jest podobna: droga w zygzak wykuta wisi nad przepaścią. Kto na tę górę nie wszedł, to stojąc u jej stóp wierzyć nie może, aby wejść można było...

Dzisiaj zgodnie z pogodą aktualną trochę straszno, trochę niesamowicie.
Mnich i psy św. Bernarda, obraz Johna Emmsa ( źródło Wikipedia)



poniedziałek, 27 maja 2013

Tydzień Słowackiego - podróż z Julem

Ze wzruszeniem przeczytałam wczoraj list Juliusza Słowackiego do matki i początek tego listu zamieściłam na blogu. List pochodzi ze starej książki bez okładki, którą dostałam w zeszłym roku - efekt czyszczenia półek u znajomych. Książka to "Wypisy polskie dla klas wyższych. Część II". Nie wiem czy przedwojenne, czy powojenne, czytając omówienia innych tekstów skłaniałabym się ku przypuszczeniu, że przedwojenne. Myślę, że jeszcze nieraz do nich sięgnę. A wracając do Juliusza Słowackiego. Dzisiaj imieniny Juliusza, poniedziałek. Traktując to jako omen cały tydzień poświęcę jednemu z Trójcy Wieszczów znakomitych. Zapraszam do lektury dalszego ciągu listu.
portret Juliusza Słowackiego autorstwa Jamesa Hopwooda


...Abyś mię sobie mamo, dobrze wystawić mogła, muszę ci opisać mój fantastyczny ubiór: miałem płócienną bluzę, haftowaną zielonym jedwabiem czy też włóczką, pas czarny skórzany, białe szarawary, kapelusz ze słomy białej i czarnej pleciony, dosyć nizki, z ogromnemi skrzydłami i opasany purpurową wstążką; do tego na grubej podeszwie trzewiki i kij, wyższy ode mnie, biały z żelaznym kolcem, jakiego zwyczajnie górale używają. W ubiorze tym wyglądałem tak młodo, że mi dawano lat piętnaście wieku. Towarzystwo nasze składało się z 9 osób: pani W., dwie jej córki, panna Maryanna, młoda, ale nieładna, dosyć jednak miła i mnóstwo mająca talentów, druga córka jeszcze dziecko.  Przy pannach była guwernantka Francuzka, panna M. trochę podtatusiała i ciągle zajmująca się botaniką. Trzech synów pani W., jeszcze jeden młody Żmudzin i ja. Towarzystwo to nie było tak przyjemne jakbym ja żądał, ale też nie było nieznośne, owszem, różnica charakterów podróżujących osób dobrą razem tworzyła harmonię. Najmłodszy z synów pani W. był naszym pajacem, ciągle nas śmieszył i bawił. Najstarszy, który niedawno stracił i pochował w grobie kochankę, był osobą melancholiczną towarzystwa: ja zaś, choć nie straciłem kochanki, byłem także osobą ponurą towarzystwa, nie zawsze jednak.
Rano 31 lipca statek parowy ruszył z nami, rzucając na miasto kłęby czarnego dymu. Widziałem przemijające jeziora brzegi, pożegnałem oczyma Paquis, i Paquis zniknęło. Koleją wysuwały się z jeziora Coppet, gdzie pani Stael mieszkała, potem Lausanne, za Lausanne Vevey, z drugiej zaś strony skały Meilleries, słowem, skąd kochanek Heloizy najpiękniejsze listy pisał. Przepłynęliśmy koło sławnego zamku Chillon i nakoniec wylądowaliśmy w Ville-neuve! Tam najęty powóz zawiózł nas do Bex, miasteczka sławnego solną fabryką i minami. Nazajutrz zwiedzaliśmy miny solne: pół mili prawie szliśmy podziemnymi drogami, niosąc w rękach lampy żelazne. Było w tej podziemnej podróży prawdziwie coś uderzającego imaginacyę, zwłaszcza rozsadzanie skały prochem...

imponujący średniowieczny zamek Chillon - źródło Wikipedia

Powyżej jeden z najbardziej znanych wizerunków Juliusza Słowackiego (źródło Wikipedia)

niedziela, 26 maja 2013

Z listów do matki - Juliusz Słowacki

Z listów do matki

Genewa, d. 21. sierpnia 1834.

"Najdroższa mamo moja! List ten kilku dniami opóźnił się, a to z przyczyny mego wojażu po górach; podróż ta była prawie niespodziewana. Bawiąca tu pani Wodzińska, wyjeżdżając z familią namówiła mię, abym jej towarzyszył. Nie mogłem oprzeć się pokusie. Kochane gospodynie moje przydały do  mojej wypróżnionej kasy potrzebne pieniądze i, wziąwszy mantelzak na plecy, ostatniego dnia zeszłego miesiąca siadłem na statek parowy i ruszyłem przez błękitne jezioro. Nigdy w życiu mojem nie widziałem jeszcze tak pięknych obrazów jak te, które przez dwadzieścia dni przemijały przed mojemi oczyma. Nim przystąpię do opisania podróży mojej, muszę, matko droga, rzucić się do nóg twoich i podziękować ci  za to, że wróciwszy do domu, zastałem od ciebie przysłaną mi spokojność; niepewność o ciebie dręczyła mnie podczas całej wędrówki, myśl o tobie nie odstępowała mnie; ileż razy chciałbym był trzymać ciebie za rękę, kiedy się nachylałem nad przepaściami! Zmiana ciągła miejsc sprawiała to często, że w nich upatrywałem różne z rodzinnymi miejscami podobieństwo. Nigdy tyle cieniów przeszłości nie stanęło przede mną; różne twarze znajomych i umarłych stawały po drogach i przeprowadzały mnie jak wierne przyjacioły; różne zapomniane piosenki cisnęły się do ust moich; było mi smutno i miło"

To krótki fragment listu dwudziestopięcioletniego Juliusza Słowackiego do matki. Salomei.

W epoce maili, esemesów i rozmów na skróty życzę wszystkim mamom długich rozmów z dziećmi i prawdziwych listów, takich, do których można ze wzruszeniem w sercu wrócić po latach. 

A to fotografia jeziora Thun, po którym pływał   tamtego lata Juliusz Słowacki

zdjęcie pochodzi ze strony:http://www.meteo-europ.com/de/ch/bern/hilterfingen-bilder.html


środa, 22 maja 2013

Środa z książką - Większy kawałek świata


Kto z nas od czasu do czasu nie marzy, by zobaczyć większy kawałek świata. By coś zmienić, sprawdzić co tam słychać za miedzą. Przeżyć przygodę i poczuć, że krew jeszcze krąży w żyłach nie zapchanych do końca chipsami i hamburgerami. 
Czasami warto zobaczyć większy kawałek świata oczami bohaterek niedzisiejszych, a jednak nie nudnych, wręcz przeciwnie nadal interesujących. To fenomen starszych książek Chmielewskiej, okoliczności przyrody jakby inne, bohaterowie zazwyczaj jeżeli jeżdżą to volkswagenem garbusem, częściej komunikacją miejską, specjalnie skonstruowaną platformą do przewozu sadzonek, lub zasuwają na piechotę. Palta też już niemodne, i kto w podróż bierze siekierę podobną do katowskiego topora, cukier, kanister na wodę. Kto z prześcieradła konstruuje żagiel pełnosprawny? Teraz sprzęt się wypożycza, albo szpanuje mniejszymi lub większymi jachtami. I ogólnie jest inaczej, mniej szczerze, mniej normalnie, bardziej na pokaz i dla innych. I ten większy kawałek świata też inny. 
Przygody Okrętki, czyli Alinki i Tereski polecam  do czytania na każdy dzień tygodnia, nie tylko w środę. Dla tych co nie czytali pewnym szokiem będzie brak dzisiejszych gadżetów - telefonów komórkowych, komputerów i facebooka. I taka mnie refleksja naszła niespodziewana: może właśnie dzięki temu, że tych gadżetów nie było dziewczyny miały więcej czasu i chęci i zwiedzały w sposób godny podziwu i zazdrości piękny większy kawałek świata- czyli Mazury:), a Chmielewska napisała tyle świetnych książek.

Przy okazji pozostając przy temacie zwiedzania, parę lat temu, Tunezja, Nabel, taki sobie hotelik, położony nad brzegiem morza i rodzina rodaków z wysiłkiem podnosząca swe tylne części ciała z przybasenowych leżaków: - ""chodźcie nad morze, musimy sobie jeszcze zrobić zdjęcia  z plaży, przed wyjazdem." 
Do morza mieli tak około trzydziestu metrów od tych leżaków. Jeżeli ktoś jedzie kawał świata by tenże świat zwiedzać z leżaka, to ja takiej turystyki nie polecam.

poniedziałek, 20 maja 2013

Włoskie niebo nad Oświęcimiem

Dzisiaj w Oświęcimiu mamy iście marcową pogodę. Pół nieba w lazurze, druga połowa zasnuta ciężkimi, ołowianymi chmurami. Deszcz rzęsisty, lekkie gradobicie i słońce, na pociechę tęcza:) I tak cały dzień słonecznie-chmurny. A wczoraj pogoda wakacyjna i iście włoskie niebo tak bardzo pasujące do klimatu mojej nowej książki. Nie mogłam takiego dnia spędzić w domu, oczywiście powędrowałam na cmentarz  i zrobiłam parę zdjęć. Miłego oglądania:)


 Jeden z najpiękniejszych pomników, niedawno odrestaurowany ( ja nazywam go pomnikiem powstańca)












A tutaj alejka prowadząca do obelisków upamiętniających bohaterów wojennych, między innymi tych z wojny austriacko pruskiej 1866 roku.

piątek, 17 maja 2013

Robota sama się nie zrobi

Są takie dni, gdy wszystko idzie na opak, wbrew zamierzeniom i oczekiwaniom. Staramy się na przekór rzeczywistości iść do przodu i robić swoje, ale różnie to bywa. Na dzisiaj w planach była ładna pogoda, słoneczko i ogólnie optymistycznie. Niestety najpierw było parno i duszno, potem ciemne chmury zasnuły niebo, sam widok sprawił, że ledwie żywa pogalopowałam w kierunku domu. Zanim dogalopowałam słoneczko wyszło z powrotem. Biegłam też dlatego, że kot chory, łapka nie wiadomo co się stało, ale podkulona i boli, czekamy na naszego ulubionego weta, mnie telefon padł, nie wiem co się dzieje, nawet nie wiem która godzina, bo wszystko w tej nieszczęsnej komórce. Muszę iść do jubilera niech włoży baterię do normalnego zegarka, przynajmniej w takich okolicznościach nie będę odcięta od czasu. 
Ale już jestem w domu, oczywiście nerwowo, bo kot chory ( kto miał kota chorego wie o czym piszę), żeby się uspokoić poszłam sprzątać przed domem, nawet nieźle mi poszło, tylko deszcz sobie pada momentami taki obfitszy, ale tylko momentami. 
Cokolwiek by się nie działo nie możemy się poddawać, bo przecież robota sama się nie zrobi:)
Nieraz nie chce mi się kompletnie nic, no co najwyżej koc, książka, czekolada parująca i pachnąca, i żeby się zmotywować do jakiejkolwiek pracy  powtarzam sobie to zdanie. Dałam je od siebie panu Józkowi ze "Wszystkich grzechów nieboszczyka". Wprawdzie nie jestem cieciem, ale kto tam wie co mnie czeka?
Poniżej krótki fragment książki:)

"Robota sama się nie zrobi" - ta maksyma towarzyszyła panu Józkowi całe życie. Swoje przeszedł. Teraz, na emeryturze najbardziej cenił sobie święty spokój, chociaż wiedział dobrze, że ten święty spokój skończył się w piątek z chwilą, gdy został dziadkiem. I to jakim dziadkiem! Najprawdziwszym w świecie - córka urodziła mu wnuka. Mały ważył trzy sześćdziesiąt, miał granatowe oczy i małą łysinkę po dziadku. Był śliczny, upragniony i wytęskniony. Przyszedł na świat odrobinę wcześniej i sprawił, że przyszły dziadek na moment zapomniał o swych służbowych obowiązkach.
W zasadzie pan Józio nie był na sto procent pewien, czy włączył w piątek alarm po obchodzie czy nie. Swoją niepewność zrzucał na pewien automatyzm, jaki wyrabia się w każdym człowieku, który stale robi to samo."
Bardzo lubię pana Józka.

środa, 15 maja 2013

Praca uszlachetnia, lenistwo uszczęśliwia

Kiedyś, nie pamiętam kiedy, ktoś, nie pamiętam kto, przysłał mi "dekalog szczęśliwego człowieka". 
Jako, że lubię mieć wszystko na papierze, wydrukowałam i włożyłam do szuflady, a potem zapomniałam.
 Coś za często zapominam, skleroza mnie dopada i trochę przeraża. Ale nic to, zadrukowane kartki mają to do siebie, że prędzej czy później można je znaleźć, odkryć i ucieszyć się na ich widok, uśmiechnąć przy czytaniu tekstu.
A tekst z odnalezionej kartki poniżej:

Dekalog szczęśliwego człowieka:

1. Człowiek rodzi się zmęczony i żyje po to aby odpocząć.
2. Kochaj swoje łóżko jak siebie samego.
3. Odpoczywaj w dzień abyś mógł spać w nocy.
4. Jeżeli widzisz kogoś odpoczywającego - pomóż mu.
5. Praca jest męcząca.
6. Co masz zrobić dziś, zrób pojutrze a będziesz miał dwa dni wolnego.
7. Jeżeli zrobienie czegokolwiek  sprawia ci trudność - pozwól to   zrobić innym.
8. Nadmiar odpoczynku nigdy nikogo nie doprowadził do śmierci.
9. Kiedy ogarnia cię ochota do pracy, usiądź i odpocznij aż ci przejdzie.
10.Praca uszlachetnia, lenistwo uszczęśliwia.

ad.9 Ja i owszem siadam, ale w chwilę potem podrywam się gnana wyrzutami sumienia, że nic nie robię i zabieram się do pracy, jakiejkolwiek - zawsze mam wybór ;)

Abyśmy pozostali w temacie podejścia do pracy proponuję krótki fragment "Wszystkich grzechów nieboszczyka" przewijający się w recenzjach - widać trafiłam w czuły punkt:)

..."Każdy, kto chociaż przez chwilę pracował w jakimkolwiek biurze,wie, że poniedziałki to dni zmarnowane, bo po niedzieli nikomu nie chce się pracować. Wtorek to dzień na rozkręcenie się i rozpoczęcie jakiejś konkretnej pracy. W środy się pracuje, w czwartki natomiast pracownicy ciężko przepracowani mówią, że tylko czwartek dzieli ich od piątku, bo w piątek już tak po dwunastej wielu rozpoczyna weekend.

A jutro już czwartek, pozdrawiam:)




niedziela, 12 maja 2013

Spacer cmentarnymi dróżkami

Rozpadało się i już drugi dzień chłodno, ciemno i wilgotno. Mówi się trudno. Postanowiłam nie ulegać czającej się po kątach deszczowej depresji i sięgnęłam do zdjęć, słonecznych, radosnych i zapraszających do spaceru. 
A spacerować będziemy po oświęcimskim cmentarzu parafialnym i będzie to taki mały wstęp do mojej nowej książki i objaśnienie fotograficzne opisywanego miejsca. Zdjęcia robiłam sama, w pewien wiosenny słoneczny dzień, niejeden zresztą. 
Mam taką małą manię niewinną - lubię poznawać cmentarze. Gdy jadę w jakieś nowe miejsce cmentarz jest jednym z tych punktów w przestrzeni miasta czy miasteczka, które odwiedzić muszę. Może to być cmentarzyk osiemnastowieczny w dalekim Orebiciu, a może to być piękny cmentarz w Cieszynie. 
Cmentarz parafialny w Oświęcimiu powstał w pierwszej połowie dziewiętnastego wieku, ale z tamtego czasu niewiele nagrobków przetrwało do dnia dzisiejszego. Cmentarz jest obiektem zabytkowym, na jego terenie mamy usytuowanych kilkadziesiąt zabytkowych pomników. Jeszcze w maju czeka mnie liczenie ile dokładnie tych pomników jest. Liczyć będę w towarzystwie znawcy tematu, tak, że jako humaniści na pewno dojdziemy do porozumienia ;)

Jeden z piękniejszych pomników na cmentarzu parafialnym




Pomnik weterana z 1863 roku - Jana Kotlarskiego



A tutaj bardzo ciekawe zdjęcia: dyrektor banku Wacław Ziółkowski w pracy i jego siostra pisarka Jadwiga i okładka jej książki. Lepiej widać na zdjęciu poniżej.




Grób siostry Eligii - Leopoldyny Staweckiej, kobiety niezwykłej, http://pl.wikipedia.org/wiki/Leopoldyna_Stawecka

Kwatera sióstr serafitek

sobota, 11 maja 2013

parę słów o konkursie

Do 10 ego maja trwał na moim blogu konkurs, zdawałoby lekki, łatwy i przyjemny. Wiele osób przeczytało informację o nim i zdawałoby się, że udzielenie odpowiedzi nie będzie trudne. A jednak... jeden, jedyny komentarz, ale za to na wysokim poziomie. Czyli ilość przeszła w jakość, a ja nie miałam problemu z zastanawianiem się komu nagrodę przyznać. Wszystko ma swoje plusy.
 Ale zastanawiam się jak to jest z tą znajomością twórczości Joanny Chmielewskiej. Czekałam na parę zdań o Joannie, o Alicji, o Januszu, pani Matyldzie, czy może bliżej o lekko dziwnym kuzynie o wdzięcznym przezwisku Bubel ( Depozyt)
 Boję się myśleć o zakresie znajomości bohaterów książek Edmunda Niziurskiego. 
Czy już nikt nie pamięta Marka Piegusa, detektywa Hipollita Kwassa, Wieńczysława Nieszczególnego i doktora Bogumiła Kadryla? A wuj Dionizy i Zielona Niedojrzała?! Ja już nawet nie wspominam o gołoborzach, Świętym Krzyżu i oście o pięknej nazwie dziewięćsił. Bo jak ktoś by chciał coś napisać o oście, to dlaczego nie? Czy świat aż tak popędził do przodu, że jedyne co ludzi interesuje to kolejna odmiana twarzy szarego człowieka? Czy może pucułowate wampiry, zawracające w głowach porządnym dziewczynom ?
Czy szansę na czytanie ma tylko sieczka?

środa, 8 maja 2013

Środa z książką -" Pan Tadeusz"

Hebanowa szkatułka z rękopisem "Pana Tadeusza" ( źródło Wikipedia)

Któż z nas nie czytał "Pana Tadeusza"? Kto chociaż raz w życiu do ręki nie wziął, nie przekartkował, nie zachwycił się strofami? Prawda, że tego rodzaju odczucia rzadko mają miejsce w okolicznościach dla tej książki najczęstszych - czyli w czasie "przerabiania" lektur szkolnych. By dotrzeć do własnego egzemplarza - płócienna oprawa szara, kartki pożółkłe, znakomity wstęp Stanisława Pigonia, przeczesałam moje biblioteczne ostępy, i na półce dolnej, niby pierwszej od dołu, znalazłam. Za "Panem Tadeuszem" rozbijałam się nie bez powodu. Nie chodziło li tylko o nieprzepartą chęć powrotu do lat szkolnych, bardziej o informacje. "Pan Tadeusz" to w tej chwili dla mnie znakomity zbiór informacji o terenach, które znam z opowiadań mojej Babci. Babcia  Tekla mogła godzinami opowiadać o wyprawach do Nowogródka, o Zaosiu, Słonimiu i spacerach, które wiodły przez ruiny zamku Giedymina ( zdjęcia się zachowały, Babcia z ciocią, elegancko wystrojone wśród ruin).
Jest takie miasteczko, Diatłowo teraz tak się nazywa, a dla mojej Babci, dla mnie to gmina Zdzięcioł nad rzeczką Dzięciołką. Raz tylko zawahałam się przy wymienianiu miejsca urodzenia Babci - było to w trakcie wypisywania Jej aktu zgonu. Przepowiadałam sobie w pamięci miejsce urodzenia: Mołducie gmina Zdzięcioł, powiat Nowogródek, tak jakbym tego nie znała na pamięć.
 A o Zdzięciole Mickiewicz w "Panu Tadeuszu" tak pisze:

ks.VIII wers 218
"Owóż Rejtan na przyjazd księcia Jenerała
Zaprosił gości - liczna szlachta się zebrała,
Było teatrum ( Książę kochał się w teatrze);
Fajerwerk dawał Kaszyc, który mieszkał w Jatrze,
Pan Tyzenhauz tancerzy przysłał, a kapele
Ogiński i pan Sołtan, co mieszka w Zdzięciele,
Słowem, dawano huczne nad podziw zabawy,
W domu, a w lasach wielkie robiono obławy."

Księciem Jenerałem był X. Adam Kazimierz Czartoryski (1734 - 1823), generał ziem podolskich. Stanisław Sołtan prezesował w 1812 roku Rządowi Narodowemu, a jego syn Adam był ostatnim właścicielem Zdzięcioła. Po roku 1831 dobra te skonfiskował rząd rosyjski. W dawnym zamku Ostrogskich (kto pamięta Halszkę?)  przebudowanym przez Radziwiłłów na pałac, założono koszary. W okresie międzywojennym urządzono w obiekcie żeńską szkołę zawodową.
Naliboki, Kamionka, Rybaki, Słonim, Jatra, Nowojelnia, Nieśwież...
Do "Pana Tadeusza" wróciłam z radością i jednak nostalgią, jak do miejsc ukochanych dawno nie odwiedzanych a bliskich.
Zanim napiszę pierwsze zdanie nowej książki, przeczytam wiele, wiele książek już napisanych, tak bym z pamięci mogła narysować mapy miejsc rodzinnych. Gdzie stał dom, a gdzie ogród, łąki, rzeczka i las, gdzie cmentarzyk i grób prababci Pauliny ( ciosany w kamieniu krzyż przypominający swą strukturą korę drzewa,) i na której miedzy lubiła przysiadać babcia Jakubowska... 
A "Pana Tadeusza" polecam do czytania, rewelacyjna lektura dla zbombardowanego dniem dzisiejszym umysłu. Koi i leczy...

czwartek, 2 maja 2013

Porządki w papierach i nie tylko;)

Od rana przelotne burze i mniej przelotne deszcze zadają szyku nad Oświęcimiem. Wszyscy palą, zimno i nieprzyjemnie, a człowiek by się do ciepła przytulił. Zamiast pieca może być kaloryfer. 
Ja jak zawsze, gdy nadchodzą święta w tygodniu zaczynam mylić dni i gubię się wśród rzeczywistości. Może to i dobrze ponieważ postanowiłam zrobić remanent w papierach zalegających w różnych szufladach, kartonach i segregatorach. Jak na razie załadowałam dwa worki sizalowe 25 kg każdy z czasów, gdy kupowałam węgiel na worki. Praca nużąca i niewdzięczna, a ja nie wyrzucam na "czuja" tylko rzeczywiście przeglądam papier po papierku. Znalazłam moje zeszyty z pierwszej klasy, z następnych też i zastanawiam się czy teraźniejsze dzieci rysują szlaczki. Moje szlaczki to zgrzyt mody sprzed czterdziestu lat rysowane pisakami made in China, kredki świecowe - precz:) Zeszyty do geometrii, sama siebie podziwiam za rysowanie tych wszystkich dziwnych figur, które teraz nic mi nie mówią. To samo niestety dotyczy fizyki. Chemia jest mi nieco bliższa, ale tylko dlatego, że nasza wychowawczyni miała dar przekonywania. Dużo bliższa jest mi biologia, też domena naszej Danusi. Z jakim rozrzewnieniem wspominaliśmy naszą klasę na spotkaniu, tym pierwszym przed wielu laty. I rzut dziennikiem od drzwi, i nasze ćwiczenia w rzucaniu do celu czegokolwiek, tudzież aktywne uczestnictwo w pracach ogrodowych - żadna szkoła nie miała tak wybiglowanego ogródka jak nasza. I czy któryś z rodziców zaprotestował? Powiedział, że dziecku krzywda się dzieje, albo, że tipsy drogie, trzeba szanować! Szkołę po remoncie sprzątaliśmy i nikomu nie przyszło do głowy, że jest to wykorzystywanie dzieci. Nam też nie, była okazja urwać się z lekcji formalnie, to korzystaliśmy.  I jakoś wyszliśmy na ludzi ;)
W końcu wzięłam się na odwagę i wyrzucam rachunki, na początek idą te do 2000 roku, nad następnymi muszę się zastanowić. Niby wszystko na bieżąco pozałatwiane, ale... a jak bym tak przez nieuwagę wyrzuciła zaświadczenie o spłacie kredytu sprzed lat i przyszedł do mnie zamaskowany windykator z tych co to podobno odkupują przeterminowane długi, to jak udowodnię, że mam rację a oni się mylą. Chociaż akurat w takim przypadku to nie wiem czy nawet papier by wystarczył, ale trzymam. Podręczniki, także samo sprzed lat... szkoda mówić, teraz dzieci uczą się inaczej i jednak trochę czego innego. Niedawno dowiedziałam się, że uczniowie nie czytają całych lektur tylko od strony do strony, lub rozdziału. Oznacza to w praktyce, że na przykład "Chłopi", to Wiosna jest na tak, a inne pory roku mogą iść się paść. "Dziady" też jakoś dziwnie. Z którejś lektury mają do przeczytania marny fragment, trzydzieści stron. I tak się zastanawiam jak można omawiać książkę nie przeczytawszy jej. Chociaż są tacy co czytają, i nawet im to przyjemność sprawia. 
Jutro dalszy ciąg przeglądania, a na razie w ramach wypoczynku czytam "Prawo krwi" Tess Gerritsen" - świetna książka, recenzja niedługo, oczywiście w serwisie Zbrodnia w Bibliotece:)
A tak nawiasem mówiąc, jak tak tonę w tych papierach, to myślę o bohaterach mojej następnej książki - posłałam ich do policyjnego archiwum i kazałam odgrzebywać stare sprawy, bardzo stare. Teraz się znowu wczuwam, bo te moje papiery też nie pierwszej świeżości i podlatują stęchlizną tudzież grzybkiem mało egzotycznym. Pocieszające jest to, że nie wszystkie.
Miłego świętowania:)