sobota, 23 stycznia 2016

Zimowo, wspomnieniowo

Śnieg, przyjaciel zimowych zabaw. 
Toczenie kuli, mozolne,  jedna po drugiej, trzy, coraz mniejsze. Obowiązkowa marchewka jako nos i oczy z węgielków. Palcem w rękawiczce wyrysowany szeroki uśmiech i z tego co pod ręką guziki na torsie. Miotła podkradziona babci, bo  bałwan miotłę musiał mieć. 
Kanonada ze śnieżek, bitwa na drużyny i zaczepka od chłopaka, który chciał zwrócić na siebie uwagę. To w czasach szkolnych, tak charakterystyczne jak ciągnięcie za warkocz.
Sanki, prawdziwe, drewniane na metalowych płozach.
Sanki z dzieciństwa z oparciem pomalowane na brązowo.
Miałam cztery lata, była zima, śnieżna mroźna, babcia śpieszyła się do pracy, ale najpierw musiała dostarczyć dziecko, czyli mnie do opiekunki, cioci Marysi. 
Okutana w koc w czerwono-czarną kratę, usadowiona w sankach jak pakunek, nagle przy zakręcie poczułam jak spadam i zapadam się w zaspę na poboczu drogi. Widzę oddalające się plecy babci, która z tego pośpiechu nie poczuła, że sanki pozbawione ciężaru wnuczki jadą dużo lżej. 
Dobrze, że po mnie wróciła.
A potem, gdy już byłam starsza, sanki bez oparcia, duże, porządne, zjeżdżaliśmy z górki na pazurki,  zboczem doliny we dwie z koleżanką. I bach,znowu zaspa.
Dzisiaj przyszła do nas prawdziwa zima, piękna, mroźna, słoneczna. Śniegu jeszcze zbyt mało żeby ulepić prawdziwego bałwana, ale oddycha się inaczej, płuca wypełnia mroźne powietrze.
U nas ferie, dzieciaki szaleją i taka powinna być zima.











niedziela, 10 stycznia 2016

"Wszystko co najważniejsze..." Ola Watowa

Powoli dnia przybywa. Powietrze ciężkie, matowe, tkane dymem z kominów. Siedzę przed komputerem i staram się myśleć, ale myślenie wychodzi mi średnio. Najchętniej opatuliłabym się kocem i przeczekała zimny czas. Czekolada w kubku, wiśnie w likierze w zasięgu ręki i książka, niekoniecznie łatwa i przyjemna.
Czytam teraz "Wszystko co najważniejsze..." Oli Watowej. Czytam powoli, ze ściśniętym gardłem, łzami w oczach. Nie powinnam tak się wzruszać, ale nic na to nie poradzę. Słowa sprzed lat zostają ze mną, pewnie na długo i te wszystkie chwile, momenty nieuwagi, niedocenienia istoty zdarzeń wracają jak wyrzut sumienia. Wszystko to co mogłam, a czego nie zrobiłam wobec osób najbliższych. Podniesiony głos, milczenie. 
A wszystko za sprawą tego fragmentu opisującego przyjęcie weselne Oli i Aleksandra Watów.

"Wieczorem odbyła się prawdziwa uczta. Zaproszeni byli przyjaciele Aleksandra. Broniewski, Sternowie, Pronaszkowie, Syrkusowie, Czyżewski i wielu, wielu  innych. Niestety, nie pamiętam wszystkich. Stół ustawiony był w podkowę, był kucharz i kelnerzy, którzy podawali do stołu.  Z tego weseliska został mi w pamięci Tytus Czyżewski, którego z przypadku posadzono pod kaflowym, gorącym piecem. Tytus biedował i to była dla niego wielka okazja, żeby podjeść sobie do syta i dobrze. A tymczasem ten rozpalony piec, przy jego ułomności - był przecież garbaty - straszliwie mu dokuczał, i ciągle skarżył się, że przy tym piecu siedzi. Ileż to lat minęło od tej chwili - pięćdziesiąt sześć - a ja ciągle żałuję, że nie zajęłam się nim i że go nie posadziłam na lepszym dla niego miejscu.. Ale byłam młoda i "płocha" i o tym nie myślałam, a już zupełnie nie myślałam, że teraz, po pięćdziesięciu sześciu latach będzie mi to dokuczało."





środa, 6 stycznia 2016

Miejsce, które do mnie przyszło



To jest taka dziwna historia o miejscu, które, tak mi się wydawało, dobrze znałam. 
Przyjeżdżałam tam od lat, tętniło życiem, znajomy kot podchodził żeby się ze mną przywitać. Wiewiórki, ukryte wśród gałęzi drzew zajmowały się swoimi sprawami. W domu mieszkali ludzie, zawsze ktoś stał przy wejściu i palił papierosa, poświęcając tej czynności całą swoją uwagę.
Przyszedł moment, że dom opustoszał, mam nadzieję, że za jakiś czas znowu będzie tętnił życiem.
Niedawno byłam tam i pierwszy raz miałam okazję spojrzeć na ten dom, a właściwe pałacyk okiem architekta, który ma wizję. Jednocześnie spotkałam ludzi zauroczonych historią pałacyku, umiejących o niej opowiadać.
Zobaczyłam te przedwojenne przyjęcia i ogród w angielskim stylu, bluszcz oplatający ściany pałacyku i salę zabiegową w wieżyczce. Sala zabiegowa już po wojnie.
I już wiedziałam, że pałac w Rajsku, niegdyś własność rodziny Zwillingów znajdzie swoje miejsce w jednej z moich książek. 
W taki właśnie sposób do autora przychodzi Temat i już nie odpuszcza. 
Historia rodziny przeciekawa, a miejsce pełne dawnej magii.

wtorek, 5 stycznia 2016

Słowa rzadko używane - dyplomacja

I tak oto postanowiłam przypomnieć znaczenie niektórych słów. Bez porządku alfabetycznego, ot, co życie, internet i telewizja przyniosą.
Jednym z takich słów jest dyplomacja, słowo, które nie wyszło z użycia, ale wczoraj odniosłam wrażenie, że jego znaczenie uległo pewnemu zniekształceniu.
W moim odczuciu warto być dyplomatą w wielu kwestiach, nie zawsze należy wykładać kawę na ławę. 
A co mówią o dyplomacji i dyplomatach słowniki?
Zajrzałam do Wikipedii, hasło Niccolo Machiavelli (1469-1527)
 jego nazwisko kojarzy się ze sztuką dyplomacji. Pisarz, prawnik, dyplomata florencki, twórca traktatu "Książę" (1513) pisze:
"Najważniejszą podstawą wszystkich państw (o silnych fundamentach) tak nowych jak i starych są dobre prawa i dobre wojsko".
Przejrzyste, czytelne prawo jest podstawą prawidłowego funkcjonowania każdego państwa, tak by jego interpretacja nie stanowiła podstawy do nadinterpretacji, swobodnej interpretacji i dezinformacji, pozwolę sobie dodać. 


Dyplomacja to: negocjowanie umów między państwami, a także rozwiązywanie w pokojowy sposób problemów między nimi.

"Dyplomacja to połączenie zdrowego rozsądku i uprzejmości" (Slobodan Snajder).



Według "Praktycznego słownika wyrazów bliskoznacznych" Witolda Cienkowskiego, którym posługuję się na co dzień:
Dyplomacja to: zręczność,  przebiegłość, obrotność, spryt, układność.
Dyplomata: 1. mąż stanu, 2. gracz 3.polityk
Dyplomatyczny: przebiegły, zręczny, sprytny, wymijający; 2. taktowny, układny; 3.(choroba) udany, rzekomy.