środa, 29 października 2014

Uroki jesieni



Tradycyjnie jak co roku w październiku dopadło mnie przeziębienie i zamiast grzecznie wymeldować się z mojego organizmu po przepisowych siedmiu dniach, siedzi dalej. Wyliczyłam, że w piątek dobijemy do dwóch tygodni wspólnej egzystencji. Nie powiem żebym się przyzwyczaiła, ale nawet przeziębienie ma swoje zalety. Przez kilka dni nie mogłam mówić, struny głosowe odmawiały posłuszeństwa, co za tym idzie nie mogłam także pracować. Należę do desperatów, którzy pracują w każdych okolicznościach, a tu nagle szlaban :) 
Telefony - nie jestem miłośniczką rozmów telefonicznych, ale jak dzwoni to odbieram, tym razem odpuściłam. 
Od kilku dni  mówię, ale z chrypą - miałabym szanse w chórze gospel, chrypa znakomicie odstrasza wszelkie infocentra - myślą, że rozmawiają z babcią staruszką i wyłączają się po pierwszych moich słowach.
Po licznych porażkach lekowych, nic nie działało sięgnęłam po theraflu, pierwszy raz, za namową pani z apteki. Działa, ale w trochę dziwny sposób, po wypiciu szklanki kwaśnego paskudztwa do godziny staję się dziwnie pobudzona, nagle mam ochotę zrobić wszystko co się da, pranie, prasowanie, mycie okien, palenie w piecu, mycie podłogi - niepotrzebne skreślić. Plany mam wielkie i nic, ani nikt mi nie stanie na drodze. Działa do dwóch godzin, potem kapcanieję i marzę żeby się położyć i usnąć. W przyszłości na czarną godzinę będę trzymała saszetkę w apteczce.
Jesienne dni, całe szczęście, że jeszcze słoneczne skłaniają do lenistwa i korzystania z koca, gorącej czekolady i książki - nawet jeżeli nie koegzystujemy z wirusem :)
A na zdjęciu grzyby spod brzózki, rosną sobie pięknie ciesząc oczy - jeden z uroków jesieni.
Zdrowia wszystkim życzę.

piątek, 17 października 2014

Polityką się nie zajmuję...

ponieważ tak czynne jak i bierne zajmowanie się polityką znacznie odbija się na moim samopoczuciu. Niestety czasem muszę. Nadchodzi czas wyborów no i pięknie. Płoty obwieszone, siatki uginają się pod wizerunkami jedynie właściwych kandydatów, a do skrzynek pocztowych trafiają oferty wyborcze. Będę szczera, zazwyczaj tego typu ulotki wrzucam do koszyka żeby w przyszłości spalić i nie zawracam sobie głowy listami pobożnych życzeń. Tym razem coś mnie podkusiło i przeczytałam.
Nowy kandydat na prezydenta, nie znam tego pana, ale nie szkodzi, possał ołówek i spisał listę życzeń. Miło by było gdyby najpierw zorientował się w stanie obecnym, zrobił jakieś otwarcie, remanent miejski. Nie żebym miała jakieś specjalne wymagania, ale:
1. O budowie nowego mostu, który rzeczywiście jest potrzebny mówi się od dłuższego czasu i myślę, że ktokolwiek stanie u władzy to prędzej czy później będzie się musiał z mostem zmierzyć. Nie ucieknie. Kwestia obwodnicy, wałkowana, pożyjemy, zobaczymy. W tym nie ma nic czego by nie napisał któryś z kontrkandydatów.
2.Monitoring osiedli mieszkaniowych oraz dróg. Strefa monitoringu się poszerza, coraz więcej miejsc jest nadzorowanych, i bardzo dobrze. Chwali się kandydatowi, że pamięta.
3.Budowa hali sportowej oraz białego orlika przy hali lodowej. Przypominam, że Biały Orlik w Oświęcimiu już jest, a co do hali sportowej... to są ogromne inwestycje, na które trzeba pozyskać pieniądze nie zapominając o tym, że jest już zaklepana część funduszy na remonty istniejących obiektów. 
4.A i jeszcze zamrożenie podatków osobom fizycznym i obniżenie opłat za wywóz śmieci. STOP, czegoś nie rozumiem, jakich podatków? Jeżeli od nieruchomości to z czego kasa do budżetu miasta, jeżeli ogólnie podatków, to gratuluję śmiałości i dalekosiężnych planów. Wywóz śmieci, chętnie, ale jeżeli nie wyjdzie jakoś przeżyję płacenie dziewięciu złotych od osoby na miesiąc. 
5. Ściągnięcie większej liczby inwestorów, rozwój, kapitał... itd... jak najbardziej.
6.Więcej przedszkoli i żłobków pod zarządem miasta.
7. Zagospodarowanie Bulwarów nad rzeką Sołą, i coś o kładce, nie bardzo rozumiem o jakie przedłużenie chodzi, ale nie mam wyobraźni przestrzennej, muszę iść z obietnicą wyborczą w ręku nad Sołę. Od kilku lat Planty pięknieją, pisałam zresztą o nich w "Wyszedł z domu i nie wrócił". Spaceruję tam, robię mnóstwo zdjęć, część czeka jeszcze na zgranie i wrzucę. Piękne klomby, alejki, ławki, przystrzyżona trawa. W projekcie na przyszłość hotel w miejscu gdzie stała kamienica Haberfeldów, pole namiotowe, plac zabaw dla dzieci, park linowy. Jestem przekonana, że za kilka lat konsekwentnie zmieni się ten kawałek Oświęcimia. Kto będzie firmował te zmiany, zobaczymy.
8.Remonty i odnowa chodników, oczywiście popieram tego nigdy za dużo.
9. Otwarcie terenów po budowę nowych osiedli, domków, mieszkań socjalnych, etc. O tym można długo, papier wszystko przyjmie. Na Stawach buduje się sporo, w innych miejscach też. Jest nawet taki blok, dobra lokalizacja, w którym nadal jest sporo mieszkań do kupienia. Na wszystko są potrzebne pieniądze, ale jak ktoś chce to niech buduje.
10. I ostatni punkt programu, punkt bez którego nawet bym jednego zdania tego tekstu nie napisała. Brzmi on następująco:


Poszukiwanie inwestorów do budowy hospicjum i parkingów wielopoziomowych (pozyskanie na ten cel dofinansowania z UE).
Nie dość, że zestawienie w jednym zdaniu hospicjum i parkingów zgrzyta to jeszcze chciałabym nieśmiało przypomnieć, że w Oświęcimiu od kilku lat funkcjonuje hospicjum.
Lata temu byłam wiceprezesem Towarzystwa Miłośników Ziemi Oświęcimskiej. W czasie któregoś z zebrań były prezydent Oświęcimia Andrzej Telka opowiedział nam o marzeniu Augusta Kowalczyka, by w Oświęcimiu powstał pomnik. Ale nie taki pomnik, na który ludzie będą tylko patrzeć i grymasić, że mógłby być piękniejszy, Augustowi Kowalczykowi chodziło o postawienie pomnika, który służyłby ludziom. I tak Towarzystwo Miłośników Ziemi Oświęcimskiej i Towarzystwo Opieki Nad Oświęcimiem powołało Fundację Pomnik-Hospicjum Miastu Oświęcim. Wmurowanie kamienia węgielnego nastąpiło 27 stycznia 2000 roku. Mam zdjęcia z tamtego momentu. Po wielu latach ciężkiej pracy Pomnik-Hospicjum Miastu Oświęcim powstał. Oczywiście, że pieniądze są cały czas potrzebne, to nowoczesna placówka, której utrzymanie na pewno kosztuje sporo. Do jej powstania dołożyły się fundacje i osoby prywatne z wielu państw. I byłabym zobowiązana, gdyby osoba startująca w wyborach na urząd prezydenta miasta Oświęcimia  miała o tym pojęcie. Chyba że zamierza budować coś nowego...

sobota, 11 października 2014

Cmentarz parafialny w Oświęcimiu

Imiona zakonne sióstr zawsze wprawiają mnie w zachwyt. Są pełne tajemniczości i romantyzmu.
Na cmentarzu parafialnym w Oświęcimiu mają swoje groby siostry serafitki. Poniżej kilka zdjęć.






środa, 8 października 2014

Katarzyna Zyskowska-Ignaciak "Wieczna wiosna"


Mijają dni, miesiące, lata, mija życie. 
Łucja dawno temu zrezygnowała z artystycznych ambicji na rzecz zaspokajania potrzeb męża. Urodziła dwoje dzieci, prowadziła dom, od czasu do czasu udzielała się towarzysko. Wszyscy i wszystko było ważne, tylko nie ona. Aż nadszedł ten dzień, w którym znany jej świat stanął w miejscu, a ona oszołomiona musiała przyjąć do wiadomości, że ma raka. Czytając, wczuwając się w sytuację Łucji, pomyślałam, że każdemu w takiej chwili życzyłabym takiego lekarza jakim jest Leon. Empatycznego, życzliwego, pomocnego. Oswajającego chorobę i uświadamiającego pacjentowi, że przyszedł czas na zmiany. Cokolwiek by się później nie działo świadomość, że nie jest się osamotnionym w chorobie, która już z racji nazwy napawa lękiem to dużo, bardzo dużo. Zwłaszcza w sytuacji gdy mąż, lekarz, znany specjalista zachowuje się tak jakby choroba żony go nie dotyczyła. Zimny egoista nakierowany na własne przyjemności. Mąż, którego Łucja powinna była dawno temu zostawić, ale przecież dzieci...
A dzieci wspaniałe! Syn wprawdzie daleko, studiuje, ale córka blisko. Taka córka to podpora w każdej, nawet najbardziej dramatycznej sytuacji. Córka warta swej matki.
Łucja przechodzi przez pełne cierpienia etapy leczenia i jedyne czego pragnie to wolność i powrót w ukochane góry. Wyjeżdża do chaty w Murzasichlu, byłam i wiem jak tam pięknie, jak inaczej się oddycha wśród zieloności łąk, i w tej chacie zamieszkuje. W momencie gdy wydaje się jej, że już wszystko ma za sobą okazuje się, że jednak nie, coś, ktoś na nią czeka.
"W życiu piękne są tylko chwile",  śpiewał Ryszard Riedel. Tak, ważne tylko byśmy tych naszych chwil nie przeoczyli czekając na coś ważniejszego, wydumanego, a często niewartego złamanego grosza.
Zapach powietrza po burzy, śpiew ptaków o poranku, tęcza między szczytami, rosa na trawie wiosną i pajęczyna utkana jesienią, ukradkowe spojrzenie kogoś kto patrzy tak jak nikt nigdy na nas nie spoglądał...

Przeczytajcie, to jedna z tych historii, które na bardzo długo pozostają w pamięci.

środa, 1 października 2014

Ałbena Grabowska "Stulecie Winnych, ci którzy przeżyli"


Dzisiaj skończyłam czytać Stulecie Winnych" i muszę przyznać, że przy ostatnich stronach miałam wilgotne oczy. Wzruszyłam się i to bardzo, może dlatego, że sposób narracji autorki przypomina mi opowieści snute przez moją Babcię i ciocię Zosię. Mnóstwo szczegółów, które nie nużą, a sprawiają, że opowieść nabiera głębi i wiarygodności. 
Bez epatowania czułostkowością, Ałbena Grabowska wprowadza nas w świat rodziny Winnych mieszkających w Brwinowie pod Warszawą. 
Rodzina to spora i zżyta ze sobą. Babcia Bronia, kobieta o złotym sercu spaja tę familię i dogląda, a gdy potrzeba to i  synów skarci. Taka babcia to prawdziwy skarb.
Ale od początku.
W czerwcu 1914 roku rodzą się bliźniaczki Mania i Ania. W czasie porodu umiera ich mama Kasia, żona Stanisława. To zdarzenie zmienia tryb życia rodziny Winnych. Do syna wprowadzają się rodzice Bronisława i Antoni, są bardzo potrzebni, zwłaszcza, że Stanisław zachowuje się tak jakby nie do końca docierała do niego powaga sytuacji. Ania jest dużo słabsza od Mani, powoli bierze się do życia. Mamka Hela jest niezbędna, ale mocno uciążliwa dla domowników, zwłaszcza dla Andzi, dalekiej krewnej dziewczynek, która zajmuje się domem i gospodarstwem.
Wybucha pierwsza wojna światowa i swym zasięgiem poraża mieszkańców Brwinowa, wielu z nich nie przeżyje, a z tymi którzy powrócą wojna pozostanie na zawsze.
Dziewczynki będą powoli dorastały, rozmiłowane przez babcię Bronię w czytaniu i nauce. Zwłaszcza zdolniejsza  Ania z czasem trafi pod skrzydła Stanisława Lilpopa, w późniejszym czasie teścia Jarosława Iwaszkiewicza. I życie będzie się toczyć, aż do ostatniej strony powieści zatrzymując się na wybuchu drugiej wojny światowej.
Myślę, że w przybliżeniu sylwetek znanych, związanych z Brwinowem i Podkową Leśną osób tkwi dodatkowy urok książki.
Stanisław Lilpop oglądający z małą Anią albumy pełne zdjęć zrobionych na Czarnym Lądzie, dom Iwaszkiewiczów w Stawisku, Tadeusz Wierusz-Kowalski - dyplomata z zapałem meblujący nowy dom i wielu, wielu innych, znanych i mniej znanych.To oni sprawiają, że historia rodziny Winnych umiejscowiona w czasie i przestrzeni toczy się swoim trybem i w żadnym fragmencie nie razi sztucznością, czy przerysowaniem postaci.
Książka, którą trzeba przeczytać, a przy okazji czytania warto pomyśleć także o swoich najbliższych i przy najbliższej okazji porozmawiać o tym co było i już nie wróci, a stanowi o przetrwaniu rodziny. To przeszłość i pamięć o tych którzy odeszli, dla tych którzy przeżyli.