środa, 30 października 2013

Millennium - Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet



Przy drodze wjazdowej na teren Targów Książki w Krakowie było ustawionych kilka dużych namiotów. W środku mnóstwo książek po kilka, kilkanaście i kilkadziesiąt złotych. Przeglądałam wszystko po kolei pełna nadziei, że trafię na perełkę za parę złotych. Ucieszyłam się ujrzawszy pierwszą część Millennium, niestety tylko pierwszą, ale i tak kupiłam i pochłonęłam w ciągu potargowej niedzieli. Ponad 600 stron przykuło mnie do tego stopnia, że nie myślałam o niczym innym jak o książce, nie byłam w stanie przerwać czytania. Lubię szwedzkie kryminały, a do kryminałów z lat siedemdziesiątych mam sentyment. "Człowiek z Saffle", Śmiejący się policjant" czy "Wóz strażacki, który zniknął" - wracam do nich co jakiś czas. I nie tylko do nich. Już dawno temu obiecywałam sobie, że w końcu przeczytam Millenium, ale zawsze coś innego było ważniejsze. Może to i dobrze, wychodzę z założenia, że czasami trzeba poczekać na odpowiedni czas czytania, gdy nic pomiędzy czytelnikiem a tekstem nie zgrzyta. Może po prostu trzeba do danej książki dojrzeć?
Mikael Blomkvist, dziennikarz niepokorny, współwłaściciel pisma Millenium popełnia bolesny w skutkach błąd. Daje się zwieść podanym bardzo wiarygodnie informacjom, staje przed sądem, niczemu nie zaprzecza, nie broni się. Czeka. Po rozprawie, gdy zna już wymiar kary zostaje zaproszony do starszego człowieka, emerytowanego przemysłowca. Dostaje zadanie do wykonania, musi odnaleźć Harriet Vanger, dziewczynę, która zaginęła ponad trzydzieści lat temu. Poszukiwania bardzo go wciągają i z czasem przeradzają się w śledztwo, którego wynik jest potwornym zaskoczeniem, a jednocześnie logiczną konsekwencją zdarzeń. Mikaelowi pomaga Lisbeth Salander - postać tak nietuzinkowa i zaskakująca, że nie wiem czego się spodziewać przy czytaniu następnych części.
Stosunki społeczne, krytyczna wizja niby bogatej i bezproblemowej Szwecji i jej struktur, bolesne odkrywanie przeszłości. Ta powieść to nie bajka dla grzecznych dziewczynek, to samo życie, brutalne, niebezpieczne, egoistyczne i nieprzewidywalne. Niepokojąco prawdziwe.
Jeżeli jeszcze ktoś nie czytał, niech przeczyta, nawet jeżeli zarzeka się, że na kryminał nigdy w życiu nie popatrzył. Patrzeć nie musi, przeczytać powinien.

wtorek, 22 października 2013

Bigos dla Herberta

Bardzo lubię biały ser i gdy jestem gdzieś z dala od Polski to zaczyna się mój stały problem: brak białego sera. Choćby nie wiem jak wystawne śniadanie stało na stole, to ja i tak po najdalej dwóch dniach zacznę poszukiwania w okolicznych sklepach. Niestety z białym serem, takim jak nasz, w wielu krajach krucho, więc przeżywam jak stonka wykopki i z lekka złorzecząc jem co dają.
Nie wiem czy poczęstunek białym serem jako typowo polskim przysmakiem byłby atrakcyjny dla Duńczyków. Natomiast z całą pewnością pierwszorzędną atrakcję stanowił dla nich gar naszego bigosu.
Zapewne pamiętacie powiązania Alicji i Joanny z Dobroczyńcami. To ich syn Herbert we "Wszystko czerwone" musi, ale to koniecznie, spróbować prawdziwego bigosu. I w końcu próbuje.
Ale najpierw...

Joanna zmęczona wydarzeniami (liczne nieudane morderstwa są mocno wyczerpujące, nawet jak się nie morduje osobiście), udała się do Charlottenlund by spotkać się z koleżanką i oczywiście obstawić gonitwy. O północy, przed domem Alicji uświadomiła sobie, że nie wzięła kluczy do drzwi, a budzić ciemnego domu nie będzie.
 Zauważyła uchylone okno, wlazła, klnąc w żywy kamień zbyt wąską spódnicę i runęła w coś mokrego, oślizłego i lepkiego. Była to farba czerwona, szybkoschnąca, ciężkozmywalna. 
Wszyscy poderwali się na równe nogi, dom pachniał gotującym się bigosem, w chwilę potem pachniał rozpuszczalnikiem, a wokół nadal wszystko było czerwone.
Herbert - prawnik z zawodu, ożeniony z krewną królowej, arystokratką, miał spożywać bigos w mocno zaśmierdłym otoczeniu. By spacyfikować zapachy do całej reszty potraw Zosia dodawała cebulkę - pachnie apetycznie. Na całe szczęście arystokratyczne nosy były zakatarzone i zapachy przebijały się powoli, a bigos smakował upojnie. Na kiszonej kapuście, grzybkach, był rarytasem i sprawił, że Herbert sam z siebie i bez namawiania zaangażował się w spadkowe sprawy Alicji.
Wiadomo, nie ma to jak nasze, swojskie jedzenie :)


Zdjęcie bigosu pobrałam z Wikipedii, takiego w chlebie jeszcze nie jadłam.

środa, 16 października 2013

Środa z książką "Wszystko czerwone"




Po raz kolejny, pewnie nasty czytam "Wszystko czerwone". Dla mnie, tak jak i dla Joanny, alle i red w języku pośrednim między niemieckim a angielskim zawsze znaczyło, że wszystko czerwone. 
Sama Joanna Chmielewska w wywiadach powtarzała, że jest to jedna z jej ulubionych książek. I nie ma się co dziwić. 
To właśnie w tej książce został zamordowany gadatliwy, wiecznie ubzdryngolony Edek.
 To tutaj Paweł otwierał lodówkę i nie patrząc wyjmował z niej co popadnie, na chybił-trafił, a dom Alicji stał się sceną najrozmaitszych, mrożących krew w żyłach zdarzeń. 
To tutaj Kaziu zeżarł pięknie poukładane winogrona specjalnie kupione przez dziewczyny dla Alicji. 
A Paweł maślanymi oczami wpatrywał się w Agnieszkę.
To tutaj...
zawsze ktoś spał na katafalku, a drzwi wiecznie były niedomknięte.
To tutaj padły słowa wypowiedziane przez pana Muldgaarda: "Azali były osoby mrowie a mrowie?" budzące zbiorowy wytrzeszcz oczu i prychnięcia.
Tu pan Muldgaard pytał Pawła  "Czy ta dama to wasza mać?" 
To tutaj Alicję gryzły czerwone mrówki i pojawiał się wściekle przystojny facet w czerwonej koszuli.
To przy okazji Kazia wyszło, że zewłoki nic nie powiedziały, bo nikt tego co mają do powiedzenia nie chciał słuchać.
To tutaj przy Włodzio i Marianne pan Muldgaard odczuwał zadziwienie tym, że: "nader nieordynarny jad spożyły osoby nieżywe".

To tutaj ciocia bliźniaczka lat osiemdziesiąt dziewięć zasnęła z maseczką z truskawek na twarzy i dzięki tej maseczce przeżyła.
 Zawsze stawiałam na naturalne kosmetyki.
Kwiatki też były czerwone, nie wspominając o lampie emitującej czerwone światło.
To tutaj pojawiła się Biała Glista z Bobusiem pod ramię i nie tylko ramię.
To tutaj chroniąc Thorstena  Alicja zszargała opinię Pawła twierdząc, że napluł do słoika z dżemem, który tak lubiła Biała Glista.
To tutaj z usta pana Muldgaarda  padło: "Pan podrapano na głowa i pani Biała Glista, ja takoż proszę, won!"
To jest nie do podrobienia, jedyne i niepowtarzalne, dlatego  kocham "Wszystko czerwone".

A co wy pamiętacie z książek Joanny Chmielewskiej?





sobota, 12 października 2013

Festiwal Literatury Kobiecej w Siedlcach - moje wrażenia

To właśnie w Muzeum Regionalnym  odbywały się ciekawe panele i dyskusje



Sobota już, jak szybko. Dni mi się mylą jak zawsze i jak zawsze usiłuję zrobić więcej niż norma przewiduje. Dopiero dzisiaj doszło do mnie, że tydzień mija od bardzo miłego wydarzenia, a mianowicie Festiwalu Literatury Kobiecej Pióro i Pazur w Siedlcach. 
Gdy dowiedziałam się jakiś czas temu,że mam jechać do Siedlec, to pierwsze co zrobiłam to sprawdziłam lokalizację - było bardzo daleko :( 
Ponad 400 kilometrów, podróż, przesiadki, o nie! Z drugiej strony możliwość spotkania osób, których twarze przewijają mi się na Facebooku, lub tych, których książki czytałam - perspektywa mocno kusząca. Perspektywa przeważyła i w ten sposób podróżując wspólnie z Ewą Bauer, a potem luksusowo - samochodem -  także z Iwonką Grodzką-Górnik, dojechałam do Siedlec. 
Najpierw hotel Arche, przez pomyłkę,ale obsługa bardzo miła, spokojnie i sympatycznie. Potem, już na dwa dni hotel Janusz. Piątek dla mnie ciekawy, w ramach spotkań festiwalowych razem z Saszą Hady odpowiadamy na pytania  zadawane przez Jolantę Świetlikowską. Potem literacki ping-pong - wszystkie obecne na sali pisarki odpowiadają na te same pytania. Odpowiedzi mają być zwięzłe i na temat. Trzeba się sprężać, Ania Fryczkowska pilnuje. 
To był świetny pomysł. Słucham z ciekawością, z takiej krótkiej wypowiedzi można się więcej dowiedzieć o człowieku niż z przydługich mów.
W sobotę pobijanie rekordu świata we wspólnym czytaniu - rekord pobity. Wcześniej uwalnianie książek, zostawiam moją najnowszą "Wyszedł z domu i nie wrócił" . Może trafi do kogoś kogo zainteresuje moje miasto inaczej i ten ktoś przyjedzie, pozwiedza. Chciałabym żeby tak było. 
Potem panele, bardzo interesujące, ale krótkie, czas goni.
Wieczorem Gala, uroczyście, wzruszająco i momentami bardzo zabawnie. 
Na pewno na stronie festiwalu będzie wszystko. 
Nie chciałabym, żeby ta relacja  była tylko takim suchym: wydarzyło się.
Dość ostrożnie podchodzę do ludzi, których nie znam, zachowuję spory dystans. Tego dystansu nie czułam poznając na peronie piątym w Krakowie Ewę Bauer, przegadałyśmy na temat książek, które piszemy i tych, które czytamy całą podróż. A piszemy książki bardzo odmienne, Ewa ze sporym ładunkiem psychologi, ja kryminały z przymrużeniem oka, ale patrzymy na wiele rzeczy bardzo podobnie.
I tyle o sprawach festiwalu, dodam tylko, że nadal podziwiam Mariolę Zaczyńską, to kobieta obdarzona niesamowitą energią, dobrą energią. Nie mam pojęcia jak ona to robi, ale kipi energią, jest wszędzie i wszystko wie. Aż zazdroszczę, ale tak pozytywnie zazdroszczę :)
Jeżeli już dotarłam do jakiegoś miejsca na świecie, to staram się je trochę poznać. W Siedlcach miałam trochę czasu na spacery, zdjęcia poniżej. Pałać Ogińskich i park piękny, bardzo nastrojowo tam. 
Na kawę i naleśniki z jabłkami przysiadłam w Cafe Brama, taka kawiarnio-restauracja w podwórzu. Na zewnątrz ustawione stoliki, przy jednym z nich kilka osób, jeden pan i bodaj cztery panie. Stolik założony zdjęciami, na zdjęciach poustawiane aparaty fotograficzne. Państwo ożywiają się na mój widok i od razu pytają: - zrobi nam pani zdjęcia? 
Oczywiście, że zrobię. Przechodzę przyspieszony kurs obsługi pięciu różnych aparatów fotograficznych. Starsi państwo zjechali do Siedlec z całej Polski, czczą dziewięćdziesięciolecie swego liceum. Wspominają: kto z kim tańczył tango,  która z dziewczyn podobała się chłopakom najbardziej, a która w sposób chyba bardzo zmysłowy, zrzucała z siebie ciuszki tańcząc na stole. Poznaję sposób w jaki  stażysta może zniechęcić wysyłające go na zakupy starsze panie z biura. Pomysł przedni. Słucham zachłannie i myślę, że wykorzystam, w którejś z książek. 
To własnie jest moja festiwalowa wartość dodana. Bo wartość podstawowa to rozmowy o książkach, powroty do Anny Kareniny, Dostojewskiego, Prusa i Mickiewicza. Ta szkolna jakże często znienawidzona klasyka, tak przez pisarki, z którymi rozmawiałam ukochana. Bo no cóż, pisarki piszą i czytają, czytają i piszą bardzo różne, ale na pewno bardzo ciekawe książki.
I mam tylko jedno pytanie: kiedy ja te książki ( chociażby tylko nominowane i nagrodzone) przeczytam :)
A do Siedlec wrócę.



Przypałacowy park

Muzeum Regionalne, piękna figura Jacka

Przed Muzeum Regionalnym, właśnie zakończyliśmy bicie rekordu w czytaniu na głos


Katedra w Siedlcach - robi wrażenie

Pałac Ogińskich, nastrojowo i romantycznie 

środa, 9 października 2013

Środa z książką - Doktor Muchołapski Fantastyczne przygody w świecie owadów


Gdy przeczytałam kilka fragmentów książki Erazma Majewskiego "Doktor Muchołapski fantastyczne przygody w świecie owadów" to wpadłam jak mucha w pajęczą sieć. Książkę mieć musiałam, tak mnie jej treść zafascynowała. Bo kogóż nie zafascynują przygody Jana Muchołapskiego doktora rzeczywistego Wszechnicy Jagiellońskiej, a przy okazji doktora honoris causa uniwersytetów w Oxfordzie, Heidelbergu i Jenie. Człowieka bez reszty poświęconego pracom badawczym nad światem owadów. Poważnego entomologa, który dla nauki jest gotów dosłownie na wszystko, nawet na pozostawanie w stanie kawalerskim. Bo pomyślmy, która panna chciałaby za męża człowieka, który zapomina o własnym ślubie i czas zarezerwowany na tenże ślub spędza na drzewie tropiąc unikatowy okaz łowika.
 I tak już pozostało, a doktor Muchołapski całe swe życie poświęcił entomologii - nauce o owadach. Gdy przez przypadek trafił do niego list lorda Puckinsa ( list maleńki jak ziarenko piasku), Muchołapski nie czekając ani chwili podążył do Londynu, by lorda - ofiarę własnego ekscentryzmu - natychmiast ratować. Niestety, najpierw z przepastnego kufra trzeba było wydobyć drugą flaszeczkę eliksiru Nureddina. Z flaszeczką eliksiru podążył w Tatry, na łąkę, w przestrzeniach której zaginął zmniejszony do rozmiarów muchy lord Puckins. Doktor Muchołapski nie wahając się wypił kilka kropli eliksiru i także zmniejszył się do rozmiaru ważki. W ten sposób rozpoczął przygodę swojego życia.
Czytam o przygodach doktora Muchołapskiego z zapartym tchem, jednocześnie poszerzając moją bardzo skromną wiedzę z dziedziny entomologii. Zaczynam inaczej patrzeć na muchy, pająki i różnego rodzaju i nieznanej mi nazwy żyjątka. Mają swój świat, swoje zwyczaje i takie jak inne zwierzęta prawo do życia - jakże interesującego, gdy się z uwagą przyjrzeć.
 "Doktor Muchołapski"  to książka, której się nie połyka, jeżeli chcemy z jej czytania wynieść dla siebie choćby minimum wiedzy, poświęćmy jej czas czytając codziennie jeden rozdział. Przyjemność czytania będzie trwała dłużej, a  wiedza pozostanie. To także książka dla całej rodziny, nie od rzeczy byłoby przypomnieć zwyczaje wspólnego czytania, treść książki napisanej piękną polszczyzną zainteresuje tak dziecko jak i jego rodzica, a nawet dziadków. A wspólne czytanie zintegruje rodzinę. 
"Doktor Muchołapski  - Fantastyczne przygody w świecie owadów"  został napisany w 1890 roku i nadal jest świetną, wzbogacającą wiedzę lekturą. 
Książka ta otwiera serię "Małe Zeszyty" przeznaczoną dla młodzieży i została opracowana przez Zeszyty Literackie wspólnie z Wydawnictwem Podpunkt. Ilustrowała Emilka Bojańczyk.
Książka została niezwykle starannie wydana. Twarda, solidna okładka przywodząca na myśl książki przedwojenne lub podręczniki, z których niejedno pokolenie miało korzystać i kremowy, wysokogatunkowy papier sprawiają, że już samo przeglądanie książki (piękne ilustracje) staje się przyjemnością. 
Wprawdzie do Mikołaja i do Świąt pozostało jeszcze trochę czasu, ale jeżeli ktoś już zastanawia się nad prezentem, który ucieszy całą rodzinę, to polecam "Doktora Muchołapskiego". 
A do przygód sławnego entomologa, którym lata temu zachwycał się Czesław Miłosz, jeszcze tutaj powrócę. Są fascynujące.
Dla tych, którzy chcieliby poznać Doktora Muchołapskiego podaję stronę :https://www.facebook.com/doktor.mucholapski?fref=ts

wtorek, 8 października 2013

Joanna już tutaj nie mieszka

Wiadomość o śmierci pani Joanny Chmielewskiej przyjęłam z niedowierzaniem, tak jak głupi żart nieusprawiedliwiony datą pierwszy kwietnia. Niestety to była prawda, bardzo smutna prawda dla wielbicieli Jej talentu, dla ludzi zakochanych w Jej książkach. Pamiętam jak kilka lat temu umarła Alicja, czułam się tak jakbym straciła kogoś bliskiego, bo Alicja była autorytetem w kwestiach ogrodowych, na przykład. I tak dyskutując w domu czy wysadzać cebulki, czy nie, powoływałam się na przykład Alicji, która cebulek nie wysadzała. Miała ich, bagatela, w swym ogrodzie trzy tysiące. 
Każdy gorszy, zły, albo i tragiczny dzień ratowałam lekturą książek pani Joanny. Skoro Lesio jakoś poradził sobie z problemami i księgową Matyldą, to i ja jakoś wybrnę z kłopotów. Skoro poradziła sobie pani Joanna, to cóż, kobiety muszą sobie radzić. I smutno mi i żal bardzo, że już nigdy nie będę czekała z niecierpliwością na nową Chmielewską. Ale jeszcze nie raz posłucham i przeczytam wywiady z Nią - pełne ciepła, energii i tej stawiającej na nogi ironii. 
Nie wiem ile razy jeszcze przeczytam "Lesia", "Całe zdanie Nieboszczyka", "Romans wszechczasów", "Boczne drogi", "Depozyt", i wiele, wiele innych. Nie sposób wymienić wszystkie, wszak jest ich ponad sześćdziesiąt. Ale wiem, że zawsze będą ze mną.