poniedziałek, 30 sierpnia 2021

"Zabójcze Ajlawju" poznajcie Adę, czyli druga zanęta do czytania



 Darling! Co ty tak mizernie wyglądasz? Dużo gorzej niż na Skypie! – wykrzyknęła ekspresyjnie Adrianna na powitanie córki. 

– Nie przypuszczałam, że jest tak kiepsko, kochana, moja dziecinka… moja love… – rozczuliła

się, jakby Justyna miała trzy lata, a nie grubo ponad trzydzieści.

Kochana dziecinka siłą woli powstrzymała się, żeby nie zrewanżować się mamusi jakąś złośliwością, ale w sumie nie bardzo miała do czego się przyczepić. Adrianna jak zawsze wyglądała prima sort i nikt nie przypuszczałby, że ma tak wiekową córkę. Wprawdzie post od makijażu służył Justynie, ale przy opalonej, dyskretnie umalowanej matce sprawiała wrażenie mniejszej i mizerniejszej.

Adrianna była postawną kobietą, na wysokich obcasach mierzyła metr siedemdziesiąt osiem i nie zrażała ją niewygoda szpilek. Francuski manicure, platynowa obrączka i takież kolczyki siejące szmaragdowy blask podkreślały jej urodę, której ton nadawały bujne loki w kolorze ognistej miedzi.

Te loki były dla Justyny zaskoczeniem, jeszcze niedawno widziała Adę w czarnej fryzurce na pazia, ale metamorfozy matki już widziała. Poza tym Adrianna w ten sposób zarabiała na życie – prowadziła w Toronto studio wizażu i zajmowała się szeroko pojętym doradztwem w zakresie stylizacji ubioru.

Ona sama była najlepszą wizytówką swojej firmy, a klientki waliły do niej drzwiami i oknami.

Teraz ta wizytówka stała przed Justyną i jak zawsze ją krytykowała. No niedoczekanie, pomyślała Justyna, z narastającą złością wypakowując z samochodu, przyjemnego dla oka nissana juke’a, kolejne walizy z bagażami. Wydawało się, że nie ma im końca.

– Czekaj, czekaj, te bierzemy najpierw! – Adrianna, stojąca do tej pory przy samochodzie i beztrosko przypatrująca się wysiłkom córki, zareagowała nadspodziewanie energicznie, wyrywając z rąk zaskoczonej Justyny zgrabny tobołek opatrzony marką światowej klasy projektanta. Matka nigdy

nie schodziła poniżej pewnego poziomu i prawie cały zestaw bagaży stanowiły wytrzymałe walizki Samsonite.

– Dobrze, to weź ją i zanieś na górę i zejdź po następne – poprosiła zmachana Justyna. Naliczyła cztery duże walizki i dwie mniejsze. Oprócz tego tobołek, który stanowił chyba bagaż podręczny. – Ileś ty zabuliła za nadbagaż i kto ci to przyjął? Przecież chyba są jakieś ograniczenia? – jęknęła, uginając się pod ciężarem czerwonej walizki, która była na pewno wypakowana cegłami. Po chwili spostrzegła, że mówi do pleców Adrianny żwawo wspinającej się po dębowych schodach prowadzących na piętro zabytkowej kamienicy.

Szczęście, że nigdy nie zdecydowali się na sprzedaż tego mieszkania. Dla Justyny miało wartość nie tylko materialną, ale także sentymentalną. Należało do rodziców Adrianny i gdy matka Justyny wyszła za mąż, młodzi przytulili się w mieszkaniu na Starym Rynku. A Justyna do tej pory pamiętała zabawy z dziadkiem Florkiem i wystawne obiady gotowane przez babcię Hannę. Przy dziadkach mama zawsze była łagodniejsza, weselsza, szybciej opanowywała targające nią emocje i zmienny temperament. Justyna pamiętała łagodne babcine: – Córuś, znowu cię nosi. I przepraszający uśmiech mamy. To był dobry czas dla całej rodziny.

– Wyjeżdżasz? – znajomy głos wyrwał ją z zamyślenia.

Justyna szarpnęła walizkę i wywlokła ją z bagażnika.

– Nie, wręcz przeciwnie, Adrianna przyjechała – udzieliła odpowiedzi automatycznie. Puściła rączkę walizki, wyprostowała się i niecierpliwym ruchem odgarnęła włosy z czoła. Stał przed nią pocztowy informatyk Rafał. Justyna gorączkowo zastanawiała się, jak właściwie on się nazywa. Bo podpis pod zdjęciem nie ujawniał jego nazwiska. Zazwyczaj milczący, pochłonięty informatycznymi problemami, nie za bardzo zwracał uwagę na otoczenie i współpracowników, od których uważał się za ważniejszego. Teraz stał z rękami w kieszeniach i z lekko drwiącym uśmieszkiem przyglądał się Justynie, która czuła, że zbliżają się kłopoty. A w zasadzie nie tyle czuła, co słyszała, regularny stukot pantofli matki.

O dżizas, trzeba pogonić chłopa, zanim Ada się zmaterializuje!

– Słuchaj, jak nie masz do mnie sprawy, to sorry, ale jestem zajęta – powiedziała szorstko i schyliła się, żeby podnieść koszmarną walizę.

Nie zdążyła, bo Rafał był szybszy, schylił się i dźwignął, wydawałoby się bez wysiłku, ten przynajmniej dwudziestokilogramowy ciężar.

– Ach, jak miło! Prawdziwy dżentelmen! Jakoś inaczej wygląda pan w rzeczywistości – zaszczebiotała Adrianna, chuchając dżinem z tonikiem. 

Justyna kupiła ulubiony alkohol Ady, wiedząc, że bez drinkowania się nie obejdzie.

 – Ale to słodkie, że pomaga pan mojej Justysi. Ada jestem. – Kobieta, nie zastanawiając się, wyciągnęła w kierunku zdumionego Rafała wypielęgnowaną dłoń.

– Postaw walizkę na chodniku, bo się przedźwigniesz – syknęła do niego wściekła Justyna, jednocześnie wyszczerzając zęby w kierunku matki.

– Pozwól, mamo, że ci przedstawię, mój kolega z pracy, Rafał. Właśnie tędy przechodził, przez przypadek, ale już się żegna, bo ma dużo zajęć. Prawda? – Uśmiechnęła się zimno do zdezorientowanego informatyka.

– A… nie wiedziałam, że tak się to teraz nazywa – zaświergotała Adrianna, mierząc córkę badawczym spojrzeniem. Chłopak był jak malowanie, w ogóle niepodobny do tego… jak mu było… Ada gorączkowo usiłowała sobie przypomnieć imię narzeczonego córki. Wprawdzie wtedy Justyna też nazywała go kolegą, ale Ada z własnego doświadczenia wiedziała, że z mężczyznami trzeba postępować ostrożnie. A nuż któryś nie wytrzyma presji i się zrazi… Na razie zaprezentowała uśmiech patentowej idiotki i słodko poprosiła: – Skoro już pan tutaj nam towarzyszy, to na pewno pomoże nam pan wnieść walizki. Cóż to dla takiego mężczyzny… – Obrzuciła go spojrzeniem pełnym uznania.

Justyna stojąca za plecami matki przewróciła oczami. 

Adrianna od ich ostatniego spotkania nic a nic się nie zmieniła.

Mężczyzna, połechtany komplementem, schylił się po walizę i napinając muskuły, jeszcze raz ją podniósł, po czym wspierany świergotem Adrianny i posapywaniem Justyny, która targała mniejszy sakwojaż, wniósł bagaż na piętro.

Już dawno zamierzał pogadać z Justyną na osobności, ale ciągle coś przeszkadzało. Teraz byłby głupi, gdyby nie skorzystał z okazji. Z tej jej matki była niezła laska, wprawdzie już nie pierwszej młodości, ale gdyby nie wiedział przez przypadek, ile Justyna ma lat, to uwierzyłby, że stoi przed nim jej tylko nieco starsza siostra. Z tego, co zrozumiał, wynikało, że przyjechała przed chwilą i za jakiś czas wyjedzie. Nie wypadało inaczej, nie mógł zawieść tak interesującej kobiety. Musiał zebrać wszystkie siły, żeby zrobić wrażenie sprawniejszego i silniejszego niż w rzeczywistości. Zwłaszcza że te walizy ważyły tonę. Jak ta kobieta przytargała je z lotniska?

W efekcie Rafał wniósł większość bagażu. Pozostałe eleganckie toboły przyniosła Justyna, klnąc w duchu na własną  matkę.

* * *




wtorek, 24 sierpnia 2021

Z życia wzięte, czyli moja nauka jazdy maluchem ;)

 Z życia wzięte

W sobotę zafundowałam sobie powrót do przeszłości.

Od tygodnia wybierałam się do Dobromira, to mój ulubiony sklep z farbami, tapetami i wszystkim co potrzebne do umajenia wnętrz, a najpierw ich wyremontowania. Potrzebna mi była puszka białej farby, porządnej. Padło na sobotę, bo skoro znalazłam się po drugiej stronie Soły, to już nic tylko przed siebie. I trafiłam na ulicę Prusa Bolesława, gdzie kiedyś pracowałam.

Ale nie tylko.

To tutaj stawiałam pierwsze kroki ucząc się jazdy samochodem. Było to lata temu, ale gdy spojrzałam przypomniałam sobie pierwsze jazdy, rozklekotanego malucha, który zachowywał się tak jakby miał się za chwilę rozpaść.

Przypomniałam sobie mój pierwszy wyjazd na drogę. Pan Stasiu, mój drugi instruktor, zarządził spotkanie przy siostrach serafitkach, no to przyszłam. Stał, czekał, oparty o karoserię też malucha, tylko w lepszym stanie niż ten pierwszy.

Zmierzył mnie spojrzeniem, ale głos mu nawet nie drgnął, gdy pytał:

- Pani zamierza prowadzić w tych butach?

Spojrzałam na moje ulubione białe sandałki na obcasach 7 centymetrów, potem na samochód i potwierdziłam. Jakoś głupio się było przyznać, że i owszem, byłam świadoma, że kiedyś trzeba będzie wyjechać na drogę, ale że już? Teraz? Natychmiast?

Jazdy na placu uczyłam się zimową porą w butach nieco topornych i nikt mi uwag nie czynił.

Pan Stasiu był prawdziwym aniołem, miał do mnie kolosalną cierpliwość i nauczył mnie zasad obowiązujących w ruchu. Nigdy nie spowodowałam wypadku. Ale co ciekawe, doświadczenia z jazdą w butach na obcasie spowodowały, że nigdy nie zmieniałam butów w samochodzie i ani obcasy, ani platformy nie przeszkadzały mi w prowadzeniu.

A balerinek nigdy nie lubiłam,


poniedziałek, 23 sierpnia 2021

"Zabójcze ajlawju" Iwona Mejza i Alina Polak-Woźniak - zanęta numer dwa czyli fragment spisu postaci :)

 Dzień dobry

🙂

Jak to ładnie mówią: nowy tydzień, nowe możliwości i kolejna zanęta do kupienia i przeczytania "Zabójczego ajlawju". Tym razem zestawienie postaci występujących w książce(nie w całości żeby pobudzić ciekawość). Bardzo lubię taki zabieg i zawsze czytam od deski do deski, a czasem też wracam do tych krótkich prezentacji w czasie czytania. Przeczytaliście? Zaciekawieni jaką rolę odegra niezastąpiony Zyzio? Kim jest dziadek Nowakowski? I za jaki unikalny eksponat January Stefański sprzedałby własną babcię, a nawet dziadka? Zapraszamy do Zatońska, moc wrażeń gwarantowana.






niedziela, 22 sierpnia 2021

"Zabójcze ajlawju" Iwona Mejza i Alina Polak-Woźniak pierwszy fragment powieści



"W obszernym, pozbawionym okien pomieszczeniu panował chłód, a odór stęchlizny wdzierał się Irminie do nosa, zabierając resztki tlenu. Była wykończona. Już wolałaby kamienie tłuc, niż pracować na tej poczcie. Przynajmniej w takim kamieniołomie miałaby czym oddychać. 

Pożałowała chęci, z jaką podjęła się niewdzięcznej pracy sortowania dokumentów zalegających piwnicę. A wydawało jej się, że zyskuje godziny spokoju i czas do namysłu. Nic z tego… 

Głowa bolała ją tak, że o myśleniu nie było mowy.

Zadanie miała proste – przejrzeć papiery, sprawdzić, co w nich jest, spisać i przekazać dalej, a oni niech sobie z tym robią, co chcą. Jeżeli natknie się na kwity starsze niż pięćdziesiąt lat, może je przeznaczyć do przemiału bez pytania.

Sęk w tym, że papier chłonął wilgoć, dojrzenie daty na zamazanych świstkach graniczyło z cudem, a Irmina nie chciała podejmować pochopnych decyzji.

Już kilka takich podjęła i teraz żałowała.

Dłońmi zabezpieczonymi nitrylowymi rękawiczkami w miłym dla oczu odcieniu lila sięgała po kolejne tekturowe teczki napęczniałe od wilgoci i brudne od kurzu, pocieszając się myślą, że jak skończy tę mozolną pracę, to segregacja książek pójdzie jak z płatka. Przypomniała sobie rozmowę z Henrykiem sprzed tygodnia, gdy dowiedziała się o zsyłce do archiwum. Pomyślała, że musi go jeszcze dopytać o kilka szczegółów.

– Mnóstwo staroci, których trzeba by się pozbyć, ale wiesz jak trudno wyrzucić książki. Człowiek ma wyrzuty sumienia, bo zawsze nas, a przynajmniej mnie uczono, że książki się szanuje – stwierdził wtedy Heniu Malinowski, wzdychając ciężko.

Irmina przytaknęła ze zrozumieniem. Była od Henryka sporo młodsza, ale ze szkoły wyniosła szacunek do książek, zwłaszcza, że wcale ich w domu dużo nie było. Ot, tyle co potrzebne do nauki, bo rodzice woleli na co innego wydawać.

– No cóż, skoro na mnie padło, to postaram się jakoś to wszystko ogarnąć i zostawić to, co jeszcze nadaje się do użytku – zadeklarowała. 

– Ale wiesz, jedno nie daje mi spokoju…

Starszy kolega podniósł głowę znad wydrukowanych arkuszy pocztowych zestawień i spojrzał na nią uważnie.

– Pytaj, zawsze o wszystko możesz mnie zapytać. Jeżeli tylko potrafię, to ci pomogę – przyrzekł i brzmiało to bardzo serio.

Więc zapytała i dowiedziała się, że poprzedni naczelnik niepodzielnie kierował Pocztą Główną w Zatońsku przez ponad trzydzieści lat. Że był oryginałem i wielkim miłośnikiem lektury i chciał, by książki były powszechnie dostępne. A poczta to miejsce, które większość mieszkańców odwiedzała często i systematycznie. Wypożyczalnia od początku (czyli od wczesnych lat siedemdziesiątych) cieszyła się dużym powodzeniem. Książki w księgarniach były dostępne, i owszem ale spod lady i po znajomości, a naczelnik Górzyński potrafił załatwić dla swojej wypożyczalni pięć egzemplarzy „Baśni Andersena”, wszystkie tomy „Akademii Pana Kleksa” czy dzieła wchodzące w skład klasyki literatury polskiej i zagranicznej. Oczywiście literatura obowiązkowa na stanie wypożyczalni też była, ale raczej w charakterze ozdoby, eksponatu cieszącego oko odwiedzających pocztę decydentów partyjnych – zaznaczył z naciskiem Heniu i zakończył rozmowę, wracając do pracy.

Dzisiaj uwagę Irminy przyciągnęły charakterystyczne  okładki wczesnych harlequinów i serii książek Agathy Christie. Pamiętała, że jako nastolatka zaczytywała się kryminałami, ale nauki z nich nie wyniosła żadnej. Na tej samej półce ktoś położył kilkanaście niebieskich zeszytów obwiązanych sznurkiem. Widać stanowiły całość. Sięgnęła po nie, ciekawa, co zawierają, i przełożyła na biurko.

Najchętniej zajęłaby się czytaniem, ale poczucie obowiązku zwyciężyło. Od tygodnia Irmina schodziła do podziemi i godzinami w samotności przekładała sterty papierów. Uspokajało ją poczucie, że za drzwiami archiwum toczy się pocztowe życie.

Pierwszy dzień był fatalny, z natury towarzyska, ciężko przeżywała odosobnienie. W podziemiach wiało chłodem, a na dworze wiosna wybuchała pełną parą i Irmina przyszła do pracy ubrana zbyt lekko, w cienką sukienkę w kwiaty i żakiecik reprezentacyjny. Chyba na głowę upadła, żeby się tak ubrać. Nie dość, że było jej zimno, to jeszcze powinna się domyślić, że zołzowata naczelniczka stroju jej nie daruje.

Dziewczyna przypuszczała, że aby spodobać się szefowej, powinna oblec się teraz w wór pokutny umajony ekologiczną biżuterią własnej roboty, a szpilki zamienić na sandałki z rzemyków. Pomysł wart był przemyślenia, bo na niczym tak jej nie zależało jak na spokoju. Skorzystała z nadarzającej się okazji, by zmienić otoczenie i zejść z oczu paru osobom. Na razie z powodzeniem, chociaż wczoraj miała niejasne uczucie, że ktoś ją śledzi. Zatrzymała się kilka razy przy wystawach sklepowych, by zobaczyć reakcję przechodniów, ale nikt, tak

się jej wydawało, nie zwrócił na nią szczególnej uwagi. Młoda i atrakcyjna kobieta, traktująca szybę wystawy jak lustro, nie należy do rzadkości. Widocznie praca w ponurym miejscu, odległym od faktycznych zainteresowań, działała negatywnie na jej psychikę. Powinna jak najszybciej wyjechać z tego grajdołka. Skrzywiła się gorzko, cóż, wypadałoby cały czas pamiętać o zasadzie, że umiesz liczyć, licz na siebie. W tej chwili mogła co najwyżej liczyć na życzliwość Henryka i jakie takie zrozumienie u Justyny, która też miała swoje problemy. Był jeszcze Zyzio, czyli człowiek, który zdecydowanie zyskiwał przy bliższym poznaniu i umiał w odpowiednim momencie udzielić wsparcia. Nie dziwiła się, że jest tak lubiany przez pracowników i klientów poczty.

Reszta poznanych przy okazji osób stanowiła szarą masę, wśród której trafił się rodzynek, mężczyzna zdecydowanie w jej guście. Na pierwszy rzut oka nie miał w sobie tego czegoś, jednak… diabeł tkwi w szczegółach. Nie powinna zwracać na siebie uwagi, ale ach, jak ją kusiło…

Irmina z wyraźną niechęcią przełożyła pełną papierów teczkę do plastikowego kosza i sięgnęła po następną. A cóż to takiego? Pierwszy raz widziała kartki zapisane takim dziwnym pismem. Na pewno z lat przedwojennych. Albo z czasów wojny. Przepisy kulinarne prababci jeszcze w pudach liczone? Listy miłosne czy może raporty szpiegowskie? A może porady kosmetyczne dla starszych pań? A i jeszcze to?! Osłupiała wpatrywała się w zdjęcia przedstawiające wnętrze jakiejś knajpy..."

czwartek, 5 sierpnia 2021

Dzisiaj PREMIERA! "Zabójczego ajlawju" !

 To jest TEN dzień

❗️
Dzień premiery "Zabójczego ajlawju", czyli morderstwa pocztowego📬📯💌
Każdy z nas wie jak wygląda poczta, ale poczta w Zatońsku jest wyjątkowa. Dlaczego❓
O tym przekonajcie się sami 🕵️