wtorek, 24 sierpnia 2021

Z życia wzięte, czyli moja nauka jazdy maluchem ;)

 Z życia wzięte

W sobotę zafundowałam sobie powrót do przeszłości.

Od tygodnia wybierałam się do Dobromira, to mój ulubiony sklep z farbami, tapetami i wszystkim co potrzebne do umajenia wnętrz, a najpierw ich wyremontowania. Potrzebna mi była puszka białej farby, porządnej. Padło na sobotę, bo skoro znalazłam się po drugiej stronie Soły, to już nic tylko przed siebie. I trafiłam na ulicę Prusa Bolesława, gdzie kiedyś pracowałam.

Ale nie tylko.

To tutaj stawiałam pierwsze kroki ucząc się jazdy samochodem. Było to lata temu, ale gdy spojrzałam przypomniałam sobie pierwsze jazdy, rozklekotanego malucha, który zachowywał się tak jakby miał się za chwilę rozpaść.

Przypomniałam sobie mój pierwszy wyjazd na drogę. Pan Stasiu, mój drugi instruktor, zarządził spotkanie przy siostrach serafitkach, no to przyszłam. Stał, czekał, oparty o karoserię też malucha, tylko w lepszym stanie niż ten pierwszy.

Zmierzył mnie spojrzeniem, ale głos mu nawet nie drgnął, gdy pytał:

- Pani zamierza prowadzić w tych butach?

Spojrzałam na moje ulubione białe sandałki na obcasach 7 centymetrów, potem na samochód i potwierdziłam. Jakoś głupio się było przyznać, że i owszem, byłam świadoma, że kiedyś trzeba będzie wyjechać na drogę, ale że już? Teraz? Natychmiast?

Jazdy na placu uczyłam się zimową porą w butach nieco topornych i nikt mi uwag nie czynił.

Pan Stasiu był prawdziwym aniołem, miał do mnie kolosalną cierpliwość i nauczył mnie zasad obowiązujących w ruchu. Nigdy nie spowodowałam wypadku. Ale co ciekawe, doświadczenia z jazdą w butach na obcasie spowodowały, że nigdy nie zmieniałam butów w samochodzie i ani obcasy, ani platformy nie przeszkadzały mi w prowadzeniu.

A balerinek nigdy nie lubiłam,


1 komentarz: