wtorek, 30 kwietnia 2019

"Pewnej zimy nad morzem" Iwona Banach

Pewnej zimy nad morzem wszystko zdarzyć się może. Taka oto rymowanka kołatała mi się w głowie przez ostatnie dni po przeczytaniu najnowszej książki Iwony Banach. 

Bo i rzeczywiście, fabuła pełna jest dziwnych, a nawet niewiarygodnych zdarzeń, które, jak to u Iwony Banach, mają swoje źródła nie tyle w siłach nadprzyrodzonych, ale w umiejętności korzystania ze zdobyczy nauki.
Bo przecież zazwyczaj nasz strach, zdumienie, niepewność, budzą zjawiska, których nie potrafimy sobie wytłumaczyć. Zyskują one miano nadprzyrodzonych, chociaż wcale takimi nie są. 
Wiedza, wiedza to podstawa.

Niestety,  Dziubowej nie przetłumaczy! Ona z tych co wolą wierzyć obcym, najlepiej z innej cywilizacji, albo umiejącym robić wodę z mózgu sprzedawcom wszystkiego niepotrzebnego. 

Ale do rzeczy.

Miasteczko nad morzem, naszym swojskim Bałtykiem. W sezonie zapchane do granic możliwości przez spragnionych morskich wrażeń turystów. Pustoszejące po sezonie. Kiedyś zamieszkane przez samych swoich, z czasem przyjmujące napływowych, zachwyconych urokliwym  spokojem i jajami od wolnobiegających kur. Trudno żyć razem, ale jakoś trzeba. 
Urazy, uprzedzenia, narosłe animozje.
 Nie ma łatwo

Grudzień, świąteczną atmosferę zakłóca przyjazd do pensjonatu "Magiczna Latarnia"grupy kobiet interesujących się okultyzmem. Jedna z nich właśnie wydała książkę o fascynującym tytule "Demoniczny kochanek" i zamierza ją z przytupem promować. Ma jej w tym pomóc grono znajomych z grupy na Facebooku. Znajomych, które znają się w wirtualnej rzeczywistości, a w życiu to już niekoniecznie. 
W takich okolicznościach  bez nieboszczyka, a może nieboszczki się nie obejdzie. 

A jak jest trup to i jest śledztwo, nie ma zmiłuj.

No i jeszcze umarnik w kamienicy u Genowefy Dziubowej. 

Bo wszystko zaczęło się od legendy o umarniku. 

A potem sprawy nabrały rozpędu i niektórzy tak się zaangażowali, że zaczęli świeczki palić na schodach u Dziubowej. Czerwone świeczki w towarzystwie wędzonej szynki i dwóch brytfanek pasztetu...

Majka z Markiem mają się ku sobie, ale co na to mama Majki.

Koty podbijają serca, jak to koty, a lokatorki od Dziubowej robią eksperymenty z trunkami wyskokowymi. 
Tyle o fabule, świat się kręci, jedni żyją, inni trochę mniej i nie ma sekundy na nudę.

Zwłaszcza, że autorka  kreśląc bardzo wyraziste postaci, nawet nieco przerysowane, nie oszczędza nikogo. I jak już się uśmiejemy do łez, to przyjdzie czas na refleksję. Niekoniecznie wesołą. 

Iwona Banach ma talent do  tworzenia charakterystycznych, bardzo wyrazistych, zapadających w pamięć  postaci. Humor sytuacyjny i humor słowny(zwariowane dialogi) to jej znak firmowy i gwarantuję, że czytelnicy sięgający po "Pewnej zimy nad morzem" nie będą mogli oderwać się od pełnej zwrotów akcji, a chusteczki higieniczne - koniecznie pod ręką, będą mokre od śmiechowych łez. 
A i jeszcze, ciutkę żałuję, że tytuł roboczy "Umarnik" został zastąpiony przez "Pewnej zimy nad morzem", ale z kolei "Umarnik" nie współgrałby z okładką zaprojektowaną przez Piotra Skrzypczaka. A okładka wpada w oko. 
Tak to jest, że nie da się mieć w życiu wszystkiego, zwłaszcza, że umarnik to...

Oczywiście nie zdradzę. 

Iwona Banach "Pewnej zimy nad morzem"
stron 320
Wydawnictwo Lucky



poniedziałek, 22 kwietnia 2019

"Cynamon, chłopaki i ja - podwójne życie Victorii King " Dagmar Bach

Bardzo przyjemnie mi się tę książkę czytało. Od dawna nie jestem młodzieżą, ale coś  tam z okresu dorastania i dojrzewania pamiętam, więc momentami czułam się tak jakbym na chwilę wróciła do przeszłości. Bo w sumie Dagmar Bach pisze o sprawach uniwersalnych i znanych każdemu człowiekowi: szkole, dorastaniu, pierwszej miłości, kłopotach z nawiązaniem przyjaznych kontaktów z rówieśnikami i nie mniej istotnych kłopotach rodzinnych. 

Dlatego zaczniemy od rodziny Victorii King, w swoim zwyczajnym życiu zwanej Vicky. Rodzice Vicky rozstali się dawno temu, a powód rozstania pozostaje tajemnicą, mama dziewczyny prowadzi przytulny pensjonat urządzony w angielskim stylu, a dziadkowie cieszący się urokami życia na emeryturze są nieprzewidywalni. Tak samo jak ciocia, prowadząca sklepik z różnościami i zajmująca się wynalazkami. Ale w sumie całkiem sympatyczna z nich rodzina. Co nie znaczy, że nudna. 

Victoria uczy się w Gimnazjum św. Anny, szkole prywatnej, i radzi sobie nieźle. Podkochuje się w chłopaku, uzdolnionym informatyku, ale oprócz niego ma w swoim zasięgu całkiem miłe towarzystwo. 

Do tej pory wszystko normalnie, prawda?

Zapomniałam wspomnieć, że Victoria od czasu do czasu znika. Hasłem do zniknięcia jest pojawienie się woni cynamonu. Vicky przemieszcza się nawet nie w czasie, bardziej w przestrzeni równoległej i wskakuje na miejsce Tori - pewnej złośliwej zołzy, która sporo namiesza w życiu Vicky.
Ale są takie sytuacje, że jednak Vicky wolałaby być na swoim miejscu.
Tori również.
Dwie dziewczyny, dwa podobne kręgi towarzyskie, ale inne w nich układy i niebanalna możliwość przyjrzenia się sobie z zewnątrz, zrozumienia zachowań niezrozumiałych, akceptacja pewnej inności. I oczywiście masa zabawnych sytuacji.
 "Cynamon, chłopaki i ja" to pierwsza część serii i naprawdę jestem bardzo ciekawa jak rozwinie się fabuła i co wyniknie z przenikania się owianych cynamonowym aromatem światów. 


Książka jak zawsze w Wydawnictwie Media Rodzina wydana niezwykle starannie, z dbałością o szczegóły.

"Cynamon, chłopaki i ja - podwójne życie Victorii King" Dagmar Bach
Tłumaczyła Anna Urban
Wydawnictwo Media Rodzina
Stron 318

czwartek, 11 kwietnia 2019

"Wielki Szu" Jan Purzycki

Dyskretny urok półświatka

Film był kapitalny, oglądałam z zapartym tchem i do tej pory pamiętam wrażenie jakie wywarł na mnie Jan Nowicki, tak wiarygodnie grający wypalonego, starającego się wejść na drogę cnoty szulera, zwanego Wielkim Szu. Także w tym filmie, mignęła, jakże efektownie, za zasłoną przejrzystą, naga Grażyna Szapołowska.

Po latach trafiłam na książkę "Wielki Szu" napisaną, tak jak i scenariusz, przez Jana Purzyckiego. Książkę wciągającą od pierwszego zdania i trzymającą w napięciu aż do samego końca, co wcale nie jest łatwe, ponieważ doskonale pamiętam jak się próba życia zgodnego z normami etycznymi skończyła.

Ale od początku.

 Piotr Grynicz - Wielki Szu, bywalec luksusowych hoteli, człowiek zamożny i światowy, miał pecha, trafił do więzienia. Nie wiadomo za co, wiadomo, że na długie tysiąc osiemset dwadzieścia dni. Nawrócony na życie bez kart, bez szulerki, uczciwe, pociągiem jechał do dawno nie widzianej żony, kobiety pięknej i zaradnej. Niestety, życie płata smutne niespodzianki, żona, uczciwie, podzieliła majątek na pół, ale nie chciała już wspólnego życia. I tak zaczęła się równia pochyła, bo nic nie szło już teraz zgodnie z jego oczekiwaniami. Wziął pieniądze, chciał kupić dom, trafił do małej miejscowości  Lutyń. Na drodze do szczęścia i zakupu domu, jakże szkaradnego w opisie, stanął mu  małomiasteczkowy bogacz, człowiek trzęsący miasteczkiem, niejaki Mikun. 

Czytając, myślałam, że nieważne czy duże, czy małe, każde miasto i miasteczko miało i ma szytego na swoją miarę Mikuna, człowieka, który może wszystko, a może mu się tylko tak wydaje. Grynicz nie kupił domu ale wygrał,pieniądze, bo zagrał, właśnie z Mikunem i niejako bezwiednie zaczął kształcić następcę, młodego wilczka, taksówkarza mieszkającego w Lutyniu, Jurka Gamblerskiego.
I to był początek końca Wielkiego Szu.


Polska  Wielkiego Szu, końcówka lat siedemdziesiątych, luksusowe hotele, luksusowe życie hotelowe, bez zmartwień, leniwe, gra o wielkie stawki, piękne kobiety, które uwielbiają luksus, luksusowe prostytutki takie jak Jolka,dziwka luksusowa, która od pewnego czasu, staczając się w dół, żyła tylko zemstą. Spotkanie z Szu było dla niej jak zrządzenie losu, dar, którego żal by było nie wziąć. Wzięła i nie pożałowała bo zemsta smakuje najbardziej gdy się nieco odleży.


"Wielki Szu" oprócz interesującej akcji, walorów poznawczych dla karcianych laików, dokładne tłumaczenie co to kobyłka a co marycha, ma jeszcze jedną zaletę, błyskotliwe dialogi. 

Że zacytuję jeden z nich:
"- Słuchaj, dlaczego ty w właściwie, będąc taką inteligentną dziewczyną, zostałaś... - zawiesił głos szukając odpowiedniego słowa.
- Kurwą, chciałeś powiedzieć - dopowiedziała bez zażenowania. Potem uśmiechnęła się swobodnie. - Daj spokój wujaszku. Mogłabym równie dobrze ciebie zapytać, dlaczego będąc takim inteligentnym mężczyzną zostałeś... - również zawiesiła głos naśladując go.
- Oszustem! - wykrzyknął z zadowoleniem.
- Masz rację. Głupie pytanie. "Niech się nazywają złodziejami, byle tylko nie kradli" - wstał i ruszył w stronę samochodu. To zdanie przypadło jej do gustu. Uśmiechając się do swoich myśli zapytała :  

- Zaraz. Jak to powiedziałeś ?
-To nie ja, to Dostojewski."


Takie to są dialogi, przyjemne do czytania. Gdzie Szu, a gdzie Dostojewski, ale wszystko to jest życie barwne, życie skończone, życie tragiczne.


Czas Wielkiego Szu się skończył, teraz można co najwyżej pograć na targu w trzy karty - wersja dla naiwnych lub iść legalnie do kasyna i tam  też chętnych na wygraną ogolą do skóry z pieniędzy.



 Ileż więcej uroku w przegranej z prawdziwym, zawodowym, prawie jak z amerykańskich westernów, szulerem. Bo szuler to nie tylko ktoś kto wygrywa w karty i zna na to sposoby i triki, szulerka to także sposób na życie zgodne z własnymi, szulerskimi zasadami gry.

N zdjęciu okładka wydania z 2012 roku w Videografie, ze strony Taniej Książki. Mój egzemplarz pierwszego wydania zapadł się pod ziemię. Mam nadzieję, że znajdę. 
Tekst ukazał się w 2010 roku na nieistniejącej już stronie Klubu MOrd. 

niedziela, 7 kwietnia 2019

"Mia i biały lew - nierozłączni przyjaciele" czyli bardzo wzruszająca opowieść

Na podstawie filmu Gilles'a de Maistre
Tekst Prune de Maistre

Wzruszyłam się, bo trudno się nie wzruszyć czytając historię przyjaźni małej dziewczynki i białego lwa. Mia i Charlie, Charlie i Mia - nierozłączni. Niestety do czasu gdy brutalna rzeczywistość w sposób nieubłagany wkroczy w ich unormowane życie. 

Ale zacznijmy od początku.

Dziesięcioletnia Mia mieszka z rodzicami i bratem w Londynie. Chodzi do szkoły, na mecze, ma przyjaciół. Wszystko zmienia się wraz ze śmiercią dziadka dziewczynki. Rodzice decydują się na przeprowadzkę do Republiki Południowej Afryki, aby zająć się prowadzeniem odziedziczonej po dziadku dziewczynki farmy. Farmy, na której hoduje się lwy.

Turyści przyjeżdżają na farmę, zwiedzają, obserwują zachowania lwów, robią zdjęcia. Prawdziwa idylla. 
Tylko niestety idylla nie przynosi pieniędzy i ojciec Mii i Micka zaczyna rozważać powrót do procederu, którym zajmował się jego ojciec i który nadal uważany jest w RPA za dobry biznes. 

Mia powoli przyzwyczaja się do życia na farmie, zwłaszcza, że  zyskuje niezwykłego przyjaciela - to Charlie, białe lwiątko. To właśnie dziewczynka poświęca Charliemu najwięcej czasu, troszczy się o niego, obdarza wielkim przywiązaniem i miłością. Małe lwiątko, z czasem coraz większe i budzące lęk otoczenia odpłaca swojej małej przyjaciółce takimi samymi uczuciami. 

Czy to może się udać?

Czy Mia i Charlie pokonają zło i dotrą tam gdzie powinien zamieszkać biały lew?




Piękna opowieść o przyjaźni i miłości  pozbawionej egoizmu, bo tylko tak kochając, Mia zdecyduje się na długą podróż z Charliem do miejsca, gdzie już zawsze będzie bezpieczny. 

Oglądając film, czytając te piękne i mądre w swoim przekazie książki pamiętajmy, że to iż Mia miała tak wspaniały kontakt z Charliem jest wynikiem nie tylko uczuć, ale także wielkiej, intuicyjnej  pracy. Reagowania na zachowanie małego, ale rosnącego jak na drożdżach lwiątka, braku agresji słownej i agresji w zachowaniu - zwierzęta nie lubią podniesionego głosu, nagłych ruchów, zmian nastrojów. Nie mogą czuć się zdezorientowane zachowaniem najbliższej osoby, ale także innych osób z otoczenia. 


Małe lwiątko to nie zabawka, dorosły lew stanowi realne zagrożenie dla beztrosko podchodzącego jak najbliżej do ogrodzenia w zoo człowieka.

Powyższa uwaga tak na wszelki wypadek, żeby widz rozczulony piękną przyjaźnią małej dziewczynki i lwiątka nie próbował przekroczyć ogrodzeń stawianych w ogrodach zoologicznych dla bezpieczeństwa zwierząt i zwiedzających. 

Relacje ze zwierzętami buduje się latami. Pamiętajmy o tym przygarniając ze schroniska psa czy kota i dajmy im to co mamy najcenniejsze: miłość i zrozumienie. Oprócz pożywienia, dachu nad głową i długich spacerów. 

Książki rzecz jasna polecam. Obie są ciekawe, każda inaczej napisana. "Mia i biały lew - nierozłączni przyjaciele" to raczej relacja z  przebiegu zdarzeń, natomiast "Mia i biały lew - historia niezwykłej przyjaźni" to książka pokazująca szerszy kontekst wydarzeń. Obie ilustrowane zdjęciami pokazującymi piękno Republiki Południowej Afryki, świat dzikich zwierząt i wyjątkową przyrodę. 
Obejrzyjcie, przeczytajcie. Koniecznie. 

"Mia i biały lew - nierozłączni przyjaciele" w tłumaczeniu Barbary Kowalewskiej otrzymałam od Wydawnictwa Media Rodzina. Książka przeznaczona jest dla dzieci od 8 lat, ale myślę, że i dla młodszych jej lektura będzie piękną przygodą. 
"Mia i biały lew - historia niezwykłej przyjaźni" mogłam przeczytać dzięki uprzejmości tłumaczki książki Iwony Banach. Naprawdę warto wybrać się w podróż po dzikich ścieżkach Afryki. Książka przeznaczona jest dla dzieci od 10 lat, ale nie oznacza to, że nie mogą sięgnąć po nią dzieci młodsze i oczywiście wszyscy mający ochotę wejść w klimat niezwykłej przygody.