piątek, 22 listopada 2013

"Duchy, zjawy, upiory" w sam raz na jesienny czas



W zeszłym tygodniu pisałam o "Upiornym narzeczonym", a dzisiaj kontynuuję temat.
 "Duchy, zjawy, upiory", to niewielka książeczka odzyskana z otchłani pudeł zapakowanych po kartonowe czubki, książkami właśnie. W ciągu ostatnich dwóch dni udało mi się rozpakować cztery kartony, część książek zdążyłam już poustawiać na nowych regałach. To znaczy regały są stare, z tak zwanego odzysku, ale w doskonałym stanie, są w stanie utrzymać dowolną ilość książek. Jak to u mnie, przeglądanie, przekładanie, przepakowywanie książek kończy się jednym: wyławiam te, które absolutnie muszę znowu przeczytać. Poukładane na moim biurku wpychają się w kolejkę, wypychają te, które już prawie, prawie brałam do ręki. Jestem w połowie czytania fascynującej "Zbrodni i kawy", naprawdę rewelacja, dlatego wśród "Duchów, zjaw, upiorów" wyłuskałam jedno, moje ukochane opowiadanie, "Upiora z Canterville" Oscara Wilde'a. Mistrzowskie zderzenie amerykańskiego pragmatyzmu z angielską tradycją. Przecież wiadomo, że trzystuletnią plamę krwi najłatwiej zmyć płynem Pinkertona lub zetrzeć pastą Paragona :)
To świetne, jedyne w swoim rodzaju opowiadanie, a na zakończenie, treści nie będę opowiadała, bo żadne streszczenie nie odda jego uroku, wiersz, piękny i mający znaczenie dla przebiegu akcji.

Gdy złotowłosej modły dziewczyny
Odkupią straszne grzesznika winy,
Gdy migdałowe drzewko zmartwiałe
Kwiaty czerwone wyda i białe,
Wtedy powrócą spokojne chwile
I pokój wzejdzie nad Canterville'em.

A poniżej tył okładki i spis treści, wszystko to znakomite opowieści z dreszczykiem.


1. Wilhelm Hauff "Opowieść o statku upiorów"
2. Edward.GE.Bulwer-Lytton "Duchy i ludzie"
3  Friedrich Gerstacker "Germelshausen"
4. Mikołaj Leskow "Zjawa w Zamku Inżynieryjnym"
5. Oscar Wilde "Upiór z Canterville"
6. Herbert. G.Wells "Niewydarzony duch"
7. Stanisław Broszkiewicz "Upiór z Kilmarnock"

czwartek, 14 listopada 2013

"Upiorny narzeczony i inne opowieści z dreszczykiem"

Ostatnio miałam przyjemność udzielić wywiadu Kawiarence Kryminalnej. Marta Matyszczak zadała mi bardzo ciekawe, inspirujące do wyczerpujących odpowiedzi, pytania. Tutaj możecie przeczytać wywiad: http://www.kawiarenkakryminalna.pl/ct-menu-item-2/140-na-jednym-nieboszczyku-się-nie-skończy---wywiad-z-iwoną-mejzą.html
Gdy tak wymieniałam kryminały, które stoją u mnie na półkach, albo leżą w kartonach przypomniałam sobie o jeszcze jednej ciekawostce. Nawet komisarz Ożegalski nie ma tej książki w swoich ( dużo większych niż moje) zbiorach. W książce pisałam,  że komisarz ubolewał nad swoimi brakami w języku angielskim, gdyby znał go biegle to mógłby czytać ulubione książki w oryginale. Komisarz przypomina także osobę Edgara Allana Poe i jego "Zagładę domu Usherów" i wędruje po necie szukając informacji o tym prekursorze noweli kryminalnej, poecie zafascynowanym horrorem.

"Zagłada domu Usherów" to jedno z ośmiu opowiadań zawartych w zbiorze "Upiorny narzeczony i inne opowieści z dreszczykiem". Pozostałe siedem to:

-  "Peter Rugg, zaginiony" - autor William Austin
- "Upiorny narzeczony" - autor Washington Irving
- "Duchy i ludzie" - autor Edward George-Bulwer Earle Lytton
- "Gospoda Pod Dwiema Wiedźmami" - autor Joseph Conrad
- "Miłość i profesor Guildea" - autor Robert Smythe Hickens
- "Żaba" - autor Maurice Renard
- "Warkoczyk" -  A.J.Allan

Lektura jak najbardziej właściwa na listopadowe  wieczory. Nie wiem czy książka była kiedykolwiek wznawiana, ja mam wydanie z 1967 roku, wydawnictwo Iskry.



niedziela, 10 listopada 2013

Planty nad Sołą w listopadzie

Dzisiaj dzień tak piękny, jakby nie listopadowy. Słońce od rana przygrzewa, wiatr zbyt mocno włosów nie rozwiewa. Pogoda doskonała na długi spacer. Cel: Planty nad Sołą, trzeba zobaczyć co się zmieniło, czy dużo ludzi przychodzi.
Idziemy sobie z mamą powoli, spacerowym krokiem, rozmawiamy, mama wspomina kto gdzie mieszkał na Solnej, Klucznikowskiej, a mnie w pamięci majaczy obraz targu rybnego, jeszcze coś tam pamiętam. Te wszystkie wspomnienia akonto nowej książki, pisać zacznę po nowym roku, ale akcja dzieje się jesienią, wiec te krajobrazy w sam raz.
Na Plantach mnóstwo ludzi, dzieci i psy biegają, szaleją ze szczęścia, jest bezpiecznie, jedyny samochód to ten straży miejskiej, patrol sprawdza czy wszystko w porządku.Grupy z kijkami też mijamy, chłopak na rowerze rozwija taką prędkość, że zaczynam się zastanawiać z jakiego materiału ten rower jest skonstruowany. Siłownia pod chmurką  gości zwolenników sportów na świeżym powietrzu. A obok pasie się koń, skubie sobie powoli trawę.
Przystajemy na chwilę, na rzece roi się od kaczek różnych gatunków i łabędzi, podpływają pod kładkę widząc ludzi, łapią co lepsze kąski. Za wysepką dochodzi do bijatyki wśród kaczek, po chwili widzę jak jedna z nich frunie  i dolatuje do następnej wysepki. Hamuje na "piętach" wzburza wodę i rozdzierająco wrzeszczy. Scena kojarzy mi się z nartami wodnymi, nie wiem tylko czy narciarze wodni ( nie mam pojęcia jak się nazywają fachowo)  nie wiem czy też wrzeszczą tak jak kaczki.
Cudny, pełen dobrej energii dzień.
A poniżej zdjęcia z Plant w Oświęcimiu nad rzeką Sołą.















Naprawdę piękny dzień :)

poniedziałek, 4 listopada 2013

Bilans po świętach

Dzisiaj od rana piękna, słoneczna pogoda, wprawdzie zimno, ale jak to ostatnio mówią w telewizji zapowiadając prognozę pogody - rześko. Pracuję przy uchylonym oknie, mózg mi się wietrzy, a wywietrzony mózg bezcenny, do końca listopada powinnam skończyć pisanie książki, a jak dobrze pójdzie, to szybciej. Zza okna dochodzą do mnie sygnały karetki pogotowia i policji, znowu wypadek, mam nadzieję, że nie ze skutkiem śmiertelnym.
Święta trwały 4 dni od 31 października  do 03.listopada i pochłonęły 38 ofiar śmiertelnych, 410 osób zostało rannych, a 1300 osób zostało zatrzymanych za jazdę pod wpływem alkoholu. Przerażające! Z roku na rok to samo, a ludzie nie wyciągają ze statystyk prostych wniosków. 
W czasie tych czterech dni byłam dwa razy na cmentarzu, dla mnie to tak naprawdę żadna różnica i tak co sobotę jestem, by odwiedzić moich bliskich. Przez cały rok sprzątam, zapalam znicze i wspominam, jakoś mieszczę to w zapchanym harmonogramie życia. Mieszczę ponieważ chcę i nie traktuję tych odwiedzin w kategoriach obowiązku i tak zwanego pokazania się. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie każdy ma możliwości, że ludzie pokonują spore odległości by odwiedzić bliskich na cmentarzach, że atmosfera i okazja do spotkania z rodziną. Ale dlaczego tak szybko, na łeb, na szyję, byle się przepchnąć, zaparkować przy samym cmentarzu. Czasami mam wrażenie, że niektórzy najchętniej zaparkowaliby przy samym grobie! I wiem, że zaraz ktoś rzuci argumentem, że ludzie starsi, że trudno im chodzić... ale przecież można przyjechać równie dobrze wtedy, gdy jest mniejszy ruch, w tygodniu. Już nie wspominam o mocno zakrapianych spotkaniach, zawsze się zastanawiam czy rodzina nie widzi, że ten i ów po alkoholu wsiada za kółko? I jeszcze się serdecznie żegnają - w wielu przypadkach na zawsze. A wystarczyłoby zamówić taksówkę, albo przypomnieć proste: " Pijesz - nie jedź, jedziesz nie pij". 
Za tydzień 11 Listopada, też święto. Wprawdzie to święto nie generuje aż tylu wyjazdów, ale na pewno wiele osób korzystając z dodatkowego dnia wolnego i jeszcze niezłej pogody będzie chciało gdzieś wyjechać - by odpocząć. Mam nadzieję, że będą pamiętali, że nieważne jak długo się jedzie, grunt to dojechać - cało i zdrowo.

piątek, 1 listopada 2013

Prababcia Paulina

Rzadko kiedy chodzę na cmentarz pierwszego listopada. Czasami wieczorem, na spacer, gdy liście szeleszczą pod stopami, a różnokolorowe światełka dają wrażenie przytulności i bezpieczeństwa. Zachodzę wtedy do moich bliskich, zapalam świeczki i rozmyślam. 
Nie lubię tych dziennych tłumów, przepychania się, witania pełnym głosem, kordialnych uścisków, męczy mnie to i rozprasza. Najczęściej przychodzę ostatniego października, idziemy z mamą od grobu do grobu, tak jak w tym roku, ze smutkiem, bo tych grobów ciągle przybywa. 
Jutro pójdę znowu, zajrzę jeszcze do cioci, która mnie wychowywała, do kuzyna, który nie żyje od lat - białaczka go zabrała. 
Chciałabym kiedyś pojechać na pewien cmentarz, nie wiem czy jeszcze istnieje, może już zarósł go las. Moja babcia miała cztery lata, gdy straciła mamę.  Prababcia umarła ponoć na zapalenie płuc, w pewien letni gorący dzień lipca 1921 roku. Babcia nigdy nie przestała być półsierotą, tak ten brak Mamy był dla niej dotkliwy i bolesny. Prababcię pochowano na cmentarzyku pod lasem, w Mołduciach, na mogile pradziadek postawił krzyż, szorpaty jak pień drzewa, a tam gdzie sęki wprawił  ametystowe szkiełka, które pięknie odbijały światło. W latach siedemdziesiątych w rodzinne strony pojechały moje ciocie, siostry babci. Wtedy grób jeszcze stał, tylko krzyż był zwalony na ziemię, pokonany pięćdziesięcioma latami zawieruch. Ciocie postawiły go z powrotem. Może jeszcze jest?
Prababcia Paulina była piękną kobietą, pełną uroku i wdzięku. Niewiele mi zdjęć pozostało, ale na każdym jest w tej samej, białej bluzce. I tak myślę, że także w tej bluzce została pochowana.