piątek, 1 listopada 2013

Prababcia Paulina

Rzadko kiedy chodzę na cmentarz pierwszego listopada. Czasami wieczorem, na spacer, gdy liście szeleszczą pod stopami, a różnokolorowe światełka dają wrażenie przytulności i bezpieczeństwa. Zachodzę wtedy do moich bliskich, zapalam świeczki i rozmyślam. 
Nie lubię tych dziennych tłumów, przepychania się, witania pełnym głosem, kordialnych uścisków, męczy mnie to i rozprasza. Najczęściej przychodzę ostatniego października, idziemy z mamą od grobu do grobu, tak jak w tym roku, ze smutkiem, bo tych grobów ciągle przybywa. 
Jutro pójdę znowu, zajrzę jeszcze do cioci, która mnie wychowywała, do kuzyna, który nie żyje od lat - białaczka go zabrała. 
Chciałabym kiedyś pojechać na pewien cmentarz, nie wiem czy jeszcze istnieje, może już zarósł go las. Moja babcia miała cztery lata, gdy straciła mamę.  Prababcia umarła ponoć na zapalenie płuc, w pewien letni gorący dzień lipca 1921 roku. Babcia nigdy nie przestała być półsierotą, tak ten brak Mamy był dla niej dotkliwy i bolesny. Prababcię pochowano na cmentarzyku pod lasem, w Mołduciach, na mogile pradziadek postawił krzyż, szorpaty jak pień drzewa, a tam gdzie sęki wprawił  ametystowe szkiełka, które pięknie odbijały światło. W latach siedemdziesiątych w rodzinne strony pojechały moje ciocie, siostry babci. Wtedy grób jeszcze stał, tylko krzyż był zwalony na ziemię, pokonany pięćdziesięcioma latami zawieruch. Ciocie postawiły go z powrotem. Może jeszcze jest?
Prababcia Paulina była piękną kobietą, pełną uroku i wdzięku. Niewiele mi zdjęć pozostało, ale na każdym jest w tej samej, białej bluzce. I tak myślę, że także w tej bluzce została pochowana.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz