Wiadomość o śmierci pani Joanny Chmielewskiej przyjęłam z niedowierzaniem, tak jak głupi żart nieusprawiedliwiony datą pierwszy kwietnia. Niestety to była prawda, bardzo smutna prawda dla wielbicieli Jej talentu, dla ludzi zakochanych w Jej książkach. Pamiętam jak kilka lat temu umarła Alicja, czułam się tak jakbym straciła kogoś bliskiego, bo Alicja była autorytetem w kwestiach ogrodowych, na przykład. I tak dyskutując w domu czy wysadzać cebulki, czy nie, powoływałam się na przykład Alicji, która cebulek nie wysadzała. Miała ich, bagatela, w swym ogrodzie trzy tysiące.
Każdy gorszy, zły, albo i tragiczny dzień ratowałam lekturą książek pani Joanny. Skoro Lesio jakoś poradził sobie z problemami i księgową Matyldą, to i ja jakoś wybrnę z kłopotów. Skoro poradziła sobie pani Joanna, to cóż, kobiety muszą sobie radzić. I smutno mi i żal bardzo, że już nigdy nie będę czekała z niecierpliwością na nową Chmielewską. Ale jeszcze nie raz posłucham i przeczytam wywiady z Nią - pełne ciepła, energii i tej stawiającej na nogi ironii.
Nie wiem ile razy jeszcze przeczytam "Lesia", "Całe zdanie Nieboszczyka", "Romans wszechczasów", "Boczne drogi", "Depozyt", i wiele, wiele innych. Nie sposób wymienić wszystkie, wszak jest ich ponad sześćdziesiąt. Ale wiem, że zawsze będą ze mną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz