Tradycyjnie jak co roku w październiku dopadło mnie przeziębienie i zamiast grzecznie wymeldować się z mojego organizmu po przepisowych siedmiu dniach, siedzi dalej. Wyliczyłam, że w piątek dobijemy do dwóch tygodni wspólnej egzystencji. Nie powiem żebym się przyzwyczaiła, ale nawet przeziębienie ma swoje zalety. Przez kilka dni nie mogłam mówić, struny głosowe odmawiały posłuszeństwa, co za tym idzie nie mogłam także pracować. Należę do desperatów, którzy pracują w każdych okolicznościach, a tu nagle szlaban :)
Telefony - nie jestem miłośniczką rozmów telefonicznych, ale jak dzwoni to odbieram, tym razem odpuściłam.
Od kilku dni mówię, ale z chrypą - miałabym szanse w chórze gospel, chrypa znakomicie odstrasza wszelkie infocentra - myślą, że rozmawiają z babcią staruszką i wyłączają się po pierwszych moich słowach.
Po licznych porażkach lekowych, nic nie działało sięgnęłam po theraflu, pierwszy raz, za namową pani z apteki. Działa, ale w trochę dziwny sposób, po wypiciu szklanki kwaśnego paskudztwa do godziny staję się dziwnie pobudzona, nagle mam ochotę zrobić wszystko co się da, pranie, prasowanie, mycie okien, palenie w piecu, mycie podłogi - niepotrzebne skreślić. Plany mam wielkie i nic, ani nikt mi nie stanie na drodze. Działa do dwóch godzin, potem kapcanieję i marzę żeby się położyć i usnąć. W przyszłości na czarną godzinę będę trzymała saszetkę w apteczce.
Jesienne dni, całe szczęście, że jeszcze słoneczne skłaniają do lenistwa i korzystania z koca, gorącej czekolady i książki - nawet jeżeli nie koegzystujemy z wirusem :)A na zdjęciu grzyby spod brzózki, rosną sobie pięknie ciesząc oczy - jeden z uroków jesieni.
Zdrowia wszystkim życzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz