czwartek, 2 maja 2013

Porządki w papierach i nie tylko;)

Od rana przelotne burze i mniej przelotne deszcze zadają szyku nad Oświęcimiem. Wszyscy palą, zimno i nieprzyjemnie, a człowiek by się do ciepła przytulił. Zamiast pieca może być kaloryfer. 
Ja jak zawsze, gdy nadchodzą święta w tygodniu zaczynam mylić dni i gubię się wśród rzeczywistości. Może to i dobrze ponieważ postanowiłam zrobić remanent w papierach zalegających w różnych szufladach, kartonach i segregatorach. Jak na razie załadowałam dwa worki sizalowe 25 kg każdy z czasów, gdy kupowałam węgiel na worki. Praca nużąca i niewdzięczna, a ja nie wyrzucam na "czuja" tylko rzeczywiście przeglądam papier po papierku. Znalazłam moje zeszyty z pierwszej klasy, z następnych też i zastanawiam się czy teraźniejsze dzieci rysują szlaczki. Moje szlaczki to zgrzyt mody sprzed czterdziestu lat rysowane pisakami made in China, kredki świecowe - precz:) Zeszyty do geometrii, sama siebie podziwiam za rysowanie tych wszystkich dziwnych figur, które teraz nic mi nie mówią. To samo niestety dotyczy fizyki. Chemia jest mi nieco bliższa, ale tylko dlatego, że nasza wychowawczyni miała dar przekonywania. Dużo bliższa jest mi biologia, też domena naszej Danusi. Z jakim rozrzewnieniem wspominaliśmy naszą klasę na spotkaniu, tym pierwszym przed wielu laty. I rzut dziennikiem od drzwi, i nasze ćwiczenia w rzucaniu do celu czegokolwiek, tudzież aktywne uczestnictwo w pracach ogrodowych - żadna szkoła nie miała tak wybiglowanego ogródka jak nasza. I czy któryś z rodziców zaprotestował? Powiedział, że dziecku krzywda się dzieje, albo, że tipsy drogie, trzeba szanować! Szkołę po remoncie sprzątaliśmy i nikomu nie przyszło do głowy, że jest to wykorzystywanie dzieci. Nam też nie, była okazja urwać się z lekcji formalnie, to korzystaliśmy.  I jakoś wyszliśmy na ludzi ;)
W końcu wzięłam się na odwagę i wyrzucam rachunki, na początek idą te do 2000 roku, nad następnymi muszę się zastanowić. Niby wszystko na bieżąco pozałatwiane, ale... a jak bym tak przez nieuwagę wyrzuciła zaświadczenie o spłacie kredytu sprzed lat i przyszedł do mnie zamaskowany windykator z tych co to podobno odkupują przeterminowane długi, to jak udowodnię, że mam rację a oni się mylą. Chociaż akurat w takim przypadku to nie wiem czy nawet papier by wystarczył, ale trzymam. Podręczniki, także samo sprzed lat... szkoda mówić, teraz dzieci uczą się inaczej i jednak trochę czego innego. Niedawno dowiedziałam się, że uczniowie nie czytają całych lektur tylko od strony do strony, lub rozdziału. Oznacza to w praktyce, że na przykład "Chłopi", to Wiosna jest na tak, a inne pory roku mogą iść się paść. "Dziady" też jakoś dziwnie. Z którejś lektury mają do przeczytania marny fragment, trzydzieści stron. I tak się zastanawiam jak można omawiać książkę nie przeczytawszy jej. Chociaż są tacy co czytają, i nawet im to przyjemność sprawia. 
Jutro dalszy ciąg przeglądania, a na razie w ramach wypoczynku czytam "Prawo krwi" Tess Gerritsen" - świetna książka, recenzja niedługo, oczywiście w serwisie Zbrodnia w Bibliotece:)
A tak nawiasem mówiąc, jak tak tonę w tych papierach, to myślę o bohaterach mojej następnej książki - posłałam ich do policyjnego archiwum i kazałam odgrzebywać stare sprawy, bardzo stare. Teraz się znowu wczuwam, bo te moje papiery też nie pierwszej świeżości i podlatują stęchlizną tudzież grzybkiem mało egzotycznym. Pocieszające jest to, że nie wszystkie.
Miłego świętowania:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz