Styczeń 1945 roku w wyzwolonym mieście, mój Oświęcim sprzed lat. Ta wystawa zdarzyła się jakiś czas temu, ale w sposób nierozerwalny łączy się ze wspomnieniem o moim dziadku.
Niewielka sala, kameralnie, nie przeładowana eksponatami. Zdjęcia budzące wspomnienia, bardziej z opowieści dziadków niż z własnych wrażeń. Przemieszczamy się od gabloty do gabloty z koleżanką i z jej mężem próbując odtworzyć gdzie stały budynki z fotografii, bo kto jeszcze pamięta o starej drukarni w narożnej kamienicy czy sklepie żelaznym. Trochę wspomnień, jakieś stare rachunki. Swoją drogą jak to jest, że rachunek ze sklepu po roku nie nadaje się do odczytania, druk wyblakły jakby go nie było, a rachunek sprzed siedemdziesięciu lat nadal czytelny.
Wzruszył mnie widok ebonitowego telefonu z tarczą, też mam taki, pamiątkę po dziadku, pracowniku telekomunikacji, dla którego to był telefon służbowy zamontowany w 1946 roku.
Oglądając, czytając i wspominając doszliśmy do gabloty z odznaczeniami i różnymi pamiątkowymi drobiazgami. Stała wśród nich raportówka wojskowa, skórzana, w dobrym stanie. Brązowa skóra, wyglansowana w niczym nie przypominała tych skór, z których teraz robione są torby, buty, etc. Była porządna. Teraz rzeczy ze skóry pękają na załomkach, wycierają się i szybko wyglądają brzydko i staro. Rzeczy sprzed lat nadal trzymają fason. Tak oglądając element wyposażenia wojskowego przypomniałam sobie o sandałach mojego dziadka.
Dziadek Józef lubił porządne rzeczy, z dobrych materiałów, dobrze uszyte. Nie taki płaszczyk, na sezon, dwa, czy na dzisiaj modne ubranko. Jak już się coś kupiło, wyłożyło całkiem spore pieniądze, to potem się nosiło, nosiło... czasami aż do znudzenia.
Pamiętam, jak dziadek po przejściu na emeryturę kupił sobie brązowe skórzane sandały, eksportowy Chełmek. Porządna skóra, porządna podeszwa.
Służyły Mu długo nie defasonując się i nie przybierając innych niż brązowa barw.
Gdy w kwietniu 1991 roku dziadek zmarł, było jasne, że w ostatnią drogę pójdzie ubrany w brązowe sandały, szary garnitur i niebieską koszulę - ulubiony letni zestaw, tak żeby czuł się dobrze i swobodnie.
Lata płynęły.
Trzeba było wyremontować grobowiec. Kto miał grób z lastriko to wie co oznacza szorowanie przedświąteczne. Faza wstępna szpachelka i usuwanie narosłego mchu, zawsze żal mi było bo to bardzo ładnie wygląda, taki spatynowany mchem grobowiec, ale cóż było robić, potem nawadnianie, szorowanie i wcieranie różnych past. Dzień z głowy. Postanowiliśmy zrobić remont, ubrać grób w granit i zaoszczędzić ręce.
Przebudowę grobowca nadzorowałam osobiście przychodząc dzień w dzień na cmentarz. Jak już została ściągnięta góra z grobowca panowie mnie zawołali, bo jak ma ta piwnica wyglądać i co dalej. Oczywiście pierwsze co zrobiłam to zajrzałam do wnętrza grobu. Na betonowej posadzce leżała trumna z wklęsłym i trochę nadgryzionym przez czas i wilgoć wiekiem. W środku leżały doczesne szczątki mojego dziadka. Przy trumnie zobaczyłam brązowe sandały, trochę podniszczone, ale w całości.
A więcej o sandałach mojego dziadka w "Wyszedł z domu i nie wrócił".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz