wtorek, 24 grudnia 2013

Życzenia świąteczne

Życzę wszystkim zdrowych i spokojnych Świąt Bożego Narodzenia w gronie rodziny i przyjaciół, radości i humoru przy świątecznym stole oraz samych słonecznych dni 



środa, 18 grudnia 2013

Środa z książką - "Palcie ryż każdego dnia" Marek Hłasko

Mój scaner dzisiaj odmówił posłuszeństwa, a nie mam cierpliwości badać co mu dolega, dlatego dzisiaj cytat z książki,  bez okładki - ta na Lubimy Czytać rozprasza mnie - okładka mojego egzemplarza jest czarno-biała, ascetyczna, nieco toporna, samolot ma żółte skrzydła. Taka jak powinna być. 
"I wtedy Anderson wstał ciężko i podszedł do telewizora włączywszy go; i czekali oboje patrząc na biegnące po ekranie spirale, a potem z ognistych kół i kresek, z morza dźwięków wyłoniła się twarz Boga, wyłaniająca się nad chaosem, który potem zamieniony został w ziemię i na której zapanował chaos przewyższający milionkrotnie, czy też może liczbą, którą znałby tylko Bóg, którego twarz zniknęła już z powrotem w ognistych kręgach, aby niby nie powrócić - twarz pyzatego speakera, który mówił sztywnym, pełnym patosu głosem, podczas gdy żołnierze oblewali benzyną ryż, a kobiety stojące wokół nich płakały i wskazywały na swoje dzieci krzycząc coś w tym swoim ptasim języku, a potem ryż zapłonął, strzelił wysokim i prostym ku niebu, oblewając białym światłem pełne wstydu twarze amerykańskich żołnierzy, stojących z opuszczonymi oczyma i z opuszczonymi karabinami; w milczeniu rozrywanym tylko sykiem płomienia i ostrym, ptasim krzykiem kobiet, a pyzaty speaker mówił: " Dla tych ludzi ryż oznacza pożywienie, a pożywienie dla Wietkongu może oznaczać zwycięstwo".
(str.62,63)
Powieść powstała w latach 1967-1968 w Stanach Zjednoczonych. (...) Liczący 190 stron maszynopis,sporządzony na lichym papierze, zawiera liczne błędy maszynowe. Pewne partie tekstu są prawie nieczytelne wskutek złej jakości taśmy.(...) Redakcja wydawnicza ograniczyła się do poprawienia ortografii i interpunkcji, oraz do ujednolicenia zapisu, tam gdzie zróżnicowanie nie jest znaczące lub gdzie upoważniają do tego sugestie Autora" (...)
Tyle z noty wydawniczej.
Powoli wracam do Hłaski, w jego książkach zaczytywałam się lata temu. Powrót jest pewnym może nie szokiem, ale wytrąceniem z równowagi. Potrzebnym. 

Środa z książką - Klub Ognia Piekielnego


Intrygujący tytuł, nastrojowa okładka, dobre pierwsze wrażenie. To dużo na początek.
Wiktoriański Londyn to specyficzne miejsce akcji, dzielnica Whitechapel tym bardziej. Czas akcji, dwa lata od zakończenia działalności Kuby Rozpruwacza. Ofiara, prostytutka. Kim jest sprawca?
Nadinspektor Thomas Pitt ma twardy orzech do zgryzienia, wszystkie tropy prowadzą do Finlaya Fitz Jamesa, syna bogatego przedsiębiorcy. To jego nazwiskiem jest podpisana odznaka Klubu Ognia Piekielnego. To do niego pasuje opis sprawcy mordującego w wyrafinowany sposób. Nadinspektor z pewną ulgą przyjmuje przyznanie się do winy całkiem innej osoby. 
Dużym zaskoczeniem  dla nadinspektora jest wiadomość o nowym morderstwie. Szczegóły zbrodni pokrywają się. Tylko morderca i osoby prowadzące sprawę były w nie wtajemniczone. Kim jest morderca? Kto należał do Klubu Ognia Piekielnego? Czy Charlotte i Emily zdołają pomóc Thomasowi?
Pieczołowicie nakreślona atmosfera dziewiętnastowiecznego Londynu z jego dzielnicami nędzy i bogactwa, zadufanie w sobie arystokracji  i pogodzenie z losem biedoty. A między tym morderca, który jak zawsze miał swój bardzo osobisty powód by zabijać. Tylko czy było warto?
A książkę warto przeczytać, choćby po to by na chwilę oderwać się od współczesnego świata i jego, jakże czasami miałkich problemów.

sobota, 7 grudnia 2013

Co to za ludzie?

Zazwyczaj nie klnę, ale szlag mnie trafia najjaśniejszy, gdy jakiś zwyrodnialec znowu skatuje zwierzę, przywiąże je w kagańcu do drzewa, wyrzuci z samochodu, powiesi na płocie, bramie... Opowieści o tym co potrafią zrobić tak zwani "ludzie" można mnożyć bez końca. Nie rozumiem co każe im zabijać i jeszcze do tego ze szczególnym okrucieństwem. Czyżby wyżywali się w ten sposób za własne porażki, niepowodzenia, bijąc psa wyobrażali sobie, że biją powiedzmy znienawidzonego kierownika. Nie jest to żadnym usprawiedliwieniem, wręcz przeciwnie. Takie zachowania wskazują na pokłady tłumionej agresji, która w każdej chwili może eksplodować. Dlatego uważam, że wyroki za katowanie zwierząt są nadal niewspółmiernie niskie i zbyt rzadko egzekwowane.
Większość informacji dociera do mnie poprzez facebooka. To dzięki szybkiemu przepływowi informacji jest większa możliwość odnalezienia takiego drania. Można zjednoczyć się tak w poszukiwaniach jak i w pomocy zwierzętom. To właśnie tam działa wiele stron, które zajmują się pomocą takim porzuconym biedom, znajdują im domy, leczą, chuchają i dmuchają by zwierzę doszło do siebie. Są to działania godne szacunku i jak największego poparcia. 
Natomiast ja zastanawiam się jak wygląda u nas wychowanie ludzi, jakie wartości są wpajane, czy naprawdę ciężko zacząć edukację dziecka od nauki, że kota nie chwyta się za ogon, za uszy, że zwierzę to nie zabawka ze sklepu. Rodzina zapatrzona w malca pozwala na wszystko śmiejąc się, że taki zmyślny, a potem zdziwienie, bo przecież nasze dziecko nigdy w życiu by nie skrzywdziło, a przecież już na ich oczach krzywdziło. Z tych dzieci wyrastają skrzywieni psychicznie ludzie, a efekty widać. I tak z pokolenia na pokolenie. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich rodzin, ale dotyczy, niestety.
Idą święta, dlatego apeluję o rozsądek. Nie kupujmy zwierzęcia pod choinkę, jako prezentu, niespodzianki. Oczywiście można adoptować zwierzaka, najlepiej ze schroniska, po wcześniejszym uzgodnieniu i odwiedzinach, zaprzyjaźnieniu się ze zwierzęciem, przemyśleniu za i przeciw. Tak by te święta ale i wiele lat potem były i dla zwierzęcia i dla rodziny piękne i konsolidujące. Nic na hop-siup. Posłużyć się tym co ponoć mamy, czyli rozumem.
Tyle na dzisiaj w sprawie. Napisałam, dalej mnie trafia, Ksawery wieje, a ja mam nadzieję, że nie zabraknie ludzi, którzy chcą i potrafią pomagać zwierzętom.

czwartek, 5 grudnia 2013

Przeczekać wichry

Czekam na Ksawerego.  Niestety boję się burzy, boję się silnego wiatru, takiej zawieruchy, która potrafi wprawić w stan bliski panice. A wieje coraz mocniej. Oczywiście nic to w porównaniu do tego co obejrzałam w telewizji; wywrócone samochody, pozalewane ulice, pozwalane drzewa i słupy telegraficzne. Ludzie ledwo utrzymujący równowagę. I surferzy w Holandii, którzy cieszą się, że wieje. Nie powiem co myślę, oby się im nic złego nie stało. 
W taki czas czuję się wytrącona z równowagi. Wprawdzie staram się robić wszystko po kolei i odhaczać zrealizowane zadania z długiej listy, ale jak tak sobie dmuchnie mocniej, to nawet lista nie pomaga. 
Tak naprawdę powinnam pisać, szybko kończyć książkę, którą lubię pisać, bo jest lekka i zabawna, ale myśli rozedrgane nie pozwalają. Nie chcę brać się za czytanie "Dziewczyny, która igrała z ogniem", to potężny tom, bo wiem, że jak wsiąknę, to nie napiszę nawet jednego własnego zdania. 
Jest pytanie, czego tak naprawdę chcę? 
Spróbuję sobie na nie odpowiedzieć w najbliższym, wolnym terminie. Na razie pozwolę sobie przeczekać te wichry. Niestety nie namiętności.