Siedzę i gapię się w ekran komputera. Trochę czytam. Tu opowiadanie kryminalne, tam wywiad z panią Wałęsową. W domu spokój niesamowity, cisza. Dzisiaj zaspałam, piec wygaszony, zimno. Nie miał mnie kto obudzić. Kubusia przez całe lata z systematycznością i dokładnością szwajcarskich chronometrów budziła mnie wcześnie rano. Wstawałam, gdy zimno, podkładałam do pieca, dawałam jej jeść. Gdy było ciepło jej i Mikuni dawałam jeść, sobie zaparzałam kawę. Czasami kładłam się, żeby jeszcze pospać, gdy pisałam, od razu włączałam laptopa. Dziewczyny po jedzeniu zajmowały się swoimi sprawami, a ja mogłam spokojnie popisać.
Miki wstaje dużo później niż Kuba, jest bardziej rozrywkowa, mniej obowiązkowa. Kubusia miała swoje rytuały i nie odpuszczała. Rano, po śniadaniu wychodziła na pole, nawet teraz gdy było bardzo zimno i spała przez godzinę, czasem dłużej w swoim wiklinowym koszyku, potem jedzenie i spanie w domu.Potem znowu musiała sprawdzić co się dzieje na zewnątrz. Wieczorem zawsze robiła obchód całego domu, musiałyśmy sprawdzić czy wszystko pozamykane, powyłączane. Kot- domownik.
Trudno będzie się przyzwyczaić do jej nieobecności.
Zresztą, ja uważam, a dotyczy to w takim samym stopniu ludzi i zwierząt, że nasi bliscy umierając fizycznie, żyją nadal - w naszej pamięci, w opowieściach, czasami w książkach, które powstają na kanwie losów tak ludzi jak i zwierząt.To tylko kwestia akceptacji braku obecności fizycznej. Tylko i aż, czasami nie do przeskoczenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz