sobota, 29 grudnia 2012

Koniec roku

Do końca roku zostało niewiele czasu. Czy to coś w naszym życiu zmienia? Nie wydaje mi się. Inna data niczego nie zmienia oprócz cyferek.
 Nie jestem zwolenniczką postanowień noworocznych, obietnic i przysiąg składanych pod presją daty. Plany mam, cele do zrealizowania także, ale sformułowałam je sobie dużo wcześniej i staram się je konsekwentnie realizować, wkładając w realizację dużo pracy. 
Nie rzucam palenia, ponieważ nie palę. Palenie papierosów u bardzo wielu osób, przynajmniej w młodości, bierze się z zakazów. Owszem, w okolicach osiemnastki wypaliłam kilka papierosów, ale mi nie smakowały, nikt nawet nie zauważył że paliłam, to zrezygnowałam. Zero przyjemności. 
Alkohol tak samo. Przez lata całe dziadek Józef  pod wieczór miał zwyczaj wypijać kieliszek wina własnej roboty. Czasami kieliszek przywiezionego z Francji przez znajomych koniaku. Ekscesem było sączenie likieru anyżowego otrzymanego przez dziadka w charakterze prezentu.  Piękna, litrowa butelka w niebieskim, tłoczonym złotem opakowaniu. Wiało wielkim światem. Likier anyżowy nadal ma dla mnie smak tamtych wieczorów nieskalanych niepotrzebnym gadaniem. Bo dziadek czasami stawiał drugi kieliszek i pozwalał mi na wypicie lampki wina, czy właśnie likieru anyżkowego. Babcia Tekla sarkała, że nie wypada żeby dziecko rozpijał, a dziadek z typową dla siebie łagodnością uśmiechał się pod równo przystrzyżonym wąsem i mówił: "nie przesadzaj Tecia, to dla zdrowia". 
Dlaczego zebrało mi się na wspominki? Babcia, dziadek, ciotki, wujkowie, a nawet pradziadkowie i prapradziadkowie ich życie, i ich do życia podejście, to dla mnie solidna podstawa. Lubię wiedzieć jak było, lubię wysłuchiwać życiowych historii. Zapisuję je, bo pamięć coraz bardziej ulotna i wybiórcza się robi. Czytam swoje notatki, te sprzed wielu lat i te sprzed kilku miesięcy. Oglądam zdjęcia, szukam, bo wiem, że coś gdzieś miałam, znowu nie mam. Czasami szukam nienazwanych skrawków papieru, na których zapisałam nazwisko panieńskie drugiej prababki ze strony babci Tekli. A może to było imię prapradziadka ze strony ojca? Nie pamiętam. Muszę znaleźć. Jak znajdę to się dowiem.
Są momenty, gdy ludzie których nigdy nie znałam są mi bliżsi niż ci których znam. Od żyjących.
Czytam nadal książkę Pilcha. Popłakałam się nad opowiadaniem "Trup ze złożonymi skrzydłami". Jest piękne, poruszające i wchłaniające. 
Dziadek Pech, babka Pechowa - Zuzanna z Trzmielowskich  primo voto Branna, sekundo voto Pechowa. A ja czasami rozmawiam z ludźmi, którzy nie wiedzą jak ich babcia była z domu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz