środa, 26 grudnia 2012

Środa z książką - Moje pierwsze samobójstwo


Lubię zbiory opowiadań. Mogę, w zależności od ilości czasu, przeczytać jedno, czy dwa opowiadania od deski do deski, nie odrywając się od tekstu, a co za tym idzie, nie zapominając o czym to autor opowiadał. Czytając książki Jerzego Pilcha, pełne dygresji, wątków pobocznych dryfujących w kierunkach tak różnorodnych, a jednocześnie się przecinających, nie silę się na zapamiętanie wszystkiego. Po prostu czytam i smakuję zdania jak najwykwintniejsze danie. 
Z domu można wynieść różne doświadczenia. Często staramy się zapomnieć o tym co przeżyliśmy kiedyś. Machamy ręką lekceważąco awansując we własnym mniemaniu tak wysoko, że ten dom i jego pewna siermiężność rażą i zawstydzają. A przecież doświadczenia wyniesione z dzieciństwa, z młodości i nawet bujnej pierwszej młodości mogą być najlepszym posagiem. Przynajmniej dla pisarza. A już na pewno dla Jerzego Pilcha. 
Wisła, kilkadziesiąt lat do tyłu, porządne, ewangelickie domy i ich zwyczaje. Rodzice, dziadek Pech i babka Pechowa. Ksiądz Kalinowski. Wisła, kilkanaście lat temu. Kiedyś.

Poniżej fragment opowiadania"Moje pierwsze samobójstwo".

(...) Wszystko szło jak po sznurku. Przedstawiłem początkującą piosenkarkę w jaszczurczozielonej sukni jako ambitną dziennikarkę zbierającą materiały  o naszych obyczajach, starzy zrobili dobrą minę, wzięli ją za widmo, machnęli ręką czy co tam jeszcze. Zgromadzonym zborownikom na jej widok zaparło dech w piersiach; ona grzecznie i skromnie ze wszystkimi się witała, pochylała się i dygała, co przy jej dekoltach było z Babilonu rodem, ale na moich współwyznawcach panieńska kindersztuba robi piorunujące wrażenie, nawet jak cyc na wierzchu. Potem moja aktualna miłość z tym i owym zaczęła rozmawiać i, jak mi się zdaje, nawet specjalnie się nie zbłaźniła brakiem merytoryzmu. Usłyszałem wprawdzie, jak pyta siedzącego obok pana Trąbę, czy ewangelicy obchodzą Boże Narodzenie, a jak tak, to kiedy? Ale bez histerii - nie było to jakieś wyjątkowe i specjalnie krwawe faux pas - większość przywożonych przeze mnie rzekomych znawczyń i pasjonatek protestantyzmu zadawała podobne pytania.
Pan Trąba jął jej zresztą odpowiadać z przychylnością, z nadmierną - powiedziałbym - przychylnością. Jął odpowiadać gorliwie, ale chaotycznie, co nie dziwota - widoczny zasięg jej solaryjnej opalenizny nie tylko jemu burzył koncentrację. Nawet ksiądz Kalinowski miał kłopoty z powitalnym słowem Bożym. Pół biedy, że Ojcze nasz mu się nie pomyliło."
To własnie jest literatura piękna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz