Ostatnio coraz częściej przewija się w różnego rodzaju artykułach termin "czytadło". Oczywiście artykuły, czy też internetowe dyskusje dotyczą książek. Zauważyłam, że termin ten ma w dyskusjach dwa odmienne znaczenia: negatywne, lekceważące, wręcz pozbawiające książkę jakichkolwiek wartości i, co mile zaskakuje, pozytywne, ciepłe.
Zastanowiło mnie to i sięgnęłam po pierwsze do Wikipedii gdzie znalazłam następujące określenie:
"czytadło - książka, którą się łatwo i przyjemnie czyta, ale o niewielkiej wartości literackiej". Coś w tym jest. Ja książki dzielę na dobre i złe. Nie ma znaczenia przez kogo i kiedy napisane. Mogę się zaczytać w "Emancypantkach", a odsunąć z grymasem znudzenia promowaną wszędzie nową książkę znakomitości. Piszę ogólnie, ostatnio niczego z nijakim grymasem nie odsuwałam; wręcz przeciwnie, tyle świetnych książek czeka w kolejce do czytania, a ja nie nadążam z czasem.
Jest takie określenie "chała", ono dobrze pasuje do książek, które w żaden sposób nie zaspokajają potrzeb czytelniczych, to znaczy: nie czyta się ich szybko i przyjemnie, nie przenoszą nas w inną rzeczywistość, nie odrywają od garów i zrzędzących bliskich, nie uczą nas niczego nowego, a nawet starego. Nie da się ich czytać. Miałam chyba spore szczęście, bo już od dawna nie miałam w dłoniach takiej książki. Złej książki.
A z drugiej strony będę na moment adwokatem diabła... zdarzyło mi się, że zaczęłam czytać książkę i nie mogłam, coś mi nie grało, wszystko drażniło. Odłożyłam ją na bok, szkoda było czasu na czytanie. Po bodaj dwóch latach przez przypadek wróciłam do niej i byłam zachwycona. To była bardzo dobra książka, tylko należało ją czytać w określonych okolicznościach. Wszystko jest względne.
Pozdrawiam czytających, czasami warto wrócić do porzuconych książek i dać im drugą szansę. Sobie też :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz