Od czasu do czasu przypominam na blogu o książkach, które z różnych względów są ważne. "Ludzie dobrej woli" to: "Księga pamięci mieszkańców ziemi oświęcimskiej niosących pomoc więźniom KL Auschwitz". Pod redakcją Henryka Świebockiego wydana przez Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau Towarzystwo Opieki nad Oświęcimiem. Dla wielu z nas, żyjących w Oświęcimiu, to pozycja ważna i dobrze, że powstała. Ostatnio dość często do niej zaglądam, przypominam sobie nazwiska ludzi i historie z nimi związane. Gdyby nie ryzyko jakie podejmowali ci ludzie wielu więźniów by nie przeżyło.
Nie sposób opowiedzieć taką książkę, a wymienienie nazwisk jednych krzywdziłoby drugich, wszyscy są bardzo zasłużeni i wszyscy narażali życie, dlatego niejako w zamian historia, której nie ma w książce, a zdarzyła się naprawdę.
Mój pradziadek Jan Matyja z zawodu był murarzem. Przed wojną pracował jako żandarm w Magistracie, zajmował się między innymi dokarmianiem ubogich mieszkańców Oświęcimiu, były to działania prowadzone z ramienia urzędu. Ale pradziadek umiał wszystko, naprawiał instrumenty muzyczne, a nawet je konstruował, naprawiał zegary, grał w orkiestrze i właśnie murował. Jak przyszła wojna i wysiedlenia mieszkańców Oświęcimia pradziadek z prababcią i dziećmi zostali w mieście. Jako murarz musiał iść do pracy w obozie i murować po kolei co kazali. Szedł tam na cały dzień, a gdy wracał do domu to nigdy nie opowiadał co tam widział. Na początku mógł chodzić do obozu w czapce, a pod czapką przynosił zazwyczaj chleb dla pracujących więźniów. Na przerwę obiadową wychodził poza bramy obozu, ciocia przychodziła z manierką, pradziadek zjadał i wracał do pracy. Właśnie wtedy esesmani nakryli jednego z więźniów jak podnosił chleb z rowu. Kazali ustawić się w szeregu pracującym tam ludziom; więzień miał wskazać kto dał mu chleb. Zatrzymał się przy pradziadku, długo się przyglądał, kazał zdjąć czapkę, włożyć ją z powrotem, potem przeszedł kilka kroków dalej i wskazał kogo innego. Ten człowiek nie przeżył.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz