piątek, 10 stycznia 2014

Wyszedł z domu i nie wrócił - fragment książki.

Dzisiaj fragment "Wyszedł z domu i nie wrócił". Fragment, który bardzo lubię. Zapraszam do czytania.


(...)Sebastian Kloc nie mógł usnąć. Przewracał się z boku na bok niespokojnie, w końcu wstał i otworzył następną butelkę czerwonego wina. To nie był dobry pomysł, wino nie ukoiło go do snu, tylko przywołało fale wspomnień i wzmogło uśpione przez tyle lat wyrzuty sumienia. Myślał, zdecydowanie za dużo myślał. By choć na chwilę zapomnieć o dręczących go koszmarach włączył komputer i delikatnie pogłaskał klawiaturę. Widok niebieskiego ekranu jak zawsze podziałał na niego kojąco. Kliknął ikonkę z napisem "oddzieleni", pociągnął następny łyk wina i zapomniał o otaczającej go rzeczywistości.
W noc z piątku na sobotę pisał jak szalony. Czuł, że albo teraz, albo nigdy więcej nie zdobędzie się na tak  szczere, osobiste strofy.Pisanie sprawiało, że czuł się czystszy i spokojniejszy, tak jakby sam ze sobą rozliczał się ostatecznie z życia i jego meandrów. Ostatni wers napisał nad ranem, wyczerpany, ale radosny i wolny. Zapisał plik, wydrukował - tak na wszelki wypadek, gdyby coś złego stało się z komputerem - i postanowił wyjść na spacer. Nie jadł śniadania, wypił tylko filiżankę czarnej kawy i odświeżony, ale nie ogolony - postanowił sprawdzić jak będzie wyglądał z parodniowym zarostem - wyszedł z mieszkania. Świtało.Zawsze lubił patrzeć, jak budzi się dzień. Powietrze wtedy ma inny zapach, a wyłaniające się słońce napawa optymizmem i nadzieją. Ludzie, pozamykani w domach, jeszcze śpią. Psy, zmęczone dyżurowaniem, zaszywają się w budach i obojętne na uroki wstającego dnia odsypiają wielogodzinne czuwanie. Najlepszy czas na włamania.
Szedł na Sołę. Rzeka płynęła spokojnie, a puste Planty przywoływały wspomnienia z dzieciństwa. To właśnie na Planty chodził z rodzicami na spacer. Tak mu świtało w głowie, że kiedyś w okolicach kładki prowadzącej na Zasole, której wtedy nie było, był zlokalizowany plac zabaw dla dzieci. Ogródek Jordanowski. Zapamiętał te rodzinne spacery, jedyne dłuższe momenty spędzane z obojgiem rodziców. Ojciec, inżynier, trawił czas na krajowych i zagranicznych budowach. Od Bełchatowa po Irak. Jeżeli pracował w kraju, to starał się, by przynajmniej niedzielę spędzić w domu. Potem, gdy pojawiły się wolne soboty, było łatwiej, miał więcej czasu dla rodziny. Mama, nauczycielka, zakochana w swojej pracy, nie poświęcała mu zbyt wiele uwagi.Praktycznie rósł sam. Może dlatego tak zapamiętał te wspólne spacery Plantami? Ale tamte Planty były inne, teraz też są inne. Ciekawe jak będą wyglądały za parę lat. Na razie trochę dziko, ale dzięki temu ptaki mają szansę na budowę gniazd, kaczki pływają po rzece. Przylatują łabędzie. Fajnie mieszkać w mieście, które leży nad rzeką. Można łowić ryby, opalać się na kamienistej plaży.Moczyć nogi do kolan, zwłaszcza jak się nie potrafi pływać.
Zamyślony minął pusty o tej porze parking i nie oglądając się za siebie, szedł wzdłuż muru Zakładu Salezjańskiego. Przed oczami majaczyła mu kładka. Wiedział, że jeżeli pójdzie prosto, to dojdzie aż na Kamieniec, do terenów lęgowych ptaków. Nie obawiał się nikogo i niczego, a rześkie powietrze sprawiało, że z każdą chwila czuł się lepiej. Co się stało, to się nie odstanie - tak mawiała jego ukochana babcia Ziuta. Nie płacz nad rozlanym mlekiem - tak mówił dziadek Jan. W sumie, jak się tak zastanowił, najbliżsi mu ludzie.
Tak się zamyślił, że prawie potknął się o schody prowadzące na kładkę. Zamrugał oczami, popatrzył uważniej. Wiedział, że sporo wypił, ale miał wrażenie, że już zdążył wytrzeźwieć. Teraz nie był tego pewien. Pochylił się i wyciągnął przed siebie rękę. Dotknął istoty siedzącej na schodach prowadzących na kładkę. Była prawdziwa.(...)

Planty

Planty i rzeka Soła


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz