niedziela, 19 kwietnia 2015

R.D.Wingfield "Frost i sroga zima"

.Czasami tak się zdarza, że trafiam na dotychczas mi nieznanego autora i przepadam z kretesem 
Czytam i nie mam dosyć, mimo że jak w przypadku przygód inspektora Frosta  każdy tom to sześćset, siedemset stron. 
Jestem pod niesłabnącym wrażeniem tego osobnika, który jawi mi się jako skrzyżowanie porucznika Colombo z włóczęgą. Ale ileż ta mieszanka ma wdzięku, podlanego sosem ordynarnych żartów, pewnego nieokrzesania, a nawet trudnego do zniesienia w codziennym życiu  prostactwa. 
Inspektor Jack Frost jest bardzo wrażliwym człowiekiem, ale tak jego praca jak i codzienna walka z cyframi ( te nieszczęsne statystyki też by mi się śniły po nocach) i nie mniej absorbująca walka z bufoniastym komendantem posterunku Mulletem wymagają przywdziania takiej, a nie innej skóry. Bardzo grubej skóry.
"Frost i sroga zima"  to moje trzecie spotkanie z inspektorem Frostem i załogą posterunku w Denton.
Wcześniej przeczytałam "Frost i Boże Narodzenie" oraz "Frost i zastraszone miasto". 
W srogiej zimie, tak jak i w poprzednich tomach zdarzenia krzyżują się, sprawy do rozwiązania nawarstwiają się, Mullet czeka na wyniki i kawę od Wellsa, a Jack Frost z typowym dla siebie nieskoordynowaniem miota się od jednego zdarzenia do drugiego tak jakby posterunek w Denton opustoszał co jest w jakiejś części prawdą. Mullet oddelegował ośmiu funkcjonariuszy do jakiejś ważniejszej, związanej z narkotykami sprawy. I byłoby to męczące gdyby nie to, że inspektor Frost jest pełnokrwistym człowiekiem, mężczyzną nie bez wad, mało pociągającym, niechlujnym, leniwym, zaniedbanym i sprawiającym nienajlepsze wrażenie, zwłaszcza na wydelikaconych notablach odwiedzających komisariat. 
Po prostu inspektor Jack Frost jest prawdziwy.
Od "Frosta i srogiej zimy" nie mogłam się oderwać i czytałam z zapartym tchem, pełna niepokoju czy inspektor odnajdzie zaginione dziewczynki, w jaki sposób zidentyfikuje seryjnego mordercę. Niepokój przeplatał się z irytacją, niejaki Morgan zrobił wszystko by wryć mi się w pamięć. 
Polecam :)

Poniżej fragment świetnie charakteryzujący oby panów. 
"Morgan - od niedawna asystent inspektora Frosta był przysadzistym Walijczykiem o ciemnych, kręconych włosach, na oko dobiegającym czterdziestki, a jego zniewalające spojrzenie skopanego psiaka - które potrafił włączyć w okamgnieniu - co prawda straszliwie denerwowało Frosta, ale działało na wszystkie bez wyjątku kobiety. Od razu zaczął gęsto się tłumaczyć, gdy tylko ujrzał gniew we wzroku swego szefa i zrozumiał, że to nie żarty. 
- Wyskoczyłem tylko na chwilę, żeby napić się herbaty, szefuniu - oznajmił z przesadną szczerością swoim śpiewnym walijskim akcentem. - Już prawie skończyłem te statystyki.
Morgan był jedynym policjantem na tym posterunku, który ośmielał się zwracać do Frosta "szefuniu".  
Frost uważał, że musiał  podchwycić to powiedzonko z któregoś z popularnych telewizyjnych seriali o gliniarzach.
- Jak to "prawie skończyłeś"? - zagrzmiał Frost.- Nie tknąłeś ich palcem, odkąd wyszedłem! Słuchaj Taffy, najwyższy czas postawić sprawę jasno. Na tym posterunku jest miejsce tylko dla jednego śmierdzącego lenia i to miejsce jest już zajęte. Przeze mnie. Zrozumiano?" (str.21)







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz