sobota, 14 lipca 2012

Euro i mrówki latające

Aż do czasu po meczu Polska Czechy nie miałam pojęcia, że istnieje takie cudo jak mrówki latające. Mecz jakoś oglądnęłam do końca jako wierny kibic, posłuchałam komentarzy i po dwudziestej czwartej położyłam się spać. O czwartej nad ranem obudził mnie dziwny szum przerywany mruczeniem kota. Szumiało jednostajnie i raczej usypiająco tak w okolicy okna. Wstałam, podeszłam odchyliłam zasłonę. W pokoju zamiast jasno zrobiło się ciemno. Kot nadal spał. Nad kotem na jednej czwartej powierzchni szyb kotłowały się jakieś czarne, skrzydlate stwory. Przez moment pomyślałam o muchach octówkach, ale te były większe, dużo większe. Ewakuowałam kota, znalazłam łapkę na muchy, żółtą i zaczęłam morderczy proceder. Trwało równą godzinę. W domu zalęgły się mrówki latające. Miejsc z których wychodziły było mnóstwo. Niektóre wyspecjalizowały się w skokach z nie wiadomo skąd, do herbaty. To były wielbicielki ciepłych źródeł. Mrówki nie reagowały na żadne pokojowe gesty, otwieranie okien i  serwetki nasączane octem. Zakupiłam środek w spreju i zamieniłam pokój w komorę naszprycowaną chemią. Spokój trwał jeden dzień, ja chodziłam przytruta. Czas 10 sekund na oprysk, nieosiągalny.
Mecz za meczem spędzałam na kolanach śledząc wystające z dywanu, czarno połyskujące główki. Te główki wychodziły na powierzchnię, rozprostowywały skrzydełka i zamieniały się w mrówki  - potwory. Gdy okazało się, że stada mrówek wychodzą spod tapety, zdarłam tapety, zaprawą cementową zakleiłam wszystkie dziury,  otwory w ramach okiennych zalepiłam taśmą klejącą. I nic. I tak dzień za dniem. Powtórna chemia zakończyła się trzydniowym sukcesem. Okna upaprane na czarno myłam codziennie, najpierw o czwartej nad ranem budząc sąsiadów charakterystycznym plaskaniem łapki. W końcu zrezygnowana zdecydowałam się na użycie kamfory. Podobno mrówki kamfory nie cierpią.Tak pisali w poradach. Nie muszę pisać, ze przewertowałam wszystkie dostępne poradniki. Na inne specyfiki nie reagowały więc a nuż... może się uda. Kamforę zawiera maść, zwana potocznie końską. Jedno opakowanie otwarte postawiłam na oknie, drugie przy drzwiach. Poskutkowało!!! Wyniosły się byle dalej od kamfory. Od tygodnia nie znalazłam ani jednej.
Dzięki latającym mrówkom zapamiętam nasze Euro na długo. No nie tylko dzięki mrówkom, ale także specyficznej, podszytej beztroską atmosferze. W obliczu prezentowanych codziennie wiadomości  z utęsknieniem wyglądam Igrzysk. Byle dalej od piekiełka polityki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz