26 Lutego 1957 roku po południu, spadł puszysty śnieg. Pogoda zachęcała młodych ludzi do spacerów. W taki to sposób spędzali czas młody student medycyny i przyszła laborantka medyczna. Spacerując wzdłuż brzegu Wisły doszli do starego poaustriackiego bunkra, który kiedyś służył jako magazyn, a teraz stał pusty. W jego betonowych murach znajdowały schronienie pary zakochanych. Jak się po chwili okazało nie tylko zakochanych. Na betonowej nawierzchni leżał młody mężczyzna z poderżniętym gardłem. Już nie żył. Para zawiadomiła posterunek milicji. Dochodziła godzina dwudziesta, gdy w bunkrze zjawiła się ekipa zabezpieczająca ślady. Powtórnych oględzin dokonano następnego dnia rano. Podłogę zaściełały gazety, poniewierały się rozbite butelki. Wśród tego wszystkiego znaleziono zakrwawioną cegłę. Okazało się, że młody człowiek został niejako podwójnie zamordowany poprzez śmiertelne uderzenie cegłą w tył głowy i poprzez poderżnięcie gardła. Prokurator Jerzy Pracki objął prowadzenie śledztwa. Na pierwszy plan, po długim dochodzeniu wysforował się niejaki Jerzy R. wnuk właścicielki stancji, gdzie mieszkał zamordowany Ryszard L.
Ryszard L. był spokojnym, młodym człowiekiem pochodzącym z małego miasteczka. Do Krakowa przyjechał za pracą. Był cenionym pracownikiem, dobrym lokatorem. Bardzo oszczędnym. Za zarobione pieniądze kupił sobie złotego Schafhausena, którym się chwalił. Zegarka ani przy nim, ani na stancji nie znaleziono. Podnajmował łóżko w pokoju sześcioosobowym. Od czasu do czasu pił z kolegami wino, ale z żadnym z nich nie kolegował się za mocno. Koledzy przyznali się, że owszem pili razem z Ryszardem L. po czym każdy z nich poszedł w swoją stronę, z tym, że w jedną stronę z Ryszardem L. oddalił się Jerzy R. Jerzy R. najpierw się wypierał alkoholowego spotkania, potem, całkiem niespodziewanie przyznał się, ale do włamania do sklepu spożywczego. Twierdził, że włamywał się w czasie, gdy ktoś mordował Ryszarda L. Faktycznie, istniał ślad w aktach po włamaniu, ale miało ono miejsce w godzinach dużo późniejszych niż podawane przez podejrzanego.
W trakcie prowadzenia śledztwa milicja zwróciła uwagę na ślady ogniska blisko bunkrów. Okazało się, że ognisko palili chłopcy. Wieczór zabójstwa utkwił im w pamięci ponieważ w czasie zabawy przy ognisku, zauważyli trzech mężczyzn. Jeden z nich podszedł do nich i zwrócił uwagę na niebezpieczeństwo palenia ogniska w pobliżu zabudowań. Potem odszedł. Chłopcy widzieli jak podeszli do niego dwaj wyżsi mężczyźni i wciągnęli go do bunkra. Widzieli też jak po jakimś czasie obaj mężczyźni wyszli, a tego niższego nigdzie nie zauważyli. Chłopcy wśród okazanych mężczyzn rozpoznali Jerzego R. Niestety nie było dowodów na to, że to właśnie Jerzy R. zamordował kolegę. Nie znaleziono również drugiego z podejrzanych. Jerzy R. odsiedział wyrok za włamanie i wyszedł na wolność, dalej uprawiać zawód tapicera.
Sprawa pozostałaby nierozwiązana gdyby zabójca nie uderzył po raz drugi. Daleko od Krakowa, w Bydgoszczy miała miejsce okrutna zbrodnia. Zostało zamordowane rodzeństwo Trieblerów, czternastoletnia dziewczynka i piętnastoletni chłopak. Zabójca ukradł aparat fotograficzny, futro, dwa zegarki. Nie uciekł daleko, w tym samym dniu został złapany. Sprawcą był Tadeusz Rączka, jeden z kolegów Ryszarda L, mieszkający razem z nim i z Jerzym R. na stancji. Został skazany na karę śmierci. Wyrok wykonano 10 sierpnia 1960 roku.
Jako ciekawostkę dodam, że sprawa Trieblerów została opisana bardzo dokładnie w "Pitavalu Bydgoskim". Jednym z wątków sprawy jest także napad na Zofię F. kierowniczkę jatki końskiej w Oświęcimiu.Recenzja "Pitavalu Bydgoskiego" właśnie ze sprawy Trieblerów na www.klubmord.com
Na podstawie książki Zenona Borkowskiego "Zbrodniarz szuka alibi" - "Świadek powtarza zbrodnię"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz