Nie wiem czy to tylko tak u mnie jest, że im więcej pracuję tym więcej mam rzeczy do zrobienia, spraw do załatwienia.
Czasami czuję się jakbym weszła w kołowrót, z którego nie ma wyjścia. Ale że nie należę do osób, które skupiają się na narzekaniu i nie mam po prostu czasu żeby się nad takim stanem rzeczy rozczulać, staram się, przynajmniej co jakiś czas, wychodzić na prostą :) Czyli popularnie mówiąc, odrabiać się z zaległości. Tak właśnie było ostatnio, aż zadziałał mój instynkt samozachowawczy, popatrzyłam w kalendarz i wyczaiłam, że przede mną trzy dni wolnego. Pomyślałam, że zamiast trzech zrobię sobie cztery i prawie wolny piątek. Uwielbiam prawie wolne piątki.
Rano ogarnęłam co w pracy, potem zakupy z rozmachem, żeby nie wychodzić, i już w domu...
Kawa, ciacho i myślenie od czego zacząć.
Zaczęłam mało oryginalnie, od porządków. Szafę mam napchaną ciuchami, części z nich postanowiłam się pozbyć, ale zanim podejmę decyzję swoje muszę przejść.
Przymierzanie spodni. Przy każdym podejściu zastanawiam się dlaczego kaloria siedzi w szafie, albo grasuje wśród wieszaków i ma siły i chęci żeby mi zaszywać ciuchy. Systematycznie się kurczą. Żebym je chociaż prała w 60 stopniach, ale nie, aż taka gupia to ja nie jestem. A jednak nie wchodzę. Spódnice, które ostatnio się przede mną ukryły zadekowane pieczołowicie w dolnej szufladzie, jeszcze się mieszczę, ale zakładam, że kaloria ma robotę w górnych partiach szafy, zejdzie i tam.
Swetry... pogoda jaka jest, każdy widzi. Za chwilę jesień, pora mgieł i ziemiopłodów. Trzeba by się odziać w coś cieplejszego. A tu sweterki w ramionach przyciasne. Niech to gęś kopnie! Nie mam co na siebie włożyć, pomyślałam, i zachowując należytą ostrożność zlazłam z taboretu, na którym stałam układając ciuchy na górnej półce szafy. W pokoju piętrzyły się sterty ciuchów do prania, za małych, do przeszycia, rozprucia, poprawek rozmaitych. Podzieliłam, zawlekłam ciuchy do prania do kuchni, wyjęłam resztę rzeczy do prania i postanowiłam, że resztę piątku przeznaczę na pranie. To bardzo satysfakcjonująca robota, zwłaszcza wtedy gdy nic się nam nie chce. Bardzo podbudowuje psychicznie stwierdzenie, że zrobiło się trzy prania. W międzyczasie można spokojnie czytać książkę ulubionego autora ;)
Trzy prania, to w sam raz.
Odpracowałam dwa, powiesiłam, wstawiłam trzecie i pomyślałam, że jednak powinnam odpocząć. Zrobiłam czekoladę z mlekiem, wzięłam książkę, akurat teraz czytam "Kraftówna w krainie czarów" - rewelacja, opatuliłam się kocem, było chłodno i zaczęłam odpoczywać. Właśnie przeżywałam wojnę w Łucku, gdy coś rozgłośnie pyknęło.
Pralka mi się spaliła. Biedna nie wytrzymała mojej nadgorliwości.
Od dzisiaj odpoczywam, piszę bloga, piszę książkę... generalnie piszę. Z przerwami, bo jednak wypada odkurzyć, a i te okna takie już brudne, a kiedy ja to zrobię jak nie przy wolnej chwili.
Miłego wypoczywania bez wolnych chwil, one tak kuszą żeby je zagospodarować ;)
Obrazek autorstwa Renee Nault z internetu. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz