Jakiś czas temu przelotem, gdzieś po drodze widziałam się z moją wychowawczynią. A w zasadzie z naszą wychowawczynią, z podstawówki. Pełna energii szła do biblioteki, chociaż problemy z oczami, ale jak tu nie czytać. Widujemy się co jakiś i zawsze na moment przystaniemy porozmawiać. Co tam u kogo słychać, a któryś z kolegów zniknął z horyzontu, tamten się ożenił, a jedna z koleżanek została babcią.
Wiesz? Nie wiedziałaś? Popatrz jak to szybko czas leci.
Nasza wychowawczyni nas pamięta. Wszystkich. Kiedyś zapytałam jak to możliwe przy tylu rocznikach i usłyszałam, że Pani Danusia Płonka nas lubiła. Byliśmy fajną, zgraną klasą.
Też ją lubiliśmy, chociaż do dzisiaj pamiętam chwile grozy na lekcjach chemii. Na biologii było o wiele przyjemniej.
I nie żeby zawsze było słodko, wychowawczyni potrafiła na nas huknąć, rzucić dziennikiem, wstawić pałę. Ścieranie tablicy, porządki w klasie, pielenie grządek, gracowanie ścieżek w przyszkolnym ogrodzie. Nawet na cmentarzu robiliśmy z Nią porządki. I nikomu nie przyszłoby do głowy narzekać na połamane paznokcie, ręce uwalane ziemią.
Rodzicom też nie przyszłoby do głowy. Nie było cukierkowo, było normalnie. Bez klosza i podważania kompetencji nauczyciela.
Dziękuję za wszystko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz