Ostatnio chorowałam i prawdę mówiąc nie miałam ani siły, ani cierpliwości do wymagających skupienia powieści. Na czas gorączki i nieudanych prób powstrzymywania kaszlu doskonałe okazało się "Pudełko z marzeniami", lektura z gatunku lekkich, łatwych i przyjemnych.
Michałowi życie układało się całkiem przyjemnie do momentu gdy wspólnik zdefraudował firmowy majątek, komornik wyczyścił konto z resztek, a narzeczona zmieniła zdanie i przestała być narzeczoną. Michał za ostatnie pieniądze wynajął kąt do spania i uznał, że życie mu się skończyło.
Ale szybko zmienił zdanie.
Po wizycie u ciotki Kornelii wiedział, że musi spełnić ostatnią wolę starszej pani i odnaleźć skarb ulokowany pod kapliczką.
Brzmi banalnie, prawda?A jednak nie do końca.
Malwina Kościkiewicz rzuciła korporację i skusiła się żeby spełnić marzenie narzeczonego - zamieszkać w Bieszczadach. Wprawdzie zamiast w Bieszczadach zamieszkała w Miasteczku, a narzeczony, wieczny marzyciel i między nami mówiąc łachudra, ale Malwina go kochała, więc jeszcze do niej nie dochodziło, że aż tak, oddalił się szukać swego przeznaczenia.
Na miejscu pozostała babcia Malwiny, przyjaciółka babci hojnie dzieląca się nalewkami pani Wiesia, mała, przytulna restauracja, którą w ramach nowych wyzwań prowadziła Malwina, święty Ekspedyt i pudełko z marzeniami.
Też banalnie.
Ale jednak święty Ekspedyt robi różnicę.
Ale jednak święty Ekspedyt robi różnicę.
Bo czasami potrzebujemy powieści, w których wszystko dobrze się kończy, zwycięża dobro, ludzie łączą się w pary, a skarb...
Skarb też jest czasami potrzebny. Niezbyt często, ale na tyle żeby w tym zagonieniu, zmęczeniu i zszarzeniu nie stracić wiary w cuda.
Bo one też się zdarzają.
Jednak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz