niedziela, 23 sierpnia 2020

"Po nowe życie" Weronika Wierzchowska

 

Wczoraj, po bardzo miłym spotkaniu, postanowiłam, że będę kontynuowała separowanie się od wiadomości złych i bardzo złych. Bo cokolwiek by się nie działo, to żyć trzeba. I robić swoje. Odłożyłam koszenie na poniedziałek, w takim upale i tak bym padła, omiotłam ściany z pajęczyn  i siadłam do czytania. 

Gdy zobaczyłam okładkę i przeczytałam opis książki, uruchomił mi się tryb "chcę to mieć". I nie dlatego, że nagle zapałałam miłością do powieści obyczajowych, ale dlatego, że akcja powieści toczy się na Ziemiach Odzyskanych, w okolicach Bolesławca, Lubania, Lwówka Śląskiego - zwłaszcza ta nazwa przyciągała osadników z Kresów szukających nowego miejsca na ziemi. W opisie czytamy:

 "Po nowe życie" to powieść przygodowo-obyczajowa rozgrywająca się na Dzikim Zachodzie w 1945 roku. Realia Polski powojennej zostały opisane z dbałością o szczegóły historyczne i tło obyczajowe. Warto poznać bohaterki, które nie dają sobie w kaszę dmuchać.

Potwierdzam, wszystko się zgadza, dziewczyny polubiłam i to bardzo, zero ckliwości i lukrowania tamtej rzeczywistości. A naprawdę niełatwo osadzić fabułę w czasach tak skomplikowanych, zaraz po wojnie, gdy nowy ład nie został jeszcze ostatecznie ustalony. A w zasadzie został, ale ludzie jeszcze tego nie wiedzą. Na razie mają dach nad głową, dobrze jeśli jest krowa. Nie ma poczucia bezpieczeństwa, bandy rabują, Werwolf działa, napadając i mordując przybyszy z Kresów. Ale porucznik Anna Hartman i kapral Janka Barska fizylierki z 1. Samodzielnego Batalionu Kobiecego radziły sobie nie w takich sytuacjach. Fantastycznie wykreowana postać Janki Barskiej z dbałością o język, aż chciałoby się wiedzieć jak potoczą się dalsze losy dziewczyn. I paru chłopaków też 

 A moje bardziej osobiste zaangażowanie wynika z faktu, że mój pradziadek Ignacy był jednym z tych Kresowiaków co musieli opuścić własne gospodarstwa i wyruszyć na Ziemie Odzyskane po nowe życie. Z Baranowicz wracał także mój dziadek, rodowity oświęcimianin, delegowany w marcu 1939 roku do pracy w Wilnie. Wracał już z żoną i maleńką córeczką Krysią.

Na zdjęciu bardzo zniszczony arkusz ewakuacyjny, na którym wypisywało się oprócz rodziny także ilość bydła rogatego, kóz,owiec, świń, inwentarza: pługów, żniwiarek, inwentarza domowego. Po przyjeździe do miejsca przeznaczenia sekretarz w biurze ewidencji ludności potwierdzał zameldowanie. A Milbok, to Ołobok. O zmianie nazw miast z niemieckich na polskie, tak żeby ludzie czuli się pewniej, też przeczytacie w tej bardzo ciekawej książce.
Wydawnictwo Szara godzina 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz