Gdyby Mackenzi Lee pisała swoją książkę pod koniec 2020 roku, to przypuszczam, że ostatni rozdział poświęciłaby przyszłym lokatorom Białego Domu, czyli Champowi i Majorowi.
Powody są dwa:
Po czterech latach przerwy psy znowu zamieszkają w Białym Domu, wprawdzie Champ w czasie wiceprezydentury Bidena zdążył już obwąchać wszystkie kąty, ale dla Majora będzie to nowe doświadczenie. Zwłaszcza że Major będzie pierwszym psem wziętym ze schroniska, który będzie mógł obwąchać Gabinet Owalny!
Major najpierw zawitał do domu Bidenów na tak zwany tymczas, ale jak to zazwyczaj bywa, podbił serca domowników i został na stałe. Teraz przed nim wielka kariera i możliwość skierowania uwagi Ameryki i reszty świata na los psów przebywających w schroniskach całego świata.
Przy okazji przypomnijmy, że psy w zasadzie od początku zamieszkiwały w Białym Domu. Już Georg Washington przeprowadził się do siedziby amerykańskich prezydentów razem z psami. Towarzyszyły mu: Taster, Tipler, Tipsy, Scentwell i wiele innych o równie zaskakujących imionach. Natomiast Pete, pies Theodore Roosevelta miał na sumieniu niemal międzynarodowy skandal - nie każdemu przyszłoby do głowy zdarcie spodni ambasadorowi Francji...
Powód drugi:
Mackenzi Lee przypomina, że to właśnie w Stanach Zjednoczonych powstało pierwsze schronisko dla psów, jego pomysłodawczynią była Caroline Earle White i działo się to w latach sześćdziesiątych dziewiętnastego wieku.
Jak pisze Mackenzi: "Caroline, główna twórczyni instytucji, nie trafiła do jej władz. Znowu ten chrzaniony, odwieczny seksizm. W takiej sytuacji Caroline założyła odłam PSPCA - Kobiece PSPCA, nazywane też Kobiecym Towarzystwem Opieki nad Zwierzętami." Strona 97
Caroline założyła także Amerykańskie Stowarzyszenie Antywiwisekcyjne.
Na pewno zainteresuje Was historia psów terapeutycznych, a z całkiem innej półki historia psów, które przyłożyły łapę do kolonializmu. Nie dlatego, że chciały, po prostu Kolumb i inni konkwistadorzy lubili wyręczać się psami. A jeden z nich zapłacił wysoką cenę za zwycięstwo dobrej, psiej natury nad wyuczoną i wymuszoną głodem i szczuciem agresją.
Przejdźmy do lżejszych wątków.
A może nie, o psach, które weszły do historii literatury, medycyny, kina, angielskiej rodziny królewskiej, i nie tylko angielskiej, poczytajcie sami.
Uwielbiam historię, od zawsze to mój konik, pasja, hobby, w ostatnich latach nieco zaniedbane, ale to właśnie Mackenzi Lee historiami o psach, które zapisały się w historii przypomniała mi jak fascynująca może być historia opowiedziana z różnej perspektywy. Tym razem jest to psia perspektywa, bo to pies jest tym centrum wokół którego kręci się cały świat. Ten współczesny, ten sprzed lat i ten starożytny, gdy psy dopiero zdobywały wpływy i oswajały człowieka.
Książka została napisana przystępnym językiem, momentami potocznym, ale doskonale dopasowanym do każdego tekstu. Rozdziały są krótkie, zwarte, dopracowane. Na końcu książki została podana wybrana bibliografia, co nadaje tekstom wiarygodności - niektóre psiestorie są tak nieprawdopodobne, a jednak prawdziwe.
To jedna z tych książek, które podbijają serca czytelników i już na zawsze zajmują miejsca tam gdzie układamy ulubione książki. Dzięki pięknym ilustracjom autorstwa Petry Eriksson zobaczymy naszych braci mniejszych wszędzie tam gdzie byli potrzebni, nieśli pomoc i dawali radość i inspirowali, ale też walczyli i zawsze ciężko pracowali.
To doskonała książka na prezent pod choinkę, albo taki bez okazji.
Mackenzi Lee "Historia świata na czterech łapach"
W świetnym tłumaczeniu Małgorzaty Hesko-Kołodzińskiej i Piotra Budkiewicza
Wydawnictwo Media Rodzina
Rok 2020
Dla wszystkich
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz