czwartek, 30 maja 2024

Tajemnice Malinowego Wzgórza - fragment przedpogrzebowy.

 


Gdy po jakimś czasie wspominałam nasz wyjazd na pogrzeb, sama siebie podziwiałam za dowiezienie moich współpasażerów cało na miejsce docelowe. Tak naprawdę powinnam ich wyrzucić z auta i pojechać sama. Co to jest, żeby troje dorosłych ludzi nie potrafiło się dogadać i ustalić jednego frontu. Jechali tylko na pogrzeb, a zachowywali się tak, jakby to była wyprawa co najmniej na drugą półkulę.

Afera wybuchła dzień przed podróżą.

Wtorek poszedł w zapomnienie, a w środę ruszyły pełną parą przygotowania do wyjazdu.

– Tylko białe kalie, na liściach, spójrzcie, taka wiązanka mi się podoba! – Babcia Eleonora pchała nam przed oczy zdjęcie zamieszczone w piśmie funeralnym, które wydębiła od znajomej florystki. Rzeczywiście wiązanka była piękna.

– Jak się mamusi podoba, to jak mamusia zejdzie, to dostanie – wypaliła moja mama i przewróciła kilka stron dalej.

– Ja wolałabym róże, dla mężczyzny róże są elegantsze.

– Niedoczekanie, żebyś mi wieniec kupowała – zezłościła się babcia.

– Jak mamusia nie chce, to nie kupię, zaoszczędzę.

– Nie wiadomo, kto pierwszy! – odparowała babcia.

– Ja tam nie jestem wyrywna, ale mamusi to na pewno ciśnienie skacze. Róże zamówimy!

– Moje ciśnienie, moja sprawa. I tak wszystko przez ciebie, bo mnie denerwujesz. Kalie będą i kropka.

Słuchałam oszołomiona tej wymiany zdań, spokojnej, na zasadzie jak ty mnie, tak ja tobie. Tym razem nawet głosu nie podniosły.

– To może ja coś zamówię? – zaproponowałam. – Widziałam takie ładne wiązanki z margerytkami, byłoby w sam raz.

– Nie!

– Nie!

Podwójny okrzyk mówił sam za siebie.

Oczywiście to ja musiałam odebrać wieniec zamówiony przez mamę i wiązankę przygotowaną zgodnie z życzeniem babci, a kolejka w kwiaciarni pochłonęła zapas czasu, pozwalający na spokojną jazdę do Miasteczka. Prognozy pogody zapowiadały przyjemny, w miarę ciepły dzień, ale wiadomo, że wiosenna pogoda ma swoje kaprysy i zimny ranek może przejść w upalne popołudnie. Pogrzeb na czternastą oznaczał, że z Miasteczka wyjedziemy minimum po szesnastej, albo i później. Jeszcze to odczytanie testamentu. Wątpiłam, czy warto tłuc się taki kawał drogi, żeby usłyszeć, iż otrzymało się figę.

Ustaliliśmy, że ubierzemy się w ciemne ciuchy, jakiś granat, szary, marengo i zgodnie z ustaleniami założyłam grafitowe spodnie i o odcień jaśniejszą bluzkę z golfem. Na ramiona narzuciłam granatowy płaszczyk wiosenny, bo dzień na razie był chłodny. Włosy zebrałam w kok, co najwyżej potem rozpuszczę, ale w koku prezentowałam się elegancko.

Na widok spowitej w głębokie czernie rodziny, omal nie wjechałam w bramę bloku. W ostatniej chwili zahamowałam. Brakowało tylko mantyli narzuconych na włosy i spokojnie mama z babcią mogłyby ubiegać się o wizytę w Watykanie. Tata nie odbiegał od rodzinnej normy, a po minie widziałam, że jest nieszczęśliwy i żałobny ubiór jest wynikiem przymusu, a nie dobrej woli.

Tatuś lubił umiarkowanie i na co dzień preferował przytulne beże i brązy, szczególnie lubił ciepły camelowy, który idealnie pasował do jego osobowości. Garnitur wyglądał na tacie nieco dziwnie, jak z kogoś lepiej zbudowanego, szerszego w barach. Po szczegółowej indagacji okazało się, że pochodzi z zamierzchłych czasów, gdy tatuś awansował w pracy i objął stanowisko dyrektora szkoły zawodowej, a mamusia wymyśliła, że czerń doda mu powagi. Nie wspominając, że tatuś rzadko chadzał w garniturach, preferując sztruksowe marynarki i takież spodnie oraz wygodę związaną z ich noszeniem. Po przejściu na emeryturę tata nadal okazywał przywiązanie do sztruksowych spodni, a marynarki zmienił na swetry.

Wsiadanie obyło się bez ofiar, mama upewniła się, że babcia wyłączyła żelazko, babcia się obraziła, twierdząc, że jeszcze nie dopadła jej galopująca skleroza, tata obrócił się na pięcie i bez słowa zniknął w drzwiach do klatki, żeby zrobić wizję lokalną. Mieliśmy godzinę w plecy, a ja nie miałam zadatków na Kubicę.

Na pół godziny przed pogrzebem wjeżdżaliśmy na teren Miasteczka. Tradycyjne „Miasteczko wita gości” minęliśmy dziewięćdziesiąt na godzinę. Cieszyłam się, że po drodze nie napotkaliśmy patrolu policji, bo jak nic dostałabym mandat i punkty karne, a w obecnej sytuacji nie było mnie na to stać. Zastanawialiśmy się, czy jechać do kancelarii mecenasa Skalskiego. Ojciec twierdził, że na cmentarz trafimy sami, mama optowała za trzymaniem się zaleceń prawnika, bo nigdy nie wiadomo, czy nie będą miały wpływu na dalszy przebieg postępowania spadkowego. Babcia Eleonora chciała już wracać i w czasie jazdy robiła dziwne miny. Siedziała obok mnie i widziałam, jak się krzywi, a nawet miałam wrażenie, że ociera łzę. Jechaliśmy na pogrzeb jej brata i miała pełne prawo do płaczu, nawet jeżeli rzeczywiście nigdy się z nim nie widziała. Nadal w to wątpiłam, ale uznałam, że każdy z nas ma prawo do własnych tajemnic. Gdy wjeżdżaliśmy do Miasteczka, padał deszcz, a gdy parkowałam przy pięknie odnowionej zabytkowej kamienicy, pokazało się słońce i niebo przecięła bajkowa tęcza.

Wzięłam to za dobry znak. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz