Podjechałam pod market, samochód zostawiłam i wychodzę z parkingu. Daleko nie uszłam, gdy dobiegł do mnie przeraźliwy płacz małego kota. Dochodził, tak przynajmniej zlokalizowałam, spod maski samochodu. Ja do kota: - cichutko malutki, a on jeszcze głośniej. Szukam właściciela, na samochodzie jest nazwisko, dzwonię. Raz, drugi, nikogo. Kot wyje, czas ucieka. Spotkanie zaplanowane przesuwa się mocno. Wchodzę do marketu i odpytuję ludzi na okoliczność samochodu i kota. Nikt się nie przyznaje. Wychodzę, dzwonię, właściciel samochodu nie ma kota, widzę ludzi dookoła samochodu, ale już innego. Okazało się, że kot zmienił miejsce, teraz wyje spod Opla. Ktoś biegnie po jedzenie, może kicia głodna i wyjdzie. Zostawiam całe zamieszanie, biegnę do pracy. Gdy wracam jedynym śladem po kocie jest nadjedzony pojemnik z mielonym mięsem, teraz żer dla ptaków.
Dzisiaj rano chcę pojechać skrótem na osiedle, wyminąć roboty drogowe. Zjeżdżam, dzień ładny, słońce świeci, miło. Patrzę przed siebie i co widzę? Skrót zablokowany na całości. Wypadek drogowy, przechylona śmieciara, policja, zbiegowisko ludzi. W ostatniej chwili zdążyłam się wycofać, bo skrót bardzo wygodny ale nieco wąski i można zawrócić tylko w dwóch miejscach.
Biegnę, lecę, śpieszę się. Jednym kątem oka dostrzegam napis w gazecie oblepiającej kiosk: "Matka przemieliła dziecko w maszynce". Czy coś w tym stylu gazetowym.
Matko Boska! Gdzie my jesteśmy? Ta upuściła, ta zapomniała, ta zabiła, bo a co jej tam mogą zrobić. Jacyś nieodpowiedzialni ludzie zostawili dziecko na lotnisku. Ktoś zostawił psa w zamkniętym samochodzie, w upale, życzę mu nie litosiernie żeby sam się smażył. To nie są aż tak młode osoby by jak pokolenie nastolatków myślały, że człowiek, pies czy kot ma przynajmniej dwa życia. Życie mamy jedno i szanujmy je tak własne jak i cudze. I przypomnijmy sobie, że istnieje coś takiego jak poczucie obowiązku, nawet wtedy, gdy miłości brak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz