"Gdański depozyt" zbiera same dobre recenzje. Jak najbardziej mu się należą. Dawno nie spotkałam książki, która w sposób tak subtelny wytwarza wokół siebie klimat opisywanego miejsca. Wolne Miasto Gdańsk i jego przedwojenna specyfika. Komisariat Generalny Rządu RP, dyrektor Noskowski i jego małe słabości. Sekretariat Komisariatu i dwie jakże różniące się od siebie kobiety. Kobiety, które mają do odegrania niejedną rolę. Kto jest kim? W czyim imieniu podejmowane są różnej miary zadania i decyzje? Co kryje w sobie Gdański depozyt? Co chce sprzedać rządowi Polskiemu Kolekcjoner?
Gdy dotarło do mnie jaki przedmiot pełni rolę depozytu, wzruszyłam się i drgnęła we mnie struna historyka - amatora. Pomyślałam o tych skarbach narodowych, które bezpowrotnie zaginęły w czasie drugiej wojny światowej i po niej, rozkradane i wywożone na krańce świata. Pomyślałam o skarbach zatopionych w mazurskich jeziorach - gdy lód skuwał powierzchnię wody, ciągnęły nimi karawany napakowanych dobrem samochodów. Przypomniałam sobie ostatnie relacje telewizyjne i odkrywanie skarbów zakrytych przez lustro Wisły. Podobno wydobyto aż pięć ton historycznych elementów skradzionych przez Szwedów. Daleko odbiegłam od Gdańska i Wejherowa, w którym toczy się część akcji.
Książkę przeczytałam z przyjemnością, wchodząc w wytworzoną przez Autora atmosferę. Gdy skończyłam pozostało uczucie niedosytu, i taka chęć by sięgnąć po następny tom. Wszak nie wszystko zostało wyjaśnione. Mogę się tylko domyślać kto jest kim, ale pewności nie mam żadnej.
Przeczytałam, że pan Piotr Schmandt jest także autorem książek: "Koncha i perła", " Pruska zagadka" oraz "Fotografia". Jest także znawcą historii zegarmistrzostwa. To widać. Te drobiazgowe i czułe opisy czasomierzy. Perełki.
Polecam do czytania w jesienne, deszczowe dni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz