czwartek, 1 listopada 2012

Gdy odchodzą...

Gdy odchodzą nasi najbliżsi wydaje się, że nasze cierpienia i tęsknota nie będą miały końca. 
Pytamy: dlaczego? Dlaczego tak szybko? Dlaczego tak nagle i bez uprzedzenia? Przecież mógł żyć. Miał tyle planów do zrealizowania, tyle marzeń do spełnienia. Przecież to niemożliwe, że go już nie ma. Potem, powoli przyzwyczajamy się do życia na nowo. Czasami wspominamy, czasami próbujemy zapomnieć, myśląc, że tak będzie lżej. A przecież nasi bliscy żyją wśród nas duchem,  wracają w historiach które opowiadamy, czasami nam się śnią. Jeżeli pogodzimy się z ich śmiercią, żyją czasami dużo intensywniej niż kiedyś, gdy byli blisko, na wyciągnięcie ręki. 
Myślałam dzisiaj o dziadku Józefie, który był dla mnie najważniejszy. Niezbyt wysoki, zawsze pięknie opalony. Do niebieskich jak bławatki oczu nosił dobrane odcieniem koszule i niezwykle eleganckie grafitowe garnitury. Gdy było gorąco pozwalał sobie na koszule z krótkimi rękawami. Ulubioną w żółto niebieską kratkę, od cioci Julii  z Ameryki, długo po śmierci dziadka trzymałam na półce.
Babcia Tekla odeszła 13 grudnia 2007 roku. Od tamtego dnia, 13 grudnia  nabrał dla mnie całkiem innego wymiaru. Babcia  nauczyła mnie czytać i pisać. Czasami opowiadała niesamowite historie rodzinne. Nieraz myślałam, że koloryzuje. Już po jej śmierci okazało się, że nie.
Mój wujek, który był najwspanialszym wujkiem na świecie. Niedługo przed jego śmiercią rozmawialiśmy o książce którą pisałam. Powiedział, żebym robiła to w co wierzę i co mi sprawia przyjemność. Wtedy się zazwyczaj udaje. 
Wczoraj znowu wydawało mi się, że słyszę jak podjeżdża samochodem i trzaska drzwiami. Ucieszyłam się, bo każda jego wizyta była przyjemnością. Nadal mam wrażenie, że wujek Marian wyjechał. Pogodziłam się z tym.
Mój ukochany kot Bartek, który umarł na moich rękach i Stella, tak bardzo chciałam żeby żyła. Nie udało się.
Smutny, pełen nostalgii dzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz