Dość często bywam w banku gdzie załatwiam różne sprawy. Zazwyczaj od razu podaję dowód osobisty, pani za ladą kładzie go obok papierów i robi swoje. Zna mnie na pamięć, więc żaden dowód nie jest jej do szczęścia potrzebny. Do znudzenia w kółko tak samo od lat.
Jakież było moje zdziwienie gdy dwa tygodnie temu usłyszałam:
- dowód się pani kończy!
Kasjerka nawet nie łypła w kierunku mojego dokumentu, ciekawe skąd wiedziała.
Potwierdziłam, że wiem, czasu dość, zdążę.
I na tym się skończyło. Uznałam, że jest czas i zajęłam się ważniejszymi sprawami. Po tygodniu cała operacja powtórzyła się, a mnie oświeciło, że rzeczywiście muszę się sprężać. Przy okazji wyjaśniła się tajemnica wszechwiedzy miłej pani, system jej podpowiadał koniec ważności dokumentu.
Tak zmotywowana przez tydzień wybierałam się do fotografa nosząc ze sobą wypełnione podanie, aż wreszcie dzierżąc zdjęcie w garści dzisiaj załatwiłam sprawę.
Schody do urzędu okupowali panowie w strojach roboczych równo pokryci kurzem. Posilali się omawiając przy okazji kwestie sportowe. Weszłam w tumany prochu, paprochów i co tam jeszcze może się kryć pod liczącą dziesiątki lat, jeżeli nie setkę, podłogą i przedarłam się w stronę osłoniętych czarną folią drzwi. Trafiłam!
Spotkałam przemiłe urzędniczki, wprawdzie pokryte kurzem, ale bardzo sympatyczne i nastawione na pomoc klientowi.
Jak już wychodziłam po budowlanej pogawędce usłyszałam:
- termin ma pani za miesiąc, ale proszę zaglądać na stronę, do dwóch tygodni powinien być nowy dowód.
Powinnam mieć spokój na kolejne dziesięć lat. Jak znam życie - przeleci ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz