Alibi
Autor: Iwona
Mejza
Komisarz
Jodła nudził się jak mops. Na zielonym ekranie monitora widniał w połowie
ułożony pasjans. Za oknem zapadał szybki, zimowy wieczór. Na dworze nieustannie
sypał śnieg tworząc prawdziwie świąteczną atmosferę. Bogato przystrojone wystawy
okolicznych sklepów przyciągały wzrok feerią barw. Dookoła migotały lampki made
In China; a to święty Mikołaj w saniach zaprzężonych w wybujałe renifery, a to
znowu na następnej wystawie założonej delikatesami, złociście połyskujący, rozkoszny, malutki
renifer w czerwonej czapeczce okolonej białym futerkiem, oczywiście w
towarzystwie Aniołka. Sam kicz i bajka. Opustoszałymi ulicami przemykali
ostatni przechodnie spieszący się do
domów. Zaspy na chodnikach rosły z minuty na minutę, a świeży śnieg w świetle
lamp ulicznych przyciągał oczy wszystkimi kolorami tęczy. Był dwudziesty
czwarty grudnia. Wigilia. Dzień, który rodacy najchętniej spędzają w domu.
Komisarz
Jodła od ponad dziesięciu lat szczęśliwie rozwiedziony, biorąc świąteczne
dyżury, świadczył przysługi bardziej obrośniętym w rodziny kolegom. Sam nie
przepadał za świętami, bo co to za przyjemność jeść samotną wigilię sprowadzoną
do barszczyku z torebki i mrożonych pierogów z kapustą i grzybami. Gdyby miał
dzieci, gdyby żyli rodzice… A tak, wolał czas świąt spędzić w murach komendy.
Komisarz
wstał z obrotowego krzesła, przeciągnął się i ziewnął. Zapowiadał mu się długi,
nudny dyżur, okraszony grami komputerowymi, kawą jak siekiera i lukrowaną
makówką. Mówi się trudno. Pochodził przez parę minut po pokoju, spojrzał w
ciemne okno, podszedł i zasunął roletę. Zrobiło się przytulniej. Wrócił do
biurka i wzdychając ciężko usiadł. Żeby zrobić cokolwiek zaczął przeglądać
bieżące raporty. Zawsze miał nadzieję, że trafi na coś ekstra, sprawę, która pozwoli
mu zasłynąć wśród kolegów i zyskać miano TEGO komisarza Jodły, a nie Jodły,
nudziarza, przeciętniaka. Niestety w raportach też królowała przeciętność.
Napad
na staruszkę: w wyrwanej torebce znajdował się dwudziestoletni portfelik i
papierowe dziesięć złotych, oraz obrazek ze świętym Krzysztofem, pamiątkowy, po
mężu kierowcy. Torebka też niewiele warta, wprawdzie skóra, ale wytarta na
brzegach i rączka dorabiana niedawno przez szewca, bo ta co od nowości była
zdążyła się całkiem przetrzeć.
Sprawcy
oczywiście nie ujęto. Teraz młodzież szybko biega, a los napadanych staruszek
niezbyt obchodzi zajętych własnymi sprawami przechodniów.
Zima,
święta, zakupy. A właśnie... zakupy. Znowu złapano małoletniego złodzieja w nowo
otwartej galerii handlowej. W tejże samej galerii dwie nieletnie czyniły
sprośne oferty aspirantowi Kulikowi. Chłopak jest przystojny, wygląda bogato,
to i czyniły. Komisarz Jodła już dawno przestał się dziwić zmianom kulturalno-obyczajowym
zachodzącym w ekspresowym tempie. O tempora, o mores! Jak mawiał mędrzec całe
wieki temu. Nudą wiało nawet z raportów pisanych byle jak, na szybkiego.
Komisarz odsunął korytko z papierami na
brzeg biurka. Był zniechęcony! Że też nie pomyślał o zabraniu z domu czegoś do
czytania. Jakiś krwisty kryminał sprawiłby mu przyjemność. Nagle wśród narastającej ciszy rozległ się dźwięk telefonu. To dzwonił Janiak z
dyżurki. Pytał czy może wpuścić do komisarza obywatelkę Mariannę Kornaś.
-
A wpuść, wpuść - ożywił się komisarz. - Powiedziała w jakiej sprawie? - dopytywał się.
-
Pani mówi, że tylko tobie powie bo to skomplikowane i nie będzie dwa razy tego
samego powtarzała. - Odpowiedział zmęczonym tonem dyżurny Janiak. Janiak miał
rodzinę i dyżur przypadł mu w drodze losowania. Ktoś musiał zostać.
-
No to czekam. - Komisarz Jodła przygładził i tak krótkie włosy, poprawił
kołnierzyk koszuli. Strzepnął z piersi resztki makówki. Lukier lubi się
przylepiać do wełny, a dzisiaj akurat włożył wełniany sweter w ulubione
norweskie wzory. Tak przygotowany
patrzył wyczekująco w stronę drzwi, ciekawy jak wygląda zapowiedziana pani
Marianna.
Nie czekał długo, jak na życzenie drzwi
otworzyły się cichutko, tak jakoś ukradkiem, a on aż się wzdrygnął. Stała przed
nim młoda jeszcze kobieta, włosy w kolorze mysiego futerka i wyzywający makijaż
nie dodawały jej urody. Widać było, że niedawno płakała, pod oczami utworzyły
się dwie, synchroniczne, czarne smugi.
-
Czy można? - zapytała. Głos miała cichy, ale miły dla ucha.
-
Proszę, niech pani wejdzie, proszę usiąść. - Komisarz wyszedł zza biurka i
podsunął kobiecie krzesło. Czuł, że tak wypada. - W czym mogę pani pomóc? - zapytał
łagodnie.
Kobieta
usiadła, machinalnie strzepała z płaszcza płatki topniejącego śniegu, torebkę z tkaniny haftowaną w kwiatowe wzory przewiesiła przez oparcie krzesła. Zakłopotana wyłamywała palce nie
odzywając się.
-
Proszę pani - komisarz chciał jej pomóc.
Widział, że z kobietą dzieje się coś bardzo złego - jestem tutaj po to żeby pani pomóc, ale jak na
razie nie wiem w czym - pochylił się ku niej w geście zatroskania.
Kobieta
zadrżała jakby obleciały ją dreszcze. Tak też mogło być. Nie była zbyt
odpowiednio ubrana jak na taką pogodę. Podniosła głowę do góry i spojrzała
komisarzowi prosto w oczy. - Panie komisarzu, mój mąż chce mnie zabić - powiedziała cicho.
-
Zabić? Skąd pani o tym wie? - zapytał błyskotliwie Jodła.
-
Wiem, więcej, jestem tego pewna. - Kobieta
ożywiła się, a na jej policzki wypełznął nieśmiały rumieniec. - Panie
komisarzu, ja nie zwariowałam, tylko od jakiegoś czasu mój mąż zachowuje się w
podejrzany sposób. Już dwa razy, prawie cudem uniknęłam śmierci.
-
Ależ…
-
No tak - pani Marianna przerwała komisarzowi. - Za pierwszym razem cudem
zdążyłam uskoczyć przed rozpędzonym motocyklistą, wiem że mógł to być
przypadek, ale drugi raz na pewno nie. Widzi pan, mieszkamy w starym domu. Jest
wprawdzie wyremontowany, ale zawsze jest coś do zrobienia. A to drzwi się
zacinają, a to podjazd trzeba nowy
ułożyć, a to znowu okno wymienić. I
właśnie, od dawna była mowa, że musimy zmienić schody do piwnicy. Mamy
drewniane, skrzypią jak się idzie. Przecież sama nie naprawię - kobieta
spojrzała na komisarza z takim wyrzutem, że poczuł się zobowiązany potwierdzić:
- Oczywiście, że nie!
-
No właśnie! Mówiłam mężowi, żeby zrobił
z nimi porządek, a potem to poszło w zapomnienie. I właśnie wczoraj otwieram drzwi
do piwnicy i chcę zejść, a tam, wyobraża pan sobie - wzburzona kobieta spojrzała
na komisarza - nie ma schodów! Znikły! Przecież jak bym nie popatrzyła to bym
się zabiła na miejscu. Właśnie dlatego przyszłam, bo pan sobie wyobrazi, że mój
mąż upiera się, że mówił mi o demontażu tych schodów. Nic mi nie mówił, jestem
pewna! On chce mnie zabić, ale tak żeby wyglądało na wypadek, wtedy zgarnie
cały majątek i będzie go przepuszczał z panienkami!
-
Ależ proszę pani to nie świadczy o tym, że mąż chciał panią zabić. Może
faktycznie mówił, tylko pani nie zwróciła uwagi.
-
Panie komisarzu, ale to nie wszystko. Jestem pewna, że nie mówił. Proszę pana,
jesteśmy małżeństwem od prawie siedmiu lat. Nie znaliśmy się zbyt długo, ale
cóż, pobraliśmy się. Ja byłam po rozwodzie, Krzysztof był wolny, dużo młodszy
ode mnie. Imponował mi, zakochałam się - kobieta westchnęła przeciągle. - Nie
byłam biedna, wręcz przeciwnie, miałam własną, dużą firmę. Pracowaliśmy razem,
i tak z czasem to mąż zaczął o wszystkim decydować. Niby firma była moja, ale
on był szefem. I tak krok po kroku odsunął mnie od interesów, od spotkań z kontrahentami.
Doszło do tego! - Kobieta sapnęła z oburzenia - że mąż zaczął się chwalić, że taka dobra
kondycja firmy to jego zasługa, że tylko dzięki jego pracy… Dla mnie stał się
coraz częściej nieprzyjemny, agresywny.
Zaczęłam się go bać! - Prawie płakała. Komisarz widział jak jej ręka wędruje do
kieszeni płaszcza w poszukiwaniu chusteczki do nosa.
-
Dlaczego się pani z mężem nie rozwiedzie? Przecież to zawsze najprostsze
rozwiązanie! - zapytał przytomnie. Nigdy nie potrafił zrozumieć kobiet, które
za wszelką cenę pozostawały w toksycznym związku małżeńskim.
Kobieta
pokręciła przecząco głową i jeszcze bardziej przygarbiła szczupłe ramiona.
- Nie mogę. Powiedział, że prędzej mnie zabije, niż da mi rozwód. A jeszcze dochodzi podział majątku, nie spisaliśmy intercyzy… Same kłopoty! Na szczęście nie mamy dzieci. Poza tym nie mam świadków. Przy ludziach Krzysztof jest najczulszym z mężów. Z tym, że wśród ludzi nie bywamy zbyt często. Niech pan spojrzy jak wyglądam, zaniedbana, starzejąca się kobieta. Jeszcze dwa lata temu było całkiem inaczej. Prowadziłam firmowe interesy, spotykałam się z ludźmi, wyjeżdżałam. W ciągu tych dwóch lat mój mąż odciął mnie od wszystkich kontaktów. On mnie nie bije, o nie! Jest na to za sprytny. On mnie dręczy, on mnie upokarza, i ja właśnie dlatego przyszłam do pana. Przyniosłam takie oświadczenie, taki list żeby pan wiedział jak to wszystko wygląda. Żeby pan przeprowadził porządne śledztwo, jeżeli mnie się coś stanie. To na pewno będzie jego wina! On jest chytry. Wynajmie kogoś żeby mnie zabił. Jakiegoś zbira, który mnie napadnie i nic mu pan nie udowodni! Będzie miał na pewno żelazne alibi. Zobaczy pan! - wykrzyknęła w nerwach.
- Nie mogę. Powiedział, że prędzej mnie zabije, niż da mi rozwód. A jeszcze dochodzi podział majątku, nie spisaliśmy intercyzy… Same kłopoty! Na szczęście nie mamy dzieci. Poza tym nie mam świadków. Przy ludziach Krzysztof jest najczulszym z mężów. Z tym, że wśród ludzi nie bywamy zbyt często. Niech pan spojrzy jak wyglądam, zaniedbana, starzejąca się kobieta. Jeszcze dwa lata temu było całkiem inaczej. Prowadziłam firmowe interesy, spotykałam się z ludźmi, wyjeżdżałam. W ciągu tych dwóch lat mój mąż odciął mnie od wszystkich kontaktów. On mnie nie bije, o nie! Jest na to za sprytny. On mnie dręczy, on mnie upokarza, i ja właśnie dlatego przyszłam do pana. Przyniosłam takie oświadczenie, taki list żeby pan wiedział jak to wszystko wygląda. Żeby pan przeprowadził porządne śledztwo, jeżeli mnie się coś stanie. To na pewno będzie jego wina! On jest chytry. Wynajmie kogoś żeby mnie zabił. Jakiegoś zbira, który mnie napadnie i nic mu pan nie udowodni! Będzie miał na pewno żelazne alibi. Zobaczy pan! - wykrzyknęła w nerwach.
-
Wolałbym nie - odmruknął komisarz i podsumował: - jeżeli dobrze rozumiem
oskarża pani męża o usiłowanie zabójstwa?
-
Nie, na razie nie. Ja wiem, że ten motor i te schody to jego sprawka, ale nie
mogę tego udowodnić. On mnie na razie straszy, mówi co mi zrobi, ale nie robi –
wykrzyknęła, potem drżącą ręką otarła łzy i spokojniejszym tonem dodała - niech pan po prostu zachowa mój list. Na
wszelki wypadek, na potem. W razie czego.
Wyjęła z wilgotnej torebki, zaklejoną kopertę i podała ją komisarzowi. Ten wziął ją i schował do szuflady biurka, nie oglądając zbyt dokładnie.
Wyjęła z wilgotnej torebki, zaklejoną kopertę i podała ją komisarzowi. Ten wziął ją i schował do szuflady biurka, nie oglądając zbyt dokładnie.
- Proszę się nie martwić, na pewno wszystko się
dobrze ułoży - pocieszył ją. - Na pewno dojdzie pani do porozumienia z mężem,
proszę z nim porozmawiać, może pani mylnie odczytuje jego zachowania? Gdyby pani chciała jeszcze porozmawiać ze mną
lub złożyć oficjalną skargę to jesteśmy do dyspozycji. - Komisarz chciał jej
pomóc w jakikolwiek sposób.
Jego
ostatnie słowa zabrzmiały jak zakończenie rozmowy i tak zrozumiała je kobieta.
Energicznie wstała z twardego, służbowego krzesła, zapięła biały, wełniany płaszcz i zdjęła torebkę z oparcia krzesła.
Przeszła parę kroków w stronę wyjścia,
przy samych drzwiach przystanęła i powiedziała: - Panie komisarzu, nawet
pan nie wie jak mi pan pomógł. Mam nadzieję, że nie wziął mnie pan za wariatkę.
Nie chciałabym żeby pan tak o mnie myślał. To co panu powiedziałam to niestety
sama prawda. Smutna prawda. Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy i jeszcze
raz dziękuję panu za pomoc - podała mu
rękę na pożegnanie.
-
Ależ ja nic takiego nie zrobiłem - wymruczał zażenowany komisarz i odprowadził
ją aż do dyżurki. Chociaż tyle mógł dla niej zrobić.
Doktor
Ziębiński, patolog policyjny nie cierpiał takich sytuacji. Tu zaproszenie na bal sylwestrowy, frak wyczyszczony, lakierki wyglansowane, muszka zapięta idealnie.
I co? I trup! Jak zawsze! Jakby ci ludzie nie mogli poczekać chociażby do pierwszego dnia nowego roku. A najlepiej by było, gdyby
głupie pomysły z jazdą po ośnieżonych, krętych i zapewne w dodatku śliskich
drogach, w celu utraty życia, nie przychodziły im do głowy. Byłoby, ale nie
jest, niestety! Teraz tylko on, Roman ma kłopot. Tu kobieta czeka, mają iść na
bal, czas leci, jest już późno! Tam też podobno kobieta. Jodła kategorycznie
zapowiedział, że ma rzucić wszystko i lecieć. Jemu to łatwo mówić. Siedzi w
komendzie, nudzi się, nie tańczy, nie bawi się, to przynajmniej taka
nieboszczka mu życie urozmaici. Nie to co on, Roman. Taką babkę poderwał i
znowu nic z tego! - Użalał się nad sobą w myślach, zdejmując frak i muszkę. Tam
dokąd miał jechać, o wiele bardziej nadawały się puchowa kurtka, walonki i
barania czapa.
Samochód,
pokryty resztkami opadającej piany, robił przykre wrażenie. Strażacy na wszelki
wypadek zabezpieczyli samochód przed pożarem. Rozbita toyota leżała na
lewym boku, zaraz za zakrętem drogi. Prawe drzwi wycięte przez strażaków
straszyły metalowymi resztkami. Zanim doktor Ziębiński dojechał, technicy
zdążyli już zrobić zdjęcia i zabezpieczyć ślady. Teraz czekali na przyjazd
lawety. Jakoś trzeba było ten samochód wyciągnąć. Ciało kobiety leżało
przygięte na lewym boku, widać było, że nie zapięła pasów. Głowę, całą
skrwawioną pokrywały kawałki szkła. Była martwa. Doktor Ziębiński poczuł się
rozczarowany. Taki banał, wypadek samochodowy. Wszystko wskazywało na to, że
kobieta, tak jak wstępnie referował mu Jodła, nie wyrobiła na zakręcie, wpadła
w poślizg i tyle. I on dla takiej sprawy marnował sobie sylwestra! No nie, on
sobie z Kaziem porozmawia przez kupkę kamieni. Ziębiński z powątpiewaniem
pokręcił głową, odszedł parę metrów od samochodu. Wszędzie śnieg, ciemność
rozświetlały ustawione przy samochodzie reflektory. Popatrzył w czyste niebo,
zapowiadał się mroźny styczeń. Ziębiński wdychał mroźne powietrze i powoli
zaczynał się niecierpliwić. Gdzież ten
Kazik? Nie musiał daleko szukać, szybko namierzył go wzrokiem. A cóż on tam jeszcze w tym
samochodzie szuka?! Ze zdziwieniem zobaczył
tył zanurzonego w otworze drzwi komisarza. Po chwili Jodła wynurzył się z
samochodu trzymając w rękach coś kolorowego i nie zwlekając podszedł do patologa.
-
Popatrz Roman, torebka ofiary – podsunął mu pod oczy kolorowy kłąb materiału.
-
No, że ona ofiara, to prawda. Kto to jeździ w taką pogodę i to tym skrótem - potwierdził zgryźliwie Ziębiński.
-
Ja nie o tym. Tak mi się wydawało, że to ona była u mnie w Wigilię - komisarz
powoli otworzył torebkę. Wysupłał z głębin materiału portfel, Duży, męski,
otworzył i wyciągnął dowód osobisty. Miał rację, denatką była Marianna Kornaś,
żona Krzysztofa Kornasia, lat trzydzieści cztery. Ze zdjęcia w dowodzie
patrzyła na nich nawet ładna, sympatyczna kobieta. Mało przypominała tę zmarnowaną,
postarzałą Mariannę, która odwiedziła go tydzień temu. Zrobiło mu się
przykro. Może nie powinien był lekceważyć tego co opowiadała, może powinien był
porozmawiać z tym jej mężem w celach profilaktycznych. Może… Był wściekły,
przecież ta kobieta miała jeszcze przed sobą wiele lat życia! Przeczuwała
niebezpieczeństwo, nie żyje! Jedyne co on może teraz zrobić, to nie dopuścić by
zbrodniarz chodził na wolności. Na pewno go dopadnie.
- Przeszukajcie dokładnie teren, ja
wiem, że jest zimno, ale musimy wszystko sprawdzić.
Samochód do zbadania. Jest ślisko, ale trzeba sprawdzić przyczynę
wypadku! Ta sprawa mi śmierdzi! – wydał polecenie technikom i skierował się do
samochodu. Nie mógł zrozumieć co skłoniło Mariannę Kornaś do wyjścia z domu i
jazdy w bliżej nieznanym celu. Droga na której zdarzył się wypadek, należała do
rzadziej uczęszczanych. Wprawdzie przejezdna, ale kręta, stanowiła tak zwany
skrót drogi do miasta. Wynikało stąd, że Marianna Kornaś jechała do kogoś, do
miasta.Sportowa , lekka kurtka i jeansy nie wskazywały, by jej celem był bal sylwestrowy. Teraz
wszystko w rękach techników i doktora Ziębińskiego, natomiast komisarz
zamierzał zacząć śledztwo od przesłuchania męża nieboszczki, Krzysztofa
Kornasia. Jeszcze tego wieczoru zamierzał zadać mu parę prostych pytań.
Ściągnięty z domu w trybie pilnym
aspirant Kulik pojechał na objazd okolicznych knajp. Podobno Kornaś miał się
bawić w jednej z nich. Natomiast komisarz powędrował do prosektorium, królestwa
doktora Ziębińskiego. Ten cały wściekły, w zimnym świetle świetlówek popijał
kawę, krążąc z kubkiem w ręku nad doczesnymi szczątkami Marianny Kornaś.
- O dobrze, że jesteś. Przyjrzyj
się - doktor pokazał głową na ciało denatki.
- No dobra, przyjrzałem się - komisarz
z trudem utkwił wzrok w teraz już umytej z krwi twarzy.
- Nie twarz, popatrz na ręce, na przeguby.
- A niech to!, masz rację. Jak ja
dorwę tego jej męża, to pożałuje, że się urodził - sarknął.
- To już twoja sprawa. Wygląda na
to, że denatka szarpała się z kimś, te obrażenia musiały powstać przed
śmiercią. Popatrz jeszcze tu - Ziębiński odstawił kubek na szafkę z dokumentami,
podszedł, pochylił się nad zwłokami i delikatnie podniósł głowę nieboszczki. Z tyłu widniał sporych rozmiarów
guz. - Widzisz, może się poszarpali, on ją popchnął, upadła, myślał, że ją
zabił i wykombinował to włożenie do samochodu i upozorowanie wypadku. Ale to
tylko przypuszczenia, tak na już, więcej będę ci mógł powiedzieć po sekcji.
Komisarz Jodła stał zadumany nad
zwłokami, rozważając w myślach tryb postępowania, gdy rozdzwoniła się jego
komórka. To aspirant Kulik meldował, że mąż Marianny Kornaś jest już w murach
komendy.
- Dobrze, szukaj, może coś
znajdziesz, a ja idę przesłuchać tego drania. Podobno balował w Mikado. Teraz
trzeźwieje. - Komisarz Jodła z ulgą wyszedł z prosektorium. Lata
przyzwyczajenia, ale jednak dzisiaj czuł się tam wyjątkowo nieswojo. Cały czas
miał przed oczami zdruzgotaną kobietę szukającą u niego pomocy.
Mąż Marianny Kornaś był wyjątkowo
przystojnym mężczyzną w typie latynoskich amantów. Włosy czarne, lśniące od brylantyny,
zabójczy wąsik w stylu Leoncia i opalenizna jak z solarium musiały przyciągać uwagę
kobiet. Dziwiło w jaki sposób przyciągnęła jego uwagę bezbarwna uroda Marianny.
A może to nie o urodę chodziło, tylko o pieniądze? Komisarz przypomniał sobie uwagę Kornasiowej na temat posiadanego przed ślubem
majątku.
Kornaś siedział na stołku wiercąc się niespokojnie.
Nie bardzo wiedział o co chodzi tym ludziom z policji. Wyglądało na to, że nie
grzeszył zbyt wysokim poziomem inteligencji. Aspirant Kulik opowiadał
komisarzowi, że mieli trochę kłopotu z zatrzymaniem Kornasia. Ponoć ledwo
zdołali wyrwać go z ramion jakiejś nadpobudliwej blondynki, amatorki cudzych
mężów. Pijany w sztok twierdził, że nie zna kobiety, kocha żonę i nie rozumie
co się stało.
Nie, ideałem męża to on nigdy nie był, ale Marianna dokładnie wiedziała za kogo wychodzi za mąż. Taki mieli układ.
Nie, ideałem męża to on nigdy nie był, ale Marianna dokładnie wiedziała za kogo wychodzi za mąż. Taki mieli układ.
- Taki układ, że maltretował żonę,
gnębił ją psychicznie, groził śmiercią, a nawet posunął się do demontażu
schodów? A kto usiłował ją potrącić motocyklem? - Komisarz pytał pozornie
spokojnie. Zdążył już opanować rozszalałe emocje. Jakiekolwiek utarczki z
podejrzanym nie wchodziły w grę. Zaraz wezwałby adwokata, zaczął grozić. Lepiej
było unikać takich sytuacji. Komisarz wolał przeprowadzić rozmowę na zimno.
Stanowczo i uprzejmie.
Kornaś nie miał pojęcia o co
komisarzowi chodziło.
- Jakie groził? Jakie maltretował? A schody przyszedł fachowiec i zdemontował,
sama chciała od dawna! - Kornaś wytrzeszczał na komisarza półprzytomne oczka. W
głowie mu szumiało i najchętniej strzeliłby sobie małe piwo, albo chociaż
kefirek.
Dostał wodę mineralną, niegazowaną. Pił długo chcąc zyskać na czasie. Dlaczego ta głupia Marianna nie żyje? Podejrzewał, że ktoś mu spłatał niewybredny dowcip.
Dostał wodę mineralną, niegazowaną. Pił długo chcąc zyskać na czasie. Dlaczego ta głupia Marianna nie żyje? Podejrzewał, że ktoś mu spłatał niewybredny dowcip.
Komisarz Jodła przyglądał się
podejrzanemu z uwagą. Mąż Marianny miał bardzo wyrazistą mimikę i komisarz zaczynał
mieć wątpliwości, czy faktycznie miał on coś wspólnego ze śmiercią żony. Na
razie nie miał dowodów winy, niczego oprócz oświadczenia nieżyjącej już
kobiety.
- Panie Kornaś, pańska żona przyszła do mnie, do komendy, w wieczór wigilijny i złożyła na pana
nieformalną skargę. Obawiała się o swoje życie.
Reakcja podejrzanego na słowa
komisarza była zaskakująca. Zaczął się po prostu śmiać. Śmiał się tak długo, że
komisarz zaczął się obawiać czy siedzący przed nim mężczyzna nie wpadł w
histerię.
- Ja miałbym chcieć ją zabić? Po
co? To prawda, poszarpaliśmy się trochę,
ale to ona sama sprowokowała. Takie od słowa, do słowa i poniosło mnie. Szybko
się opanowałem. Mnie moja żona była potrzebna żywa nie martwa. Nie jestem
niewiniątkiem, przyznaję, zdarzały mi się skoki w bok, ale to nie było nic
poważnego. Ona też nie była taka niewinna. Zapytajcie przyjaciółkę mojej żony
Renatę Chachurską, ona to potwierdzi! Moja żona nie miała żadnego racjonalnego
powodu aby się mnie obawiać. Poza tym całego Sylwestra i to od szóstej wieczór
spędziłem w towarzystwie. Wszyscy mnie widzieli! Zapytajcie!
- Zapytaliśmy i ma pan problem.
Niektórzy pańscy znajomi twierdzą, że zniknął im pan z oczu przynajmniej na
godzinę. Miał pan dość czasu by pojechać do domu, pokłócić się z żoną, uderzyć
ją czymś twardym, albo pchnąć na coś twardego, potem nieprzytomną wsadzić do
samochodu i zepchnąć ze zbocza. To tylko wydaje się daleko od państwa domu, ale
w lecie to mniej niż dziesięć minut drogi. Zimą załóżmy piętnaście do dwudziestu. Nieustannie
sypiący śnieg zatarł ślady. Gdyby nie przejeżdżający tamtędy samochód
zgłoszenie o wypadku mogłoby dotrzeć do nas jutro, a samochód utonąłby w
śniegu. Mógł pan to wszystko zrobić, wrócić do domu, wsiąść do swojego
samochodu i przyjechać z powrotem do Mikado. Zgadza się? - Komisarz pozwolił
sobie na triumfujący półuśmieszek.
- Nic się nie zgadza! - Kornaś był
bliski łez. - Powiem panu jak było naprawdę. Spędzałem wieczór z taką jedną
znajomą. Spotkaliśmy się po latach i tak od słowa do słowa, wiedziałem, że żona
nie pójdzie, zaprosiłem Kaśkę. Chciałem potańczyć, zabawić się, zapomnieć o
problemach. No i zapomniałem. Tę godzinę spędziliśmy wspólnie w pokoju na
piętrze, wie pan, mój znajomy prowadzi tę restaurację, to dał mi klucze.
Zapytajcie Kaśkę, ona na pewno potwierdzi moje alibi. Niech mi pan wierzy
komisarzu, nie miałem powodu by zabijać żonę. Przecież firma jest na nią.
Zamykaj teraz działalność, te wszystkie rozliczenia, sprawy spadkowe, to
przecież koszmar! Ja i tak miałem wszystko co mi było potrzebne.
- Wszystko oprócz wolności. A może
chciał się pan ożenić z inną kobietą, na przykład z tą panią Katarzyną? - Komisarz nie dał się zbić z tropu.
- Panie komisarzu - obruszył się
Kornaś – skoki w bok, tak, bez zobowiązań, na luzie, ale żenić się? Zawsze
mogłem powiedzieć, że żona nie da mi rozwodu. Trochę płaczu, gderania… Niech mi
pan wierzy, tak jest dużo wygodniej.
Komisarz Jodła miał dość
praktycznego podejrzanego. Krętacz, dziwkarz, a udaje niewiniątko. Dopóki nie
potwierdzi się jego alibi, główny podejrzany o zamordowanie żony. Marianna Kornaś na pewno nie była głupia! Nie miała żadnego racjonalnego powodu żeby robić sobie rajd po okolicznych krętych drogach. Chyba, że w celach
samobójczych. Komisarz musiał cierpliwe czekać na wyniki sekcji od doktora Ziębińskiego i raport od techników.
Dochodziła druga w nocy. Pierwsze godziny nowego roku. Dopiero teraz zaczynały
dochodzić do niego ostatnie wybuchy rac i wycie karetki pogotowia. Oczy mu się tak kleiły, że nawet nie
pojechał do domu, tylko położył się na służbowej leżance. Byle złapać trochę
snu do rana. Reszta współpracowników
wróciła do domów, a Krzysztof Kornaś zaczynał przysypiać na aresztanckiej
kozetce.
Ranek komisarz zaczął od mocnej
kawy. Chciało mu się jeść, ale tak prozaiczna sprawa jak śniadanie musiała
poczekać. Teraz należało przesłuchać tę przypadkową towarzyszkę wieczornych
uciech Kornasia. Sprawdził gdzie kobieta mieszka, wcale nie tak daleko od
komendy. Ubrał się ciepło. Dobrze, że wczoraj wychodząc z domu zabrał czapkę i
rękawiczki. Owinął szalik wokół szyi i tak zabezpieczony przed mrozem i wiatrem
wyruszył w odwiedziny do Katarzyny Ćwiek, tej nadpobudliwej blondyny. Drzwi
prowadzące na klatkę schodową były otwarte, domofon nie działał. Pani Katarzyna
mieszkała na drugim piętrze. Do jej mieszkania prowadziły obite boazerią drzwi.
Wizytówka, przyjemna dla oka, informowała, że mieszka tutaj Katarzyna Ćwiek - psycholog.
Na dole drobnymi literkami podane były godziny przyjęć. Dwa razy w tygodniu.
Komisarz nigdy by nie przypuszczał, że rozrywkowa pani ma taki zawód.
Otworzyła mu szybko. Elegancko,
chociaż po domowemu ubrana, bez makijażu, wyglądała na pewno o wiele lepiej,
niż w czasie sylwestrowej nocy. Włosy związane w koński ogon i bystre spojrzenie
niebieskich oczu odmładzały kobietę o dobrych parę lat.
- Dzień dobry, słucham pana? - zapytała
miłym, stanowczym głosem.
- Komisarz Kazimierz Jodła - przedstawił
się, sięgając jednocześnie do kieszeni kurtki po legitymację.
- Nie trzeba, proszę wejść - kobieta
otworzyła szerzej drzwi i cofnęła się w głąb przedpokoju. - Napije się pan ze
mną kawy? Właśnie parzyłam - zaproponowała.
- Bardzo chętnie - komisarz powoli rozkręcał się z szala, wieszał
kurtkę na wieszaku, a rękawiczki usiłował upchnąć do kieszeni. Nie
przyzwyczajony do noszenia rękawiczek bał się, że znowu gdzieś przepadną.
Kawa pachniała upojnie. Tosty
parowały, masło roztapiało się na nich przyjemnym strumyczkiem. Komisarz
powstrzymywał się całą siłą woli, by nie rzucić się od razu na stojące na stole
przysmaki.
- Czyli mówi pan komisarzu, że ja
jestem alibi tego pana, z którym podobno spędziłam cały wieczór? - zapytała
gospodyni.
- Zgadza się. Jeżeli potwierdzi
pani jego alibi na czas od mniej więcej dziewiętnastej, do dwudziestej to
musimy go wypuścić. Właśnie w tym czasie zginęła pani Marianna. Nie wiemy z
dokładnością co do minuty, ale o dwudziestej pięć dostaliśmy zgłoszenie wypadku. Liczę, że aby dojechać do
domu, uderzyć żonę, wsadzić ją do samochodu, przejechać ten kawałek, przesadzić
żonę na siedzenie kierowcy i zepchnąć samochód musiał mieć minimum czterdzieści
pięć, pięćdziesiąt minut. To tylko przypuszczenia, być może było całkiem
inaczej. Po kłótni ona sama wsiadła w samochód i pojechała nie spodziewając się
problemów. Jechała dość szybko, zbyt szybko jak na te warunki. Akurat tam gdzie
zginęła jest taki nieprzyjemny zakręt. Zarzuciło nią i poleciała w dół. Czy
tak, czy tak mąż jest winny, chyba że był cały czas z panią.
Popatrzyła na niego uważnie.
- Tak więc w moich rękach leży los człowieka? - zapytała.
- Tak więc w moich rękach leży los człowieka? - zapytała.
- Zgadza się, to znaczy my wszystko
sprawdzimy, ale pani zeznania mają niebagatelną wagę.
- No cóż… policji powinno się mówić
prawdę i tylko prawdę, niezależnie od tego jaka ta prawda jest. Niestety nie
jestem w stanie dać pełnego alibi panu Kornasiowi. To prawda, że spotkaliśmy
się przypadkowo, dwa dni przed Sylwestrem.
Miał kupione bilety na bal, ale nie chciał iść sam, żona nie miała
ochoty z nim wychodzić. Był na nią
wściekły, żądny zemsty. Odgrażał się, że ona jeszcze zobaczy, że pożałuje. Nie
brałam tego jego gadania na serio. Umówiliśmy się na ten wspólny wypad i mniej więcej od osiemnastej zaczęliśmy balować. Krzysiek przyszedł już na rauszu. Zatańczyliśmy, przyznaję, gdy zaproponował żebyśmy poszli razem do pokoju
powinnam odmówić. Żałuję, że tego nie zrobiłam! Tyle tylko, że posłałam go po
prezerwatywy, nie miał, a ja nie przewidywałam, że będę ich potrzebowała. Wie pan, przypadkowy seks z przypadkowym mężczyzną, nie chciałam
ryzykować. - Katarzyna spojrzała komisarzowi prosto w oczy.
- Krzysztof bardzo długo nie wracał, znudziło mnie samotne oglądanie telewizji w pokoju, więc zeszłam na dół, do restauracji i bawiłam się ze wszystkimi. Wrócił, odnalazł mnie. Twierdził, że nigdzie nie mógł kupić prezerwatyw. Mnie za ten czas przeszła ochota na seks i skończyło się na tańczeniu i piciu. Razem i osobno. Tyle. Nie było go faktycznie pomiędzy dziewiętnastą, a chyba dwudziestą trzydzieści, czy coś koło tego, nie pamiętam. Mam nadzieję, że znajdzie się ktoś, kto potwierdzi jego alibi, ja nie mogę. - Pani Katarzyna zrobiła smutną minę i westchnęła. - Gdybym wiedziała, że zdarzy się taka sytuacja, to nigdzie bym go nie wysyłała.
- Krzysztof bardzo długo nie wracał, znudziło mnie samotne oglądanie telewizji w pokoju, więc zeszłam na dół, do restauracji i bawiłam się ze wszystkimi. Wrócił, odnalazł mnie. Twierdził, że nigdzie nie mógł kupić prezerwatyw. Mnie za ten czas przeszła ochota na seks i skończyło się na tańczeniu i piciu. Razem i osobno. Tyle. Nie było go faktycznie pomiędzy dziewiętnastą, a chyba dwudziestą trzydzieści, czy coś koło tego, nie pamiętam. Mam nadzieję, że znajdzie się ktoś, kto potwierdzi jego alibi, ja nie mogę. - Pani Katarzyna zrobiła smutną minę i westchnęła. - Gdybym wiedziała, że zdarzy się taka sytuacja, to nigdzie bym go nie wysyłała.
- Jeszcze tylko jedno pytanie, skąd
się państwo znacie? Pan Kornaś powiedział, że spotkał panią po latach przez
przypadek.
- To się zgadza, chodziliśmy do
jednego liceum, nie widzieliśmy się od lat, aż tu pewnego dnia spotkaliśmy się
w sklepie. Był akurat z żoną, poznałyśmy się. Chwilę postaliśmy, pogadali, powspominali.
A drugi raz to właśnie przed tym Sylwestrem, już panu
mówiłam, postanowiłam mu towarzyszyć żeby bilet się nie zmarnował. Ani
mi przez myśl nie przeszło, że to się tak tragicznie skończy!
- No cóż, nie mogła pani tego
przewidzieć.
- To prawda, niestety, ja niczego
nie mogłam przewidzieć. W końcu prawie w ogóle się nie znaliśmy - uśmiechnęła
się słabo i wyciągnęła rękę na pożegnanie.
Po kilku dniach z podejrzeń zrobiła się pewność.
Wypadek Marianny nie był przypadkiem. Ktoś, działając z premedytacją,
odkręcił śruby mocujące koło. Praktycznie nieboszczka do miejsca zdarzenia
dojechała tylko na jednej śrubie, reszta wypadła po drodze, a ta ostatnia śruba
puściła przy braniu ostrego zakrętu. Technicy stwierdzili, że ponad wszelką
wątpliwość to było powodem wypadku. Denatka jechała zbyt szybko i mówiąc
językiem potocznym nie wyrobiła na zakręcie. Układ hamulcowy, jezdny, opony,
wszystko było w bardzo dobrym stanie.
Doktor Ziębiński przysłał
komisarzowi cienką teczkę z wnioskami z obdukcji. Denatka za życia była w doskonałym stanie, w sumie zadbana.
Urazy zewnętrzne powstały przypuszczalnie dzień przed śmiercią. Na to wskazywały zasinienia. Kornaś mówił prawdę. Wszystko wskazywało na to, że Marianna Kornaś,
nagle, gnana jakimś impulsem wsiadła do samochodu i pojechała w kierunku
miasta. Na taki tok postępowania wskazywało niedostosowane do pogody ubranie.
Komisarz Jodła kazał także sprawdzić bilingi telefonów należących do państwa
Kornasiów. Okazało się, że o dziewiętnastej trzydzieści dzwonił do Marianny
Kornaś jej własny mąż. Mąż cały czas twierdził, że nie dzwonił. Owszem, miał
przy sobie komórkę, to prawda, to był jego numer telefonu, ale litości, po cóż
miałby dzwonić do żony?! Uparła się zostać w domu, to została. Nie nalegał na
jej towarzystwo. Może powinien, nie miałby teraz takich kolosalnych kłopotów. Zatrzymany
do wyjaśnienia sprawy cały czas twierdził, ze jest niewinny jak małoletnie
dziecko i powtarzał własną wersję wydarzeń. W jego wersji przeważały dwa słowa: "nie rozumiem". Gdyby nie wigilijna wizyta pani Kornaś, odkręcone śruby
mocujące przednie koło, oraz niewyjaśniony telefon tuż przed wypadkiem, sprawa zostałaby zakwalifikowana jako nieszczęśliwy wypadek spowodowany niedostosowaniem prędkości do warunków jazdy.
Niestety wszystkie poszlaki wskazywały na męża.
Niestety wszystkie poszlaki wskazywały na męża.
Rozprawa trwała krótko, a wyrok nie
był zbyt wysoki. O dziwo, przyjaciółka zmarłej Renata Chachurska świadczyła na
korzyść oskarżonego. Twierdziła, że Kornasiowie byli małżeństwem jakich wiele.
On zdradzał żonę, ona nie była mu dłużna. Renata wiedziała o przynajmniej dwóch
romansach, które Marianna miała w czasie trwania małżeństwa. Poza tym Marianna
dobrze wiedziała o zdradach męża i nie reagowała na nie. Dlaczego nie
reagowała, tego Renata nie wiedziała. Jedno zdanie wypowiedziane przez
przyjaciółkę nieboszczki zwróciło uwagę komisarza.
Na pytanie sądu czy Kornasiowie byli dobrym małżeństwem, Renata odpowiedziała dwuznacznie: - Dopóki
taki układ pasował obojgu, to byli bardzo dobrym małżeństwem. Nie dziwiłabym
się, gdyby to Marianna chciała odejść.
Podobno miała kogoś na serio. Nie, nie wiem kogo. Ja nawet nie jestem tego
pewna na sto procent. Niby byłyśmy przyjaciółkami, ale Marianna była bardzo
ostrożna i skryta.
Nie ustalono w jakim celu Krzysztof
Kornaś dzwonił do żony. On cały czas, konsekwentnie utrzymywał, że nie dzwonił.
W czasie trwania tak śledztwa, jak
i procesu komisarz Jodła przeżywał
rozterki. Cały czas myślał, że nie sprawdził wszystkiego należycie, że jakiś
ważny szczegół uszedł jego uwadze. Ten telefon… Nie dawał mu spokoju. Z jakiego
powodu zginęła Marianna? Komu mogło zależeć na jej śmierci? Jeżeli nie mąż to
kto?
Pani psycholog robiła porządki w dokumentach. Powyciągała segregatory, poopisywała. Osobno układała rachunki, osobno umowy, takie na prąd, gaz, telefon, telewizję satelitarną. Wszystko dokładnie, po kolei. Na końcu, dla odprężenia sięgnęła po zdjęcia. Ich klasa w Krakowie, wycieczka do Warszawy. Ona przytulona do Krzysztofa, nie odrywająca od niego oczu. Byli parą od pierwszej klasy liceum. Żelazną parą, przynajmniej tak się jej wydawało. Myślała, że po liceum pójdą razem na studia, wezmą ślub. Będą zawsze razem. Nawet się nie obejrzała jak najpierw była Danka, potem Anula, Beatka i całe szeregi innych imion. Tą która go złapała na męża była Marianna. Stara, głupia, bogata Marianna. Trafiło się jej jak ślepej kurze. Ona, Katarzyna, nigdy nie zapomniała. Po prostu czekała na sprzyjający moment. W większości powiedziała komisarzowi prawdę, swoją prawdę. Z Marianną poznały się w sklepie. Krzysztof je sobie przedstawił. On sam pamiętał Kasię, ale zapomniał co ich ze sobą łączyło. Traktował ją jak obcą sobie osobę. Może by mu darowała, ale naprawdę nie mogła. Przygotowała się sumiennie. Wcześniej, pod nieobecność Krzysztofa spotkała się kilka razy z Marianną. Polubiły się. Marianna chciała jak najszybciej pozbyć się Krzysztofa. Nie chciała sięgać do środków ostatecznych, ale nie miała ochoty na podział majątku. W grę wchodził rozwód z orzeczeniem o jego winie. Do tego potrzebny był dowód zdrady. Najlepiej wśród całej masy świadków.
Pani psycholog robiła porządki w dokumentach. Powyciągała segregatory, poopisywała. Osobno układała rachunki, osobno umowy, takie na prąd, gaz, telefon, telewizję satelitarną. Wszystko dokładnie, po kolei. Na końcu, dla odprężenia sięgnęła po zdjęcia. Ich klasa w Krakowie, wycieczka do Warszawy. Ona przytulona do Krzysztofa, nie odrywająca od niego oczu. Byli parą od pierwszej klasy liceum. Żelazną parą, przynajmniej tak się jej wydawało. Myślała, że po liceum pójdą razem na studia, wezmą ślub. Będą zawsze razem. Nawet się nie obejrzała jak najpierw była Danka, potem Anula, Beatka i całe szeregi innych imion. Tą która go złapała na męża była Marianna. Stara, głupia, bogata Marianna. Trafiło się jej jak ślepej kurze. Ona, Katarzyna, nigdy nie zapomniała. Po prostu czekała na sprzyjający moment. W większości powiedziała komisarzowi prawdę, swoją prawdę. Z Marianną poznały się w sklepie. Krzysztof je sobie przedstawił. On sam pamiętał Kasię, ale zapomniał co ich ze sobą łączyło. Traktował ją jak obcą sobie osobę. Może by mu darowała, ale naprawdę nie mogła. Przygotowała się sumiennie. Wcześniej, pod nieobecność Krzysztofa spotkała się kilka razy z Marianną. Polubiły się. Marianna chciała jak najszybciej pozbyć się Krzysztofa. Nie chciała sięgać do środków ostatecznych, ale nie miała ochoty na podział majątku. W grę wchodził rozwód z orzeczeniem o jego winie. Do tego potrzebny był dowód zdrady. Najlepiej wśród całej masy świadków.
Wszystko zaplanowały w
najdrobniejszych szczegółach. Wizyta u komisarza Jodły służyła zwróceniu uwagi
na agresywność męża Marianny. Na to, że Marianna żyje w ciągłym stresie, w
stanie totalnego zagrożenia. Gdyby Kornaś zginął, oczywiście w ostateczności, w
czasie obrony koniecznej, komisarz Jodła świadczyłby na korzyść oskarżonej. Tak
sobie wymyśliły. Ponieważ Mariannie chodziło tylko o wolność i pieniądze, zaplanowały, że niby przez przypadek Katarzyna spotka się z Krzysztofem.
Wiadomo było, że w szufladzie biurka leżą bilety na bal sylwestrowy.
Wystarczyło żeby Marianna odmówiła pójścia, a jej mąż już szukał zastępstwa. Po
pięciu minutach Katarzyna z uśmiechem zgadzała się na jego propozycję. Dogadały
się, że Katarzyna zadzwoni, Marianna przyjedzie. Zobaczy męża w objęciach
Katarzyny, zrobi im zdjęcie na dowód, a potem zemdleje.
Tyle tylko, że Marianna nie wiedziała, iż Katarzyna ma swój własny, autorski plan. Z główną
rolą dla niej w charakterze nieboszczki. Wystarczyło tylko odkręcić śruby
mocujące koło.
W
końcu, to nie był jej pierwszy raz.
Koniec
Koniec
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz