poniedziałek, 28 października 2019

"Niedaleko pada trup od denata" Iwona Banach


Komedia kryminalna to wbrew pozorom bardzo wymagający gatunek. 
Z założenia, w kryminale powinien pojawić się minimum jeden nieboszczyk, górna granica nie została określona. Fabuła powinna być spójna i serwując  czytelnikom odpowiednią ilość fałszywych tropów, prowadzić do autora zbrodni. Pamiętać trzeba o motywie, tyle teraz się mówi o psychice mordercy, traumach i urazach z dzieciństwa.
 Nie zostawiać niczego przypadkowi, czytelnicy są coraz bardziej wymagający i jeden zbieg okoliczności łamany na przypadek przełkną, ale dwa to przecież niemożliwe. 
W życiu tak nie bywa.

Polemizowałabym, ale to innym razem.

Dodatkowo, przy konstruowaniu komedii kryminalnej trzeba pamiętać żeby zbrodnia nie była zbyt krwawa, makabryczna, odstręczająca.
Najlepsze będzie takie miłe, czyste morderstwo. Nóż, widelec, może korkociąg. Albo trucizna, tylko tak żeby się przyszły nieboszczyk nie męczył zbyt długo. A i objawy... pożądane byłyby takie niezbyt widoczne.
 Żeby zmylić czytelnika ;)
Nadal pozostając przy konwencji komedii kryminalnej pamiętamy o stosowaniu humoru sytuacyjnego i słownego. Wszak czytelnik ma wypocząć przy czytaniu, a nie zmęczyć się, albo, co przy tym podgatunku niedopuszczalne, bać się wyjść w nocy z pokoju do łazienki.
Szanujmy nerwy własne i cudze.
A i jeszcze... bohaterowie. Nietuzinkowi, zapadający w pamięć.
Czy pamięć, podsuwająca wszystkie wariacje na temat Kowalskich i Nowaków, nie spłata autorowi figla i nie podpowie nazwiska, które dopiero co pojawiło się w książce koleżanki po piórze?
Czy u kogoś pojawiła się już Emilia Gałązka?
Ja sobie nie przypominam.
Jak już wszystko uda się autorowi połączyć w całość i nie wyzionąć ducha przy okazji, znaleźć wydawcę, który doceni treść i dołoży od siebie znakomitą okładkę, to powstanie wzbudzająca niekontrolowane wybuchy śmiechu zwariowana, charakterystyczna dla twórczości Iwony Banach komedia. Na pewno kryminalna.

O treści słów kilka, ale tylko na zachętę, bo żaden, nawet najlepszy opis nie odda jej klimatu.



Z Emilią Gałązką od razu poczułam mocną więź i nie ukrywam, że chętnie jeszcze się z nią spotkam. Nie jestem preppersem, niezbyt przejmuję się końcem świata (bo każdy z nas przeżywa w swoim czasie własny, jedyny i niepowtarzalny koniec świata i nikomu nic do tego), ale odczuwam głębokie zrozumienie dla manii gromadzenia zapasów. 
Zawsze byłam zdania, że zamrażarka pełna mrożonek gotowych po odgrzaniu do spożycia i kilka półek puszek zawierających fasolkę po bretońsku, makrele w oleju, pomidorach i sosie musztardowym, kapusta kiszona w białym winie i brzoskwinie w syropie, to minimum pozwalające na swobodne decydowanie czy dzisiaj pójdę na zakupy czy niekoniecznie. Czy odchoruję przeziębienie, czy żeby wrzucić coś na ząb będę musiała  zwlec się z łóżka. Czyli mam do zapasów podejście praktyczne, gromadzę i zjadam. Emilia natomiast skupiła się na gromadzeniu. Nie tylko żywności. 
Ale jak to w życiu, wydarzenia zweryfikują czy miała rację. 
Pomoże jej w tym siostrzenica Magda, miła dziewczyna usiłująca odciąć się od upiornego Pawełka oraz całkiem sympatyczny policjant. 
I inne mniej lub bardziej dziwne osoby. 

A zaczęło się tak miło od spotkania autorskiego.
 Osobiście bardzo lubię spotkania autorskie - te moje i innych pisarzy takoż, ale nie wiem jak bym zareagowała gdyby pisarz dorównujący w mojej wyobraźni Clooneyowi przemienił się w łysiejącego, zapuszczonego sześćdziesięciolatka. Niby wygląd autora treści książki nie zmienia, ale chyba poczułabym się delikatnie rozczarowana. Zwłaszcza gdyby wydawca nie zamieszczał zdjęć autora na okładce. 
Ale nie próbowałabym go zamordować, zresztą rozczarowane wielbicielki też nie próbowały. A jednak to akurat spotkanie autorskie przeszło do historii miasteczka i biblioteki. Od niego wszystko się zaczęło, a potem to już było z górki. 
A co było, kogo zamordowano, jaki był powód zbrodni i co zmalował upiorny Pawełek, tego nie zdradzę. Bierzecie i czytajcie, tylko nie przy jedzeniu. Wiem co mówię, mój egzemplarz oplułam kawą, zrosiłam łzami - ze śmiechu oczywiście. Dobrze że nie wzięłam go do wanny, na pewno przy okazji bym go utopiła przy niekontrolowanym wybuchu śmiechu. Więc z czytaniem w busie też ostrożnie. Chyba że na głos. Niech inni też skorzystają. 
 Ubawiona, z przekonaniem polecam prawdziwą komedię kryminalną kojarzącą się z komediami nieodżałowanej Joanny Chmielewskiej. 
Cięty humor, prawdziwe do bólu sytuacje i reakcje - mężczyzn pokroju Pawełka zbyt wielu jeszcze chodzi po świecie. Do tego certyfikowane łowczynie demonów broniące swoich wyobrażeń o przyszłości najbliższych...
To wszystko oznacza tylko jedno "Niedaleko pada trup od denata" powinien znaleźć się w zestawie obowiązkowym  książek na jesień, zimę, wiosnę i lato. 
Terapia śmiechem gwarantowana. 
Odsłona na jesień ;)


2 komentarze:

  1. Nie wiem czy po nią sięgnę, ponieważ ostatnio przeczytane przeze mnie komedie kryminalne były niewypałem.

    OdpowiedzUsuń
  2. To zależy jakie komedie kryminalne lubisz, ta jest zwariowana, nieco przerysowana, ale ja takie lubię. Ostatnio jest moda na określanie kryminałów, w których mamy średnio zabawne dialogi (raczej smętne) komediami kryminalnymi. To raczej kryminały z humorem, ciepłe, bez straszenia czytelnika. Nie wszystko można podpiąć pod komedię kryminalną. No i gusty też mamy różne :) Byłoby bardzo nudno gdyby wszystkim podobało się to samo :)

    OdpowiedzUsuń