O "Niedaleko pada trup od denata" pisałam TUTAJ ale myślę, że spokojnie można zacząć przygodę z całym towarzystwem od drugiego tomu i wrócić do pierwszego.
Po szaleństwach przygód z demonem mordującym literatów i zaprezentowaniu całej (czyżby?) palety możliwości Emilii Gałązki, która z upodobaniem pielęgnuje tradycje preppersów, zaczynamy poznawać uroki miasteczka, w którym mieszka Emilia.
Małe bo małe, ale słynne z wczasów odchudzających dla zamożnych przyjezdnych. Najlepiej tych zagranicznych, chcących przy okazji odwiedzić ojczyzny łono. Odchudzić się, a jednocześnie najeść. Dzięki wczasowiczom mają co do garnka włożyć mieszkańcy miasteczka: taki odchudzony, medytujący wszystkożerca jest doskonałym klientem w okolicznych sklepach i barach, a pan Czesiu taksówkarz, też zarobi.
I wydawałoby się, że życie wróciło już do normy, kto miał zejść, ten zszedł, gdyby nie kolejny trup, a właściwie nieboszczka. Ściśle amerykańska, ale polskiego pochodzenia.Co kryje się za tym niespodziewanym zgonem?
Czy miejscowa policja w osobie Mikołaja, prawie chłopaka Magdy, zdoła namierzyć sprawcę?
I dlaczego pewna sympatyczna dziewczynka z naukowym zacięciem woli mieszkać u Emilii, a nie u swojej babci? Wiem, ale nie powiem ;)
Magda zeźlona niechęcią najbliższych (nie wszystkich, rzecz jasna) do planu założenia agencji detektywistycznej, postanawia ustalić kto miał motyw i sposobność i udowodnić, że będzie doskonałym prywatnym detektywem/detektywką.
Paweł doskonale radzący sobie w dziennikarskim fachu były chłopak Magdy też chciałby co nieco wykryć. I zarobić, oraz odzyskać Magdę a wraz z nią darmowy wikt i opierunek.Co z tego wyniknie?
Zwłaszcza gdy swoje trzy grosze wtrącą Idalia, Nika i babcia Niki oraz ktoś, komu zależy na ukryciu prawdy.
Zwłaszcza gdy swoje trzy grosze wtrącą Idalia, Nika i babcia Niki oraz ktoś, komu zależy na ukryciu prawdy.
Namieszane? To jeszcze nic. Do pomocy Magdzie wkroczy pewna Alicja i dopiero będzie się działo.
Jest zwariowanie, jest śmiesznie bo Iwona Banach w charakterystyczny dla siebie sposób stosuje humor sytuacyjny i słowny.
Jest smacznie!
Musicie mi uwierzyć na słowo, ale przy czytaniu przełykałam ślinę przypominając sobie pierogi ruskie produkowane w seriach limitowanych przez moją babcię lata temu - wyobrażam sobie, że te pochłaniane przez Idalię też były tak smaczne.
A! i krupnik! jedna z moich ulubionych zup, u mnie w domu podawany z fasolą duży jaś, przepyszny, wprowadzający podniebienie w stan ekstazy, ale niestety bezprocentowy...
Ale tak naprawdę wszystko przebił tłuczek. Jedyny, niepowtarzalny, prawie eksponat muzealny!
Co do rosołu... cóż, o rosole i jego przedziwnych właściwościach musicie już przeczytać sami.
Serdecznie polecam i dobrze radzę: nie czytajcie przy jedzeniu, nagłe napady śmiechu grożą zadławieniem, a Iwona Banach wprawdzie zabija nudę śmiechem, ale woli żywych czytelników.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz