Może nie zawsze autostradą, częściej bocznymi drogami, ale bezpiecznego podróżowania przez życie w kolejnym roku - tego wszystkim życzę 🍀
niedziela, 31 grudnia 2017
sobota, 23 grudnia 2017
Świątecznie
Wszystkim zaglądającym na moją stronę życzę pięknych,
pełnych szczęścia i miłości Świąt Bożego Narodzenia.
Pomódlmy się w Noc Betlejemską
W Noc Szczęśliwego Rozwiązania,
By wszystko nam się rozplątało,
Węzły, konflikty, powikłania.
Oby się wszystkie trudne sprawy
Porozkręcały jak supełki,
Własne ambicje i urazy
Zaczęły śmieszyć jak kukiełki.
I oby w nas złośliwe jędze
Pozamieniały się w owieczki,
A w oczach mądre łzy stanęły
Jak na choince barwnej świeczki.
By anioł podarł każdy dramat
Aż do rozdziału ostatniego,
Kładąc na serce pogmatwane -
Jak na osiołka - kompres śniegu.
Aby się wszystko uprościło,
Było zwyczajne, proste sobie,
By szpak pstrokaty, zagrypiony,
Fikał koziołki nam na grobie.
Aby wątpiący się rozpłakał,
Na cud czekając w swej kolejce,
A Matka Boska cichych, ufnych
Jak ciepły pled, wzięła na ręce.
(Ksiądz Jan Twardowski)
Giotto di Bondone - źródło Wikimedia |
poniedziałek, 4 grudnia 2017
"Wymazane" Michał Witkowski
Skończyłam czytać "Wymazane" i już wiem, że atmosfera tej książki zostanie ze mną na długo, myślę, że kiedyś wrócę do Wymazanego z ciekawości, czy ten klimat absurdu, nostalgii i gorzkiej refleksji należy do gatunku ulotnych chwil z pierwszego kontaktu, czy jest stałą niezależną.Zamiast wymądrzania i recenzji poniżej fragment monologu Alexis, tak naprawdę Janiny, a kiedyś Niny. Ale to było dawno.Przeczytajcie "Wymazane", naprawdę warto.
"Mężczyźni! Pachnieli tytoniem i nie znałam żadnego, który by nie pił, nie palił, kogoś kiedyś nie zabił. Nie musieli chodzić na siłownię, bo byli naturalnie umięśnieni, tak jak tobie Damianku, same rosną te mięśnie. Nikt nie był na nic uczulony. Laktoza? Proszę bardzo! Gluten? Pewnie. Wiadrami. Wszystko żarli. Flaki spod spódnicy na bazarze zjadłbyś? Nie? A widzisz, a oni uważali te flaki za najlepszą zagrychę do wódy. Nie tak dobre jak te słynne z Kercelaka, no ale wiadomo, że świat schodzi na psy. Udający ślepego grajek grał na akordeonie i śpiewał zawijając z praska:
Malowana lalo,
bez serca i bez duszy,
żadna miłość cię nie wzruszy,
gdyż w tobie drzemie zło...
Brązowe spodnie od garnituru, koszula, szelki, kapelusz. Do Młocin płynęło się statkiem, na Bielanach kręciła się karuzela. Teraz ludzie albo zapierdalają w korpo, albo w weekend wydają to, co zarobili, w galerii handlowej i myślą, że żyją. Spójrz, jak budują jakieś apartamenty, ogrodzą teren płotem, na tym płocie umieszczą tablice reklamowe z komputerowo symulowanymi rodzinami w w sterylnych, białych i oszklonych wnętrzach, tatusiek ze sztucznymi zębami, mamuśka uśmiechnięta, dziecko u tatuśka na barana, wszyscy ubrani w kremowe kolory... ludzie, którzy mają kupić tu apartamenty i do końca życia zapierdalać w korpo na ten kredyt, a jak im co zostaje, to wydawać w weekend w galeriach. A gdzie miejsce na takie rzeczy jak wtedy, że się szło po pijaku, w listopadzie ulicą wśród gazowych latarni, śledziło kogoś, jadło śledzia z papieru i popijało ciepłą wódką, uprawiało seks w pokojach umeblowanych lub zgoła na łasze na Wiśle... Gdzie ta cała metafizyka?" strona 404
Właśnie, też pytam gdzie....
niedziela, 3 grudnia 2017
"W gospodarstwie dawniej i dziś" Christa Holtei - Astrid Vohwinkel
Czy zastanawialiście się jak wyglądała kiedyś praca w gospodarstwie?
Ja jeszcze pamiętam młócenie zebranego zboża cepem, ale teraz to nieskomplikowane narzędzie zostało zastąpione przez młocarnię.
Współcześnie, mając wszystkie dobra na wyciągnięcie ręki, nie zdajemy sobie sprawy ile starań trzeba było żeby przeżyć. Zapewnić sobie żywność, opał, wyżywić zwierzęta.
Przetrwać.
Książeczka z serii Mądra Mysz, czyli "W gospodarstwie dawniej i dziś" w przemyślany sposób pokazuje dzieciom jak zmieniało się życie w gospodarstwie. Jak orano ziemię, jakie zwierzęta hodowano, jak rozwijały się gospodarstwa.
Poznajemy Wszemiłę i Bolemira żyjących w epoce neolitu 6000 lat temu. Dopiero zaczynają karczowanie kamiennymi siekierami fragmentów puszczy, by postawić dom. Potem odwiedzamy dzieci żyjące w epoce neolitu. Miłocha i Pęcisz akurat naprawiają płot wygradzający pole.
Oczywiście odwiedzanych gospodarstw jest więcej. Zapoznajemy się z funkcjonowaniem pługa parowego używanego do orania, podglądamy Dobromiłę pomagającą matce w ziemiance przy krosnach.
Książeczka jest napisana w sposób przystępny i pięknie zilustrowana co pozwala nam razem z dzieckiem poznawać zmiany w prowadzeniu gospodarstw i w czasie zabawy nauczyć się nowych rzeczy.
Kolejna mądra, edukacyjna pozycja dla najmłodszych z Wydawnictwa Media Rodzina.
Świetnym pomysłem jest umieszczenie w środku książeczki zestawienia okładek tytułów, które ukazały się w seriach Mądra Mysz, Zuzia, Maks i Rozmaitości.
Dla dzieci od 3 lat.
Seria: Mądra Mysz
Tytuł: W gospodarstwie dawniej i dziś
Napisała: Christa Holtei
Ilustracje: Astrid Vohwinkel
Tłumaczył: Bolesław Ludwiczak
Wydawnictwo Media Rodzina
niedziela, 19 listopada 2017
"Kicia Kocia witaminowe przyjęcie" - Anita Głowińska
Przed nami kolejna opowieść o przygodach sympatycznej Kici Koci.
Tym razem Kicia Kocia i Pacek, jej przyjaciel grają w domino. A przy okazji umilają sobie czas słodyczami, Kicia Kocia wyciąga z szafy cukierki, a Pacek częstuje ją kolorowymi żelkami.
Na efekty nie trzeba długo czekać, Packa rozbolał ząb, Kicię Kocię boli brzuszek. Słodycze są dobre, ale trzeba uważać żeby nie zjeść ich zbyt dużo.
Lepiej urządzić witaminowe przyjęcie i zjeść marchewki, pomidorki, truskawki i wiele innych owoców i warzyw.
Albo upiec owsiane ciasteczka i poczęstować nimi przyjaciół: Adelkę i Julianka.
I oczywiście dobrze się wspólnie bawić.
Jak zawsze książeczki z serii o Kici Koci uczą, tym razem zdrowego odżywiania, które może być bardzo smaczne.
Kto z nas nie lubi owsianych ciasteczek i koktajli owocowych?Samo zdrowie!
O książeczkach z serii o Kici Koci pisałam Tutaj
Książeczkę otrzymałam od Wydawnictwa Media Rodzina
"Kicia Kocia i witaminowe przyjęcie"
Anita Głowińska - tekst i ilustracje
Wydawnictwo Media Rodzina
Dla dzieci od dwóch lat
"Krowa Matylda i śnieg" Alexander Steffensmeier
Krowa Matylda nie jest zwyczajną krową, o nie! Krowa Matylda to krowa pocztowa. A ponieważ na Boże Narodzenie ludzie wysyłają całe mnóstwo listów, kartek świątecznych i prezentów, to krowa Matylda i listonosz mają mnóstwo pracy. Pracują nawet w Wigilię, aby przesyłki dotarły naprawdę do każdego. A najprzyjemniejsze jest to, że listonosz pomyślał także o prezentach dla Matyldy i jej przyjaciół z gospodarstwa.
Tylko jak tu wrócić domu, gdy wokół biało i ścieżka, którą poruszała się Matylda znikła pod białym puchem.
Nie martwcie się, wszystko skończyło się dobrze i Matylda grzeje się przy piecu.
Bardzo sympatyczna książeczka dla dzieci z zapadającą w pamięć bohaterką. Krowa Matylda na pewno poradzi sobie w każdej sytuacji.
A prezenty, którymi listonosz obdarował Matyldę i jej bliskich przypomną rodzicom i dzieciom, że zamiast kupować drogie prezenty warto usiąść razem przy stole i zrobić coś samemu, własnymi rękami. Poświęcić czas, by nasi bliscy wiedzieli, że o nich pamiętamy w sposób specjalny i chcemy sprawić im radość.
I nie zapomnijmy o gałązce jemioły...Polecam :)
Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Media Rodzina
Krowa Matylda jest bohaterką całej serii książek. Warto zajrzeć na stronę wydawnictwa Tutaj
Alexander Steffensmeier "Krowa Matylda i śnieg"
Tłumacz: Emilia Kledzik
Stron 32
Dla dzieci od dwóch lat
Wydawnictwo Media Rodzina
piątek, 10 listopada 2017
Trening autogenny metodą J.H. Schultza
Wczoraj znalazłam kartkę, którą dostałam kiedyś na zakończenie szkolenia nakierowanego na opanowywanie stresu.
Trening autogenny metodą Schultza.
Oczywiście jest to jedna z wielu metod jakimi możemy posłużyć żeby się wyciszyć i spojrzeć na osaczające nas problemy nie z perspektywy zagrożenia tylko możliwych do realizacji rozwiązań. Dla mnie przerażające jest, że tak wiele osób żeby funkcjonować faszeruje się środkami uspokajającymi. To z gruntu błędne podejście ponieważ nie skupiamy się na usunięciu przyczyny naszego stresu, tylko uspokajamy się żeby przetrwać kolejny dzień.
Lata temu też funkcjonowałam na środkach uspokajających, wydawało mi się, że nie jestem w stanie
przeżyć kolejnego dnia bez choćby jakiegoś ziołowego specyfiku, ale jak pamiętam po pierwszej tabletce przychodził czas na następne i pod koniec dnia traciłam rachubę, nie wspominając o różowych tabletkach. A potem zdarzyło się coś co wywołało u mnie złość. Wkurzyłam się na samą siebie i zdecydowałam, że cokolwiek by się działo, wolę być pewna swoich słów, decyzji i motywów postępowania. To była trudna decyzja, ale od lat jedynym środkiem na uspokojenie jest dla mnie herbatka z melisy - lubię ziołowe herbaty i oprócz melisy piję lipę i bez na przeziębienie oraz rumianek. Oczywiście bez cukru.
A od czasu do czasu, jak już wychodzę z siebie i staję obok wyciszam się metodą Schultza. Skupiam się na sobie, oddzielam problem od siebie i szczerze mówiąc nie myślę o niczym.
A robię tak:
Siadam wygodnie na kanapie, albo na fotelu z wysokim oparciem, nogi opieram o półkę w ławie, tak żeby nie zakładać nogi na nogę i nie uciskać żył, przymykam oczy. Jak ktoś lubi w tle może ciurkać muzyka relaksacyjna, ja wolę ciszę.
Oddycham równomiernie,I zaczynam:
Czyli:
1. Ogólne wyciszenie i uspokojenie.
2. Część główna - formuły podstawowe:
Powtarzam:
Jestem spokojna (2 razy)
Uwagę koncentruję na ręce prawej i powtarzam: moja ręka staje się ciężka.
Moja prawa ręka coraz bardziej ciąży do ziemi.
Prawa ręka jest ciężka.
Prawa ręka jest ciężka jak ołów.
Te powtórzenia dotyczą każdej kończyny, czyli po prawej ręce przychodzi czas na lewą, potem na prawą i lewą nogę.
A na zakończenie powtarzamy: całe moje ciało jest ciężkie.
A dalej:
Uwagę ponownie koncentrujemy na prawej ręce i powtarzamy:
Do mojej prawej ręki napływa ciepło.
Prawa ręka robi się ciepła.
Prawa ręka jest ciepła (2 razy)
Prawa ręka jest ciepła jak wystawiona na promienie słoneczne.
Na zakończenie całej części:
Całe moje ciało jest ciepłe.
I dalej:
Jestem ciężki i jest mi ciepło.
Oddycham głęboko i spokojnie.
Moje serce pracuje miarowo i mocno.
Ze splotu słonecznego po całym ciele rozlewa się przyjemne ciepło.
Moje czoło jest przyjemnie chłodne jak pod zimnym kompresem.
Wsłuchuję się w spokojna pracę mojego organizmu i odpoczywam.
ODPOCZYWAM.
Powolne wybudzenie.
Do metod relaksacyjnych potrzebny jest spokój i cierpliwość.
Ale, co też wypróbowałam można zapodać sobie drzemkę taką dwudziestominutową, albo jeżeli za oknami słońce, ale chłodno to siąść tak by promienie słoneczne opierające się o szyby ogrzewały nas. A jak ciepło na zewnątrz to korzystać z powietrza.
Żyję, oddycham jest dobrze choćby walił się świat.
Spróbujcie zamiast tabletek, jakiegokolwiek koloru.
Wiem po sobie, że to działa.
sobota, 4 listopada 2017
"40 Godzin" Kathrin Lange
Minęły trzy lata od pierwszego wydania "40 Godzin" i to co w fabule mogło wydawać się mało realne lub przesadzone, staje się prawie codziennością współczesnego świata. Już nikt nie może być pewien czy codzienne wyjście do galerii handlowej na zakupy, spotkanie w klubie czy na meczu nie zakończy się tragicznie.
Ci którzy przeżyją zamach terrorystyczny najczęściej funkcjonują przez dalszą część życia z obciążającą psychikę traumą. Już nic nie jest takie jak przed zamachem.
Tak jak Faris Iskander, urodzony w Egipcie muzułmanin, obywatel Niemiec, pracownik berlińskiej policji. Faris Iskander pracuje w wydziale do walki z przestępstwami na tle religijnym i na własnej skórze doznaje co oznaczają uprzedzenia rasowe.
Po wybuchu w Muzeum Klerscha Faris z trudem utrzymuje się przy życiu. Rozchwiana psychika, poczucie odpowiedzialności i trudności z powrotem do policyjnej struktury to jego codzienność. I nadal pogrążałby się w otchłani wspomnień gdyby nie telefon od nieznajomego, który przysyła mu film, na którym ktoś przybija do krzyża starszego człowieka. Faris ma 40 godzin by odnaleźć zmaltretowanego mężczyznę i zapobiec jego śmierci. Jeżeli tego nie zrobi to razem z tym człowiekiem umrą tysiące berlińczyków i przyjezdnych, którzy postanowili wziąć udział w obchodach Ekumenicznych Dni Kościoła, które mają się zakończyć spotkaniem z papieżem. Zwłaszcza, że zamachowiec udowadnia, że potrafi wprowadzić pogróżki w życie. Giną niewinni ludzie, a czas ucieka, minuta po minucie.
Piasku w klepsydrze zostało już coraz mniej.
Zamachowiec udowadnia, że potrafi śledzić każdy krok Wydziału i nic nie umknie jego elektronicznej uwadze.
Kim jest? Dopóki Faris Iskander i jego współpracownicy nie trafią na motyw postępowania sprawcy będą błądzić we mgle podejrzeń.
Faris Iskander - człowiek z przeszłością i połamaną psychiką, przekonujący, nadwrażliwy i troskliwy wobec bliskich. Czy po zakończeniu tej sprawy potrafi się wyciszyć i wrócić chociaż na chwilę do normalnego życia? Przecież nie każdego dnia musi ratować świat. Kolejna część przygód Iskandera w zapowiedziach, więc będę miała szansę się przekonać.
I tak na koniec żeby zbyt dużo z fabuły nie odkryć, "40 Godzin" to dobrze skonstruowany thriller, a wątek związany z nadmierną religijnością jednostki i jego wpływ na życie bliskich jest bardziej przerażający, niż świadomość, że za chwilę mogą zginąć tysiące ludzi. Pamiętajmy, że wszystko zaczyna się w głowie i we wszystkich aspektach życia potrzebny jest umiar i wrażliwość na potrzeby drugiego człowieka. Jeżeli tego brakuje zaczyna się terror, nie tylko ten na skalę makro, ale także ten mikro terror czterech ścian.
Polecam Iwona Mejza
Kathrin Lange "40 Godzin"
Tłumaczyli Anna i Miłosz Urbanowie
Wydawnictwo Media Rodzina
Seria Gorzka Czekolada
Rok wydania 2017
Stron: 453
Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Media Rodzina
Przesyłka dotarła do mnie opakowana w oryginalny sposób. Potrzebowałam chwili żeby się zastanowić, który kabelek przetnę pierwszy... |
piątek, 3 listopada 2017
"Harry Potter i więzień Azkabanu" wydanie ilustrowane
Po raz trzeci możemy zagłębić się w zilustrowany przez Jima Kaya świat Harry'ego Pottera. Brytyjski ilustrator z ogromnym talentem, wrażliwością i wyczuciem wprowadza czytelnika w wykreowany przez J.K. Rowling świat magii i czarodziejów.
Witają nas surowe mury twierdzy Azkaban, poznajemy Mapę Huncwotów, zachwyt wzbudza Błędny Rycerz. Każda strona ma indywidualną szatę graficzną i próżno szukać białego tła dla liter. Ilustracje, wskazówki, znaki - wszystko stanowi spójną całość i zachwyca.
Jestem pewna, że jeszcze nieraz wrócę do tego wydania tylko dla samej przyjemności podziwiania ilustracji.
...........
Harry Potter spędza wakacje z ciotką Petunią i wujem Vernonem. Ściślej mówiąc Harry męczy się w towarzystwie mugoli, ludzi zakłamanych i ograniczonych, ale jak mówią: rodziny się nie wybiera. Harry postanawia wytrwać, zależy mu na zgodzie wujostwa na wyjazd z klasą do Hogsmeade - wioski zamieszkanej przez samych czarodziejów.
Wytrwałość Harry'emu będzie potrzebna, w progach domu wujostwa staje znienawidzona ciotka Marge w towarzystwie ulubionego psa o imieniu Majcher.
A potem jest już tylko gorzej, Harry łamie obowiązujący go zakaz używania magii, chwilę potem z kufrem w dłoni i klatką Hedwigi trafia do Błędnego Rycerza. W czasie podróży dowiaduje się, że z twierdzy Azkabanu uciekł zwolennik Sami Wiecie Kogo...
Zaczyna się polowanie na Syriusza Blacka.
Polecam wszystkim wielbicielom Harry'ego Pottera - warto mieć na własność wersję ilustrowaną, polecam też tym czytelnikom, którzy po książki o przygodach najsłynniejszego czarodzieja sięgają po raz pierwszy.
Cudne wydanie, jestem zauroczona!
"Harry Potter i więzień Azkabanu" - wydanie ilustrowane
Autor: J.K Rowling
Ilustracje: Jim Kay
Tłumaczenie: Andrzej Polkowski
Wydawnictwo Media Rodzina
Tekst przejrzany i poprawiony przez tłumacza
Rok wydania: 2017
Stron: 328
Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Media Rodzina
czwartek, 2 listopada 2017
Jaka pogoda listopadowa, taka i marcowa - przysłowia
Zaczynamy chyba najmniej przyjemny miesiąc w roku. Przyznam się, że nigdy nie lubiłam listopadowych mroków, ulewnych deszczy bębniących w czasie długich wieczorów o parapet okna, wiatru w porywach do 80/h - zawsze mi się wtedy wydaje, że lada chwila dom zostanie bez dachu. Ale jak mawiała niezapomniana Joanna Chmielewska: "jeżeli z czymś nie można wygrać, to trzeba polubić." Wprawdzie ta jakże trafna uwaga dotyczyła moli, ale ja w tym roku postanowiłam, że nie będę narzekać na listopadową aurę, psioczyć, że znowu zimno i mokro, tylko zaakceptuję ją taką jaka jest. Trudno, innej w tym roku nie będzie i zapewne w przyszłym też się to nie zmieni. Szybciej ciemno, mokro, nie chce mi się wychodzić z domu.
Napiszę książkę, może opowiadanie, a może nie napiszę ale przeczytam więcej niż zamierzałam. Na pewno dobrze wykorzystam dany mi czas. Taki mam plan.
A na początek żeby wiedzieć co przed nami i ze zrozumieniem wsłuchać się w działania natury garść przysłów listopadowych z kalendarza.
I tak:
Jaka pogoda listopadowa, taka i marcowa.
Grzmot listopada dużo zboża zapowiada.
Gdy listopad z deszczami, grudzień zwykle z wiatrami.
Na Zaduszki słota, na Wielkanoc psota.
W listopadzie goło w sadzie.
W listopadzie grzmi, rolnik dobrze śpi.
W połowie listopada deszczy, a w połowie stycznia trzeszczy.
Przyznam, że te spore oczekiwania wobec listopadowych burz mnie niepokoją, bo burzy to ja się boję bardzo. Ale skoro ma rolnikom pomóc żeby dobre zbiory były, to jakoś się z listopadową burzą pogodzę.
wtorek, 26 września 2017
"Przypadkowy detektyw" Maciej Ślużyński
Recenzja przedpremierowa
To miał być tylko krótki wypad z deską w góry. Czas dany sobie do namysłu przed podjęciem ważnej, mającej wpływ na resztę życia decyzji.
Maciej Ślużyński, właściciel wydawnictwa, miłośnik białego szaleństwa na jednej desce, przyjechał z żoną do osady Glinka przez Milówkę, Rajczę i Ujsoły. Zamierzał zjechać kilka razy na desce, odetchnąć ostrym, górskim powietrzem i wieczorem wrócić z żoną do domu. Zamierzał. Żona pojechała załatwiać swoje sprawy, a on wyruszył na szczyt Rycerzowej Wielkiej.
Lawina, która nagle zeszła za jego plecami dosłownie zniosła go w okolice stanicy nomen omen "Pod Lawiną". A tam Maciej Ślużyński, ogrzany i prawie zaprzyjaźniony z sympatycznymi właścicielami stanicy przeobraził się w detektywa. Przypadkowego.
Bo po zakrapianej imprezie, jeden z dotychczasowych gości przeniósł się gwałtownie do lepszego świata.
I tyle, nie napiszę ani słowa więcej na temat intrygi kryminalnej, ale sami możecie sobie wyobrazić miejsce akcji. Luty, mróz nie pozwala spokojnie wypalić papierosa, budynek odcięty od świata, wszędzie leży śnieg, tak biało, że aż razi w oczy. W środku ciepło i przytulnie, swojsko, trunkowo. Przyjemnie, a jednak ze strony na stronę rośnie napięcie, czytam kryminał i wiem, że za chwilę autor kogoś uśmierci, taki wymóg gatunku, a ja już niektórych polubiłam bardziej, niektórych mniej, ale wobec nikogo nie pozostałam obojętna.
Jednym z atutów "Przypadkowego detektywa" jest ulokowanie akcji w okolicy znanej miłośnikom górskich wędrówek, narciarzom i niedzielnym turystom. Piękno gór, ja wiem, że to oklepany zwrot, ale Maciej Ślużyński, jako narrator powieści potrafi oddać ich urodę i respekt jaki budzą. Potrafi pobudzić tęsknotę za górami i wywołać lawinę wspomnień. Od razu przypomniałam sobie, że moja pierwsza Stella, owczarek podhalański, pochodziła z Milówki.
Kolejnym atutem jest sposób narracji, szybko identyfikujemy się z Przypadkowym detektywem, wchodzimy w jego tok myślenia.
Przypadło mi też do gustu nienachalne poczucie humoru z jakim autor kreśli sytuacje. Te nieco kąśliwe uwagi, zwłaszcza związane ze środowiskiem w jakim obraca się jako wydawca. Dają do myślenia.
Plik z tekstem powieści dostałam w sobotę wieczorem, zamierzałam przeczytać ją w tym tygodniu, ale z ciekawości zajrzałam żeby przeczytać kilka pierwszych stron. Przeczytałam o wiele więcej, a dokończyłam w niedzielę. Otwarte zakończenie jest sygnałem, że autor myśli o kontynuacji i być może Maciej Ślużyński zawita jeszcze do stanicy Biegałów.
Z przyjemnością polecam.
Iwona Mejza
"Przypadkowy detektyw"
Maciej Ślużyński
Wydawnictwo Sumptibus
Rok wydania 2017
piątek, 22 września 2017
Europejski Dzień bez Samochodu
Na ten rok mam tradycyjny kalendarz ze zrywanymi kartkami. Lubię go.
Zdjęcie Pixabay
Codziennie inny cytat, zazwyczaj motywujący, imieniny dla przypomnienia wypisane porządnie, dużą czcionką, porady babuni i oczywiście święta.
Dzisiaj obchodzimy Europejski Dzień bez Samochodu, obchodzimy w kalendarzu, bo tłok na drogach świadczy o czymś całkiem przeciwnym. Aut u nas dostatek i mało kto rezygnuje z jazdy mimo coraz większych, bardzo uciążliwych korków.
Ja z natury jestem chodziarzem, od lat bez samochodu, chociaż przyznaję, lubiłam prowadzić i nie zarzekam się, że nigdy więcej. Może jeszcze kiedyś siądę za kierownicą i pojadę w siną dal.
Rano szukałam odpowiedniego obrazka do ilustracji Dnia bez Samochodu i natrafiłam na zdjęcie, które przypomniało mi o moim drugim rowerze. Bo pierwszy, to był tradycyjny dla małolatów. Drugi, o ile dobrze pamiętam, Wigry 2 z pomarańczową ramą. Gdzieś przepadł, ale kiedyś zjeździłam na nim Oświęcim i okolice.
I tak się zastanawiam... może czas na nowy rower?A może jednak nie...
Już sobie wyobrażam, rower, ja, wiatr we włosach i biedne siodełko uginające pod ciężarem nadwyżkowych kilogramów.
Na razie pozostanę przy pieszych wycieczkach.Zdjęcie Pixabay
poniedziałek, 4 września 2017
Tapeta w różyczki - czyli moje zmagania remontowe
Ani się obejrzałam, a już sierpień się skończył i weszliśmy w początek września. Mało to odkrywcze stwierdzenie, ale byłam tak zajęta, że sama nie wiem kiedy ten czas przeleciał.
Po pierwsze należało kupić tapety.
Do ganku znalazłam tapetę winylową, kremową, łatwą do ułożenia. Zależało mi żeby pomieszczenie wyglądało na większe i było w nim jasno.
I jest, położenie tej tapety to była bajka, wszystko na styk, nie do wzoru, ganek prezentuje się zupełnie inaczej niż dotychczas.
I to tyle na dzisiaj, ja zabieram się do pracy, jeszcze dużo rzeczy zdążę pomalować zanim zawita u nas zima :)
Na początku sierpnia, dość impulsywnie, postanowiłam, że zrobię mały remont. Taki na miarę własnych możliwości, bez zatrudniania brygady fachowców, wstawania o piątej i gotowania posiłków. Taki remont mam już za sobą i nigdy więcej!
Postanowiłam wytapetować ganek, już się prosił, łazienkę i toaletę.Po pierwsze należało kupić tapety.
Do ganku znalazłam tapetę winylową, kremową, łatwą do ułożenia. Zależało mi żeby pomieszczenie wyglądało na większe i było w nim jasno.
I jest, położenie tej tapety to była bajka, wszystko na styk, nie do wzoru, ganek prezentuje się zupełnie inaczej niż dotychczas.
W zeszłym tygodniu wzięłam się za łazienkę. Ale najpierw pojechałam do Dobromira kupić tapetę. Gdy zobaczyłam tapetę w różyczki przypomniała mi się pierwsza łazienkowa tapeta - bukieciki różowych róż na białym tle. Miałam osiemnaście lat i to była pierwsza tapeta z jaką miałam do czynienia. Najzwyklejsza w świecie, papierowa, pełna uroku. A ja nawet nie miałam pojęcia, że należy ją kłaść do wzoru. Ale przytargałam do domu dwie rolki zakupione w prywatnym sklepiku z farbami, czyli "U Bartosiewicza", klej do niej był zapakowany w woreczek z grubej folii, maziasty, z instrukcją drobnym drukiem na małej kartce. Wydałam na nią dużą część jednej z pierwszych wypłat. Rodziny nie poinformowałam o zmianie wystroju, po prostu zamknęłam się w łazience i jak umiałam tak tapetowałam.
Wyszło... w sumie ładnie, prosto, bez wybuleń i zagnieceń, tylko ten wzór, ale do białych płytek pasowało jak ulał. O takim drobiazgu jak malowanie sufitu nie pomyślałam.
I jak tylko zobaczyłam te różyczki, od razu wiedziałam, że biorę. Ostatnia rolka, trzeba było dobrać drugą. Ślepym trafem, w resztkach była druga, piękna, miętowa, gładka. Niebieską krateczkę kupiłam wcześniej i to jest plan na ten tydzień. Już się cieszę.
Tapety mają podkład flizelinowy, a to oznacza, że mamy połowę roboty mniej. Smarujemy klejem ścianę i przyklejamy suchą tapetę. A przy ściąganiu - poprzednia tapeta też była na flizelinie, po prostu ściągamy ją w całości i zwijamy. Jeżeli zachowała się bez zadrapań, uszkodzeń, to możemy położyć ją w innym miejscu.
Cała szczęśliwa przytargałam tapetę do domu, przy okazji zaopatrzyłam się w farbę Altax Viva Garden. Jest rewelacyjna do malowania tak drewna jak i metalu, z kamieniem jeszcze nie próbowałam, ale wszystko przede mną.
Poniżej zdjęcie latarenek, które kupiłam na wyprzedaży za 20 złotych za obie. Niebieska pomalowana farbą Viva Garden, zielona jeszcze czeka na swój dzień. Stolik z wikliny też odświeżyłam, prezentuje się jak nowy :)
wtorek, 15 sierpnia 2017
"Życie na podglądzie" Len Vlahos"
"Jared Stone lubił swój mózg. Bardzo lubił. (...). Można powiedzieć, że mózg Jareda był jego najlepszym przyjacielem. I właśnie z tego powodu trudno mu było przyjąć do wiadomości, że jego mózg zaatakował glejak wielopostaciowy IV stopnia - a właściwie byłoby mu trudno, gdyby wiedział, czym jest glejak wielopostaciowy IV stopnia." (strona 10)
Jared Stone do momentu diagnozy poważany członek społeczności Portland, pracownik legislatury w stanie Oregon, dobry mąż, wspaniały, dbający o swoje córki ojciec, grafik komputerowy, pasjonat golfa... długo można jeszcze wymieniać.
Po diagnozie Jared Stone, mąż i ojciec chcący zapewnić swoim najbliższym bezpieczeństwo finansowe. Człowiek pozbawiony złudzeń co do swojego stanu zdrowia, świadomy, że zostało mu bardzo mało czasu.
Jared postanawia wystawić na aukcji to co się już kończy, czyli swoje życie. Tym samym uruchamia lawinę zdarzeń, a jego glejak wielopostaciowy nabiera rozgłosu.Do domu Jareda wchodzi telewizja.
Jego najstarsza córka piętnastoletnia Jackie i o dwa lata młodsza Megan muszą zmierzyć się z zewnętrzną presją i traumą związaną z sukcesywną śmiercią taty. Żona Jareda Deidre z czasem będzie musiała podjąć najcięższą decyzję swojego życia.
Gdy program telewizyjny, w którym zgodzili się wziąć udział zamienia ich w więźniów we własnym domu Jackie postanawia działać. I w tych działaniach nie jest osamotniona.
Guz mózgu, to postać raka, która może zaatakować każdego z nas. Glejak wielopostaciowy IV stopnia, obserwujemy jak się sadowi w mózgu Jareda, pożerając po kolei wszystkie wspomnienia swego żywiciela.
Pokazanie glejaka "od środka" jego zachowań neurologicznych, powiązań wewnętrznych, oddanie mu głosu, ma niebagatelny wymiar edukacyjny. Obcy glejak wielopostaciowy IV stopnia powoli staje się glejem, głosem w głowie Jareda, pasożytem do śmierci związanym ze swoim żywicielem.
"Glejak wielopostaciowy IV stopnia lubił mózg Jareda Stone'a. Bardzo go lubił. Prawdę mówiąc, wręcz za nim przepadał.
Tak jak większość organizmów, guz nie miał pojęcia skąd się wziął. Podobnie jak noworodek, który opuszcza łożysko i od razu przysysa się do piersi matki, pewnego dnia glejak zbudził się, posmakował szarych komórek płatu czołowego Jareda i odkrył, że ta sytuacja mu odpowiada." (strona 12).
"Życie na podglądzie" to jedna z tych wyjątkowych powieści, które zmieniają nasze spojrzenie na sprawy pozornie nam odległe.
Manipulacja kontra przyjaźń, wierność sobie i danemu słowu, gdy choroba zabrała już prawie wszystko.
Książka, którą warto przeczytać.
Polecam.
Len Vlahos "Życie na podglądzie"
tłumaczenie Maciej Potulny
Wydawnictwo Media Rodzina
Rok wydania 2017
Stron 342
Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Media Rodzina
sobota, 12 sierpnia 2017
Kizia-Mizia walc - czyli koty muzycznie - nie mylić z kocią muzyką ;)
I tak kompletując materiały z interesującej mnie dziedziny, natrafiłam na koci wątek :)
A tam koty na pocztówkach, koty kabaretowe, koty w literaturze. No kot kotem pogania, a dla mnie prawie raj.
Trwając w zachwycie, od kota do kota, najchętniej przeczytałabym wszystko od razu, oczywiście z przerwą, bo przy okazji przerzuciłam się do innej kategorii, i już, już zaczynałam podczytywać kryminał autorstwa Urke Nachalnika...
Trochę oprzytomniałam, gdy spojrzałam na zegar, dochodziła północ i czas było się zbierać z tego cyfrowego raju.
Dla żądnych intelektualnych przygód, wpadajcie na stronę serwisu Polona, i nie tylko tam, oczywiście.
A powyżej strona tytułowa Kizia-Mizia walc: pour pianoAutor: Adam Karasiński
Rok 1910
Zachwyciłam się stroną tytułową, rysunek czarujący, nut nie pamiętam, słoń mi na ucho nadepnął w zamierzchłej przeszłości, ale dla bardziej uzdolnionych muzycznie załączam nuty - może ktoś znowu zagra koci walc?
Poniżej informacja o autorze:
Adam Józef Karasiński (ur. 1868 w Warszawie, zmarł 20 września 1920 w Warszawie) – polski kompozytor, skrzypek i pianista
Nazywany był polskim królem walca. Do 1915 roku prowadził własną orkiestrę rozrywkową, z którą koncertował w Paryżu, Moskwie, Wiedniu i Budapeszcie.
W 1905 roku Napisał Walc Francois. Walc François powstał na przyjęciu towarzyskim muzyka Franciszka Brzezińskiego w 1905 roku jako utwór dedykowany gospodarzowi. Był pierwszym utworem w historii polskiej muzyki rozrywkowej, który zdobył międzynarodową popularność. Po śmierci kompozytora utwór został na nowo opracowany przez jego syna, Zygmunta Karasińskiego Słowa piosenki napisał Andrzej Włast, który zadedykował je Toli Mankiewiczównie.
Napisał jedno z pierwszych polskich tang - Tango Messal dedykowane Lucynie Messal. Przypuszczalnie tango zostało wydane koło 1914 roku. Na okładce nut Tanga Messal jest zdjęcie Lucyny Messal z Józefem Redo w pozie "corte".28 października 1913 Lucyna Messal i Józef Redo w Teatrze Nowości tańczyli jako jedni z pierwszych w Polsce tango w operetce Targ na dziewczęta.
Został pochowany na Powązkach.Źródło informacji o kompozytorze - Wikipedia
niedziela, 23 lipca 2017
Nele Neuhaus "W lesie"
To już po raz ósmy zaglądam w okolice gór Taunus, podążając tropem bohaterów powieści Nele Neuhaus. Bohaterów z krwi i kości, z ich marzeniami, ambicjami i skrywanymi skrupulatnie tajemnicami. Tajemnicami, które mogłyby zniszczyć reputację ludziom, dla których czyjeś zdanie i publiczny wizerunek są dużo ważniejsze od prawdy i czystego sumienia.
Zdarzeniami, które gdyby wyszły na jaw, zburzyłyby budowaną przez wiele lat pozycję. Dlatego powoli dochodzi do wyparcia ich z pamięci, tak by nawet wspomnienie nie zachwiało z trudem uzyskanej równowagi.
Ale, jak wiemy, stare grzechy rzucają długi cień i przychodzi dzień, w którym budzą się upiory. Może to być słoneczny poranek, albo rozświetlona łuną pożaru noc.
To właśnie o drugiej nad ranem doszło do pożaru na leśnym kempingu.
W zgliszczach policja znalazła zwęglone zwłoki, a ślady wskazują na umyślne podpalenie. Zanim wydział K11 zdąży podjąć czynności śledcze, w Ruppertshain dochodzi do następnego morderstwa. Dla Olivera von Bodensteina i Pii Sander ( wcześniej Kirchhoff) zaczyna się wyścig z czasem. Morderca uderza ponownie, a tropy prowadzą w przeszłość.
Dla Olivera von Bodensteina to wyjątkowo osobiste śledztwo. Szef wydziału K11 przed przejściem w stan spoczynku musi zmierzyć się z traumą z dzieciństwa, sięgnąć do wyjątkowo bolesnych wspomnień i przypomnieć mieszkańcom niewielkiego miasteczka położonego wśród gór Taunus o sprawie, o której woleliby nie pamiętać.
Jednak wiele przesłanek wskazuje na to, że współczesne morderstwa mają związek ze zniknięciem małego chłopca. Chłopca, który był przyjacielem Olivera.
Artur i jego rodzina pojawili się w miasteczku na początku lat siedemdziesiątych i byli obcy. Trudno sobie wyobrazić jak się czuli. Niemcy z pochodzenia przez wiele lat mieszkali w Związku Radzieckim i byli tam obcy. Gdy udało im się wrócić do rodzinnego kraju i tam byli traktowani jako obcy. Ludzie z zewnątrz. Tacy, dla których nie warto tracić czasu i uwagi.
Artur miał najgorzej, prześladowany przez nowych kolegów, upokarzany znalazł w końcu przyjaciela w Oliverze, a życzliwość u jego rodziny. Towarzyszył im czasem Wieland Kapteina, teraz leśnik, wtedy przyjaciel Olivera, oraz uratowany przez Olivera lisek Maxi. Lisek, który zniknął tego samego dnia co Artur.
Konfrontacja z przeszłością będzie bolesna.
Najnowsza powieść "W lesie" tak jak i każdy z kryminałów napisanych przez Nele Neuhaus stanowi zamkniętą opowieść, w której powikłana przeszłość determinuje losy bohaterów. Perfekcyjnie nakreślone tło obyczajowe, splątane tropy i cień podejrzeń padający na kolejnych mieszkańców pozornie idyllicznej miejscowości zwodzą czytelnika, sprawiając, że do ostatniej chwili nie jesteśmy pewni kto tak naprawdę jest sprawcą zbrodni.
I czy mamy do czynienia tylko z jednym mordercą?
O tym przekonajcie się sami.Polecam.
Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Media Rodzina
Nele Neuhaus "W lesie"
Znakomite tłumaczenie: Anna i Miłosz Urbanowie
Wydawnictwo: Media Rodzina
Rok wydania 2017
Ilość stron:709
środa, 5 lipca 2017
"Między niebem a Lou" Lorraine Fouchet
Wczoraj skończyłam czytać "Między niebem a Lou".
Książka do tego stopnia przykuła moją uwagę, że odłożyłam inne obowiązki i przeniosłam się na wyspę Groix. Byłam u siebie, a jednocześnie uczestniczyłam w uroczystościach żałobnych poświęconych Lou, przyglądałam się mężczyźnie tańczącemu z wtuloną w jego ramiona córką. Wyglądali jak rozbitkowie na środku oceanu.
Ile trzeba mieć w sobie siły, żeby przeżyć śmierć ukochanej osoby i zachować miłość bez goryczy. Ile siły trzeba w sobie znaleźć żeby wykonać ostatnie zadanie wyznaczone przez ukochaną kobietę.
Lou umarła, ale Lou żyje, jest obecna w każdej myśli, wspomnieniu, sprzętach i miejscach, które wspólnie odwiedzali. To Lou przez ponad trzydzieści lat była dobrym duchem rodziny, ale nawet ona nie miała wpływu na wybory, które ukształtowały losy poszczególnych jej członków.
Joseph, zwany Jo, mąż Lou świetny lekarz kardiolog, dopiero dwa lata temu zdecydował się przejść na emeryturę. To była dobra decyzja, a jeszcze lepszą było zamieszkanie z powrotem na wyspie Groix, na której urodził się jako syn rybaka, wyspiarz z krwi i kości.
Na tej wyspie umarła Lou, a jej syn Cyrian poprzysiągł, że po uroczystościach pogrzebowych już nigdy na wyspę nie przyjedzie. Trzeba będzie czasu i odpowiednich okoliczności żeby zmienił zdanie.
Sarah - córka Lou i Jo też nie ma lekkiego życia. Rana sprzed lat nadal się nie zagoiła.
Ukochane wnuczki, siostry przyrodnie, Pomme i Charlotte mają własne zadanie do wykonania.
Czy wszystko ułoży się tak by członkowie rodziny Lou i Jo poczuli się na własnym miejscu? Czy melodie miłości zabrzmią czystą nutą?
Czy nie jest za późno na zmiany?
To jedna z najlepszych książek obyczajowych jakie miałam okazję przeczytać w tym roku. Bardzo emocjonalna, wzruszająca i przepełniona ciepłem surowej bretońskiej wyspy. Mogłoby się wydawać, że powieść pokazująca różne odcienie miłości, od miłości małżonków nadal sobą zafascynowanych, poprzez miłość pogrążoną w letargu, miłość zdradzoną, miłość rodziców do dzieci i dzieci do rodziców... można długo wymieniać, będzie lepka od słodyczy.
Nie w tym przypadku. Autorka każdemu z bohaterów dała możliwość wypowiedzi. To oni często z humorem okraszonym nutą ironii lub zjadliwym sarkazmem, opowiadają o sobie, swoich relacjach z pozostałymi członkami rodziny. Swoje trzy grosze wtrącają też przyjaciele Lou i Jo oraz mieszkańcy wyspy tworzący bardzo zwartą wspólnotę. Otwarci, ale wymagający. Nie zadowalający się namiastkami. Surowi i odpowiedzialni. Godni zaufania.
Klimat książki tworzą wspomnienia mieszkańców wyspy Groix, opisy obyczajów, specjalne powiedzonka, woń przygotowywanych potraw oraz wino i szampan lejące się strumieniami.
Surowe życie ludzi morza wymaga odpowiedzialności ale nie pozbawia przyjemności, z których mogą czerpać pełną garścią.
"Między niebem a Lou" to książka pełna magii dobrych zdarzeń, wzajemnego wybaczenia i jasnego spojrzenia w przyszłość.
Tłumaczka książki, Iwona Banach, dokonała nie tylko przekładu tekstu, ale także oddała urok i magnetyzm opowieści, w której tle pobrzmiewa muzyka.
To jedna z tych książek, które pozostają z nami na długo, skłaniając do własnych analiz i pewnych życiowych przewartościowań.
Polecam, czytajcie, bo warto.
Poniżej fragment tekstu:
"Twój żakiet wisi na wieszaku, botki o psychodelicznym wzorze stoją przy wejściu razem z naszymi. Zakupy robiłaś u handlowców sprawiedliwie, żeby nikt nie był zazdrosny. Chleb kupowałaś u obu piekarzy, książki we wszystkich trzech księgarniach, a resztę w trzech supermarketach. Odeszłaś pod koniec października, zapłacisz podatki za dziesięć miesięcy.
Wysłałem do Ubezpieczenia Społecznego kartę informacyjną od lekarza, który stwierdził twój zgon. Otrzymałaś na twoje własne nazwisko zawiadomienie, że twoje ubezpieczenie nie pokryje kosztów tej wizyty, gdyż umarłaś." ( Strona 89)
"Między niebem a Lou" Lorraine Fouchet
Przekład Iwona Banach
Wydawnictwo Media Rodzina
Seria Gorzka Czekolada
Rok wydania 2017
Stron 350
Książkę otrzymałam od Wydawnictwa Media Rodzina
poniedziałek, 3 lipca 2017
sobota, 17 czerwca 2017
"Zwłoki powinny być martwe" Agnieszka Pruska
Agnieszka Pruska do tej pory wydała trzy powieści kryminalne z komisarzem Barnabą Uszkierem w roli głównej, natomiast najnowsza, "Zwłoki powinny być martwe" to kryminał z humorem, w którym fabuła skupia się raczej na nieformalnym śledztwie prowadzonym przez dwie odreagowujące sezon szkolny nauczycielki, a nie na zagadnieniach proceduralnych i pracy policjantów. Chociaż jeden z nich niespodziewanie zacieśnia więzy, które raczej nie powinny łączyć organów ścigania ze świadkiem. Nawet jeżeli ten świadek jest ładną, wysportowaną, inteligentną blondynką. Ale kryminał humorystyczny sam się prosi o wątek romansowy.
Ale od początku.
Julka i Alka zmęczone zmaganiami z młodzieżą szkolną pakują manatki i wyruszają do leśniczówki zlokalizowanej w pobliżu Olsztynka. Na czas wakacji zamieszkają razem z rodziną Alki - leśniczy Marcin i jego żona Grażyna wynajmują pokoje letnikom, oprócz dachu nad głową zapewniając także wyżywienie. Jakby tego było mało las wokół leśniczówki jest pełen malin, jagód, grzybów, i innych składników leśnych ostępów. Do innych składników możemy zaliczyć zwłoki, na które natykają się przyjaciółki już następnego dnia. Zwłoki, które według wszelkich zasad powinny być martwe.
"Większa część faceta była mi niedostępna, prawie cały ukryty był pod malinami. Nieco wystawała tylko głowa, barki i lewa ręka zgięta w łokciu. Ręka powinna wystarczyć do sprawdzenia pulsu, pomyślałam i natychmiast wcieliłam myśl w życie. Mimo intensywnego macania po nadgarstku, tętna znaleźć mi się nie udało. Niewiele myśląc, wyciągnęłam z kieszeni scyzoryk, otworzyłam go i przytknęłam do ust domniemanego trupa. Julka wrzasnęła tak, jakby myślała, że facet jeszcze żyje, a ja chcę go dobić.
- Nie drzyj się, sprawdzam, czy oddycha.- NOŻEM?!
- A masz lusterko?
- Zdurniałaś? W lesie?
- No to co się głupio pytasz, na nożu też się para osadza.
- No? Żyje?
- Nie." (strona 24)
Spotkanie ze zwłokami, które oczywiście powinny być martwe, zorganizowało dziewczynom całe wakacje. Penetracja lasu w poszukiwaniu tychże zwłok, wyprawy do Olsztynka, wypytywanie personelu w hotelach i restauracjach, rozmowy ze starszymi i chętnymi do podzielenia się wspomnieniami mieszkańcami Olsztynka oraz okolic, stanowią sedno książki. Plastycznie nakreślone leśne ostępy, umiejętne podzielenie się z czytelnikami znajomością topografii opisywanych okolic i kuszące obrazy rosnących zapasów ( grzyby suszone oraz w zalewie, maliny w trzech postaciach, konfitury, nalewka oraz sok) są doskonałą przynętą i pokusą, by porzucić marzenia o wakacjach wśród pół lawendy w Prowansji na rzecz swojskiego lasu i jego uroków. Bo nigdy nie wiadomo czy wśród kwiatów paproci nie czeka na nas denat, który oczywiście powinien być martwy. Do czasu.
Książka w sam raz na rozpoczynający się sezon wakacyjny. Przy szukaniu grzybów zalecam czujność. Bo sami wiecie...
czwartek, 15 czerwca 2017
"Konstelacja zbrodni" Krzysztof Beśka
"Konstelacja zbrodni" to już trzecia część cyklu kryminalnego po "Ornacie z krwi" oraz "Krypcie Hindenburga" z Tomaszem Hornem w roli dziennikarza prowadzącego śledztwo.
Tym razem Tomasz Horn ma za zadanie przygotowanie relacji dla gazety z ponownego pochówku odnalezionych szczątków wybitnego astronoma.
Miejscem pożegnania Mikołaja Kopernika jest Olsztyn, a w ostatniej drodze mają mu towarzyszyć oficjele, duchowni, telewizja, oraz członkowie ekipy archeologicznej, która dokonała odkrycia. Ale nie wszystko idzie jak po maśle i Tomasz Horn wplątuje się, albo ściślej rzecz ujmując, zostaje wplątany w bieg nieprzewidywalnych zdarzeń i sensacyjnych przygód, a my mamy okazję przyjrzeć się meandrom losu wybitnego astronoma, który był nie tylko astronomem, jak utrwaliło się w naszym przekonaniu, ale także medykiem, matematykiem, strategiem, człowiekiem wielkiej wiedzy, dociekliwym, otwartym i tolerancyjnym.
Był też mężczyzną pozostającym pod trwałym urokiem pewnej kobiety. Wzruszająca historia ich wzajemnego uczucia ociepla i przybliża wizerunek Kopernika.
To atut książki, dzieje Mikołaja Kopernika, wielowymiarowość postaci kanonika fromborskiego. Jego odbrązowienie. Nauka i życie, życie i nauka.
Powyżej rekonstrukcja wyglądu Mikołaja Kopernika na podstawie odkrytej w 2005 roku czaszki. Na TEJ stronie możecie także przeczytać o medycznej pasji Mikołaja Kopernika i jego wyjątkowej bibliotece.
A w czasach współczesnych trwa wyścig, Tomasz Horn i współpracująca z nim paleoantropolog Monika Lauder prowadzą własne śledztwo, a jednocześnie są ścigani. Rozpoczyna się gra o władzę, gra o odwrócenie losów Europy po drugiej wojnie światowej. Wiodącą rolę w tym wyścigu odgrywa pewien kamień...
Powyżej rekonstrukcja wyglądu Mikołaja Kopernika na podstawie odkrytej w 2005 roku czaszki. Na TEJ stronie możecie także przeczytać o medycznej pasji Mikołaja Kopernika i jego wyjątkowej bibliotece.
A w czasach współczesnych trwa wyścig, Tomasz Horn i współpracująca z nim paleoantropolog Monika Lauder prowadzą własne śledztwo, a jednocześnie są ścigani. Rozpoczyna się gra o władzę, gra o odwrócenie losów Europy po drugiej wojnie światowej. Wiodącą rolę w tym wyścigu odgrywa pewien kamień...
Zaskakujące zwroty akcji, sensacyjna intryga, wielowątkowość fabuły, rozpiętość w czasie i umiejętność przekazania przez autora wiedzy historycznej, to atuty serii o Tomaszu Hornie.
I o ile Tomasz Horn nie zapadł mi w pamięć tak jak jego imiennik Pan Tomasz zwany Panem Samochodzikiem, to historia którą przywołuje wzbudziła moje autentyczne zainteresowanie i wiem, że z przyjemnością i zaciekawieniem sięgnę po kolejne tomy przygód niepokornego dziennikarza.
Z przekonaniem polecam miłośnikom kryminału, sensacji i historii.
Warto przeczytać.
Z przekonaniem polecam miłośnikom kryminału, sensacji i historii.
Warto przeczytać.
Subskrybuj:
Posty (Atom)